„Pisklę” – recenzja filmu. Czym skorupka za młodu nasiąknie

Na ekranach polskich kin zagościł nowy horror psychologiczny – „Pisklę” w reżyserii Hanny Bergholm. Choć ta skandynawska produkcja miała swoją światową premierę 23 stycznia 2022 roku na Festiwalu Filmowym Sundance, to ostatecznie doczekała się (przynajmniej) ograniczonej dystrybucji w naszym kraju w zeszły weekend. Jaki poziom prezentuje niejednoznaczna opowieść o tajemniczym pisklęciu? Zapraszamy do zapoznania się z naszą recenzją.

Body horror jest niezwykle wdzięcznym podgatunkiem kina grozy – kruchość ludzkiego ciała lub jego nierzadko groteskowe deformacje potrafią być doskonałą ilustracją szeroko rozumianej kondycji człowieka. Ingerencja w fizyczność jako nośnik refleksji na temat rozkładu stanu psychicznego, chorób zakaźnych, bądź osobliwej wizji przyszłości może dotkliwie wpłynąć na widza, docelowo budząc strach oraz niesmak. Początków tej formy ekspresji w filmach fabularnych należy doszukiwać się w latach 50. XX wieku, natomiast prawdziwa ekspansja nadeszła niecałe trzydzieści lat później. David Cronenberg, nazywany ojcem chrzestnym body horroru, miał niemały wpływ na jego popularyzację, wprowadzając go na salony kina komercyjnego głównie za sprawą filmu „Mucha” z 1986 roku. Wraz ze „Zbrodniami przyszłości” z Viggo Mortensenem, mistrz powrócił po ponad dwóch dekadach do pierwotnej stylistyki swojej filmografii, jednak uczciwie trzeba przyznać, iż scena obecnie należy do młodych. Brandon Cronenberg, syn Davida, poszedł w ślady ojca, już zdobywając uwagę miłośników kina („Possessor”), a nad krajami europejskimi unosi się fatum niepokojącej wyobraźni Julii Ducournau („Mięso”, „Titane”). Hanna Bergholm, debiutująca w pełnym metrażu fińska reżyserka, korzysta z estetyki ohydy i cielesnych mutacji, by opowiedzieć rodzinną historię o dojrzewaniu, społecznych maskach klasowych, a także ciężarze cudzych ambicji. Wchodzący właśnie na ekrany polskich kin studyjnych film – „Pisklę” – to obraz prowokujący do dyskusji, ale niestety, nasączony również brakiem doświadczenia jego twórców.

Scenariusz Ilii Rautsi koncentruje się na trzynastoletniej Tinji (Siiri Solalinna) oraz jej relacjach z matką (Sophia Heikkilä). Uczennica, która nie cieszy się zbyt dużą popularnością w szkole, poświęca aktualnie całą swoją uwagę, aby zakwalifikować się do swoich pierwszych zawodów gimnastycznych. Rytm jej dotychczasowego życia zostanie jednak zaburzony, gdy znajdzie się w posiadaniu tajemniczego, przybierającego na masie ptasiego jaja. Rautsi i Bergholm przedstawiają wewnątrzrodzinne stosunki ujęte we współczesną ramę wszechobecności mediów społecznościowych, krytykując hipokryzję promowania idealnego stylu życia. Matka głównej bohaterki jest influencerką, która nagrywa i montuje relacje wideo z codziennego funkcjonowania w jej domu. Oczywiście to, co niewygodne dla kreowania wizerunku doskonałej rodziny zostaje przemilczane lub usunięte podczas montażu, sprzedając z wymuszonym uśmiechem fałszywy wzorzec otoczeniu. Budowany na kłamstwie rodzinny portret oraz sztuka świadomego wyparcia są głównymi motywami, stanowiącymi rdzeń konfliktu. Matka Tinji wciąga córkę w problematyczne oblicze sztafety pokoleniowej, projektując na niej swoje wygórowane ambicje oraz wywierając niebywałą presję zaspokojenia wizerunkowych potrzeb bez względu na cenę.

Pahanhautoja_02.jpg

Pojawienie się tytułowego pisklęcia może być zatem bez problemu odczytywane jako odreagowanie tłumionych emocji, wejście w okres dojrzewania lub personifikacja podświadomej, pierwotnej walki z przeciwnościami losu. Warte uwagi jest to, iż Tinja nie uważa swojej rodzicielki za siłę antagonistyczną – jej celem jest uzyskanie aprobaty i zadowolenie matki, podkreślając nie tylko naturalną więź z nią, ale również skuteczność rodzinnej manipulacji za pomocą stosowanych mikroagresji. Czytelność metafor nie urąga jakości kinowego doświadczenia podczas seansu filmu Hanny Bergholm, a wręcz przeciwnie – pozwala docenić intrygujący punkt wyjściowy historii, umożliwiający nadanie innego kontekstu oraz formy trudnym kwestiom wychowawczym. Gorzej jest, niestety, z przełożeniem szczytnych założeń scenariusza na wizualny język kina, a także zbudowania autentycznej grozy. „Pisklę” jest filmem technicznie niespełnionym; zdjęciom brakuje autorskiej sygnatury, która mogłaby dodać mu charakteru, jak również – pomogłaby w roztoczeniu sugestywnej atmosfery. Ta bezstylowość obrazu jest tym bardziej zaskakująca, ponieważ Jarkko T. Laine jest operatorem z bogatym portfolio, którego doświadczenie byłoby w stanie uszlachetnić nieskazitelną, acz nieangażującą jakość cyfrowych kadrów.

Doppelgänger nie jest obcym motywem w kulturze – sztuka filmowa chętnie wykorzystuje tę ideę do stworzenia onirycznego klimatu i wzbudzenia niepewności poprzez kwestionowanie tożsamości bohaterów. W historii światowego kina David Lynch zapisał się jako twórca, chętnie posługujący się obecnością mrocznych sobowtórów w swoich dziełach, natomiast w ostatnich latach wątek ten stał się podstawą scenariusza do filmu „To my” autorstwa Jordana Peele’a. Ilja Rautsi pisząc o czasie dorastania i problemach z samoakceptacją wywołanych naciskiem otoczenia, również umiejętnie wplata symbolikę „podwójnego wędrowca”, nadając swojej opowieści wyrazistości, a także uwypuklając siłę przekazu. Bergholm udaje się oddać esencję jego tekstu na ekranie, jednakże uszyte przez nią szaty nie leżą zbyt dobrze na szkielecie horroru. Wybory dotyczące wyglądu dzieła w połączeniu z niewypracowanym jeszcze warsztatem narracyjnym fińskiej reżyserki dały efekt braku intensywności zasianego w scenariuszu napięcia. Suspens jest niewyczuwalny, a inscenizacja czasem kuleje, co wpływa na ogólne wrażenia z seansu, ale poruszana problematyka w niecodziennej odsłonie zasługuje na wyróżnienie. Horror wychowawczy połączony z beznadziejną pogonią za ułudą pocztówkowego życia – z tego piekielnie intrygującego konceptu filmowego wykluło się jednak dzieło o nie w pełni wykorzystanym potencjale.

Ocena filmu „Pisklę”: 3+/6

zdj. Velvet Spoon