„Poroże” – recenzja filmu. Potencjał zagubiony w lesie

29 października na dużym ekranie zadebiutuje horror „Poroże” wyreżyserowany przez Scotta Coopera, twórcę takich filmów jak „Zrodzony w ogniu”, „Hostiles” i „Pakt z diabłem”. Czy warto wybrać się do kina na produkcję, której gwiazdą jest Keri Russell znana z serialu „Zawód: Amerykanin”? Sprawdźcie naszą recenzję.

Nowy film Coopera przeszedł długą i wyboistą drogę do debiutu na dużym ekranie. Początkowo premierę wyznaczono na 17 kwietnia 2020 roku, ale ze względu na wybuch pandemii koronawirusa i zamknięcie kin „Poroże” zniknęło z kalendarza Disneya, który odziedziczył produkcję po wytwórni Fox Searchlight Pictures. Po kilku przesunięciach kinowego debiutu ostatecznie zdecydowano, że „Poroże” trafi do widzów trzy lata po rozpoczęciu zdjęć, które wystartowały w październiku 2018 roku. Reżyser zaczynający swoją przygodę z pełnometrażowym kinem od przejmującego dramatu „Szalone serce” nagrodzonego dwoma Oscarami – jednego z nich odebrał Jeff Bridges za pierwszoplanową kreację podstarzałego muzyka country, który najlepsze lata ma już za sobą, a drugi powędrował w ręce T Bone'a Burnetta i Stephena Burtona za najlepszą piosenkę („The Weary Kind”) – w kolejnych produkcjach coraz mocniej zagłębiał się w odmęty surowej rzeczywistości i zaczął częściej stawiać na brutalne kino. I tak w 2017 roku do kin trafił western „Hostiles” z Christianem Bale'em i Rosamund Pike w rolach głównych, w którym Cooper, na przykładzie konfliktu Amerykanów z Indianami, przyglądał się destrukcyjnemu brzemieniu wojny. „Poroże” jest jednak pierwszą produkcją w dorobku Coopera, w której amerykański reżyser wkracza w pełnoprawny świat horroru. Mimo wyraźnej zmiany tonu Cooper ponownie skupia się na bohaterach złamanych przez życie i raz jeszcze zahacza o tematykę Indian, tym razem jednak w ujęciu legend i podań o Wendigo.

Główną bohaterką historii, bazującej na opowiadaniu „The Quiet Boy” stworzonego przez Nicka Antoscę, jest Julia Meadows (Russell) wracająca do swojego rodzinnego miasteczka w stanie Oregon, z którego uciekła lata temu przed maltretującym ją ojcem. Teraz, po jego śmierci, wraca do rodzinnego domu i próbuje odbudować relacje z bratem, miejscowym szeryfem granym przez Jessego Plemonsa. Julia rozpoczyna pracę jako nauczycielka w lokalnej szkole, a jednym z jej uczniów jest Lucas Weaver (Jeremy T. Thomas), przesadnie cichy i odizolowany od rówieśników uczeń będący koronkowym przykładem maltretowanego dziecka, w którym kobieta dostrzega siebie sprzed lat. Początkowo to właśnie Lucas wprowadza nas w mroczną historię budzącego się do życia zła, na które w opuszczonej kopalni natknął się jego uzależniony od opioidów ojciec próbujący znaleźć odpowiednie miejsce do wytwarzania narkotyków. Rodząca się w nim bestia powoli zaczyna przejmować kontrolę i rusza na polowanie, chcąc zaspokoić swój głód ludzkiego mięsa.

Jesse Plemons, Jeremy T. Thomas i Keri Russell  w filmie Poroze

Cooper od pierwszego ujęcia buduje w widzach przygnębiający obraz robotniczego miasteczka, które niegdyś tętniło życiem, ale wraz z likwidowaniem kolejnych fabryk i zakładów przeistaczało się w miejsce pełne postępującej rozpaczy, którą część mieszkańców próbuje utopić w używkach. Ponure scenerie porzuconych i zabitych deskami hal przemysłowych reżyser zestawia z ogromem otaczającej miasto natury, aby jeszcze mocniej podkreślić klimat odizolowanej i porzuconej społeczności. I to właśnie klimat jest jedną z najmocniejszych stron nowego filmu Coopera. Reżyser umiejętnie buduje napięcie, stopniowo odkrywając przed nami historię Lucasa i rodzącego się w jego ojcu potwora. Potrafi też zgrabnie nakreślić tło postaci granej przez Keri Russell, ale ostatecznie jego film mocno cierpi na swoim krótkim metrażu. „Poroże” to produkcja licząca zaledwie 99 minut, które nie pozwalają historii rozwinąć skrzydeł i wystarczająco rozbudować więzi pomiędzy bohaterami – gdy wydaje się, że scenariusz wreszcie zamierza skupić się chociażby na skomplikowanych relacjach Julii i jej brata, to wątek urywa się po krótkiej scenie, a widz musi sam dopowiedzieć sobie resztę. Najmocniej cierpi na tym jednak legenda o Wendigo. Filmowa wersja potwora z indiańskich mitów stanowi tu przede wszystkim metaforę uzależnienia pozbawiającego ludzi człowieczeństwa i odbijającego się na ich najbliższych – jego pierwszą ofiarą pada uzależniony od narkotyków i znęcający się nad synami ojciec, a jedyną osobą podejmującą walkę z potworem okazuje się główna bohaterka, alkoholiczka potrafiąca oprzeć się nałogowi. W tym miejscu warto też wspomnieć o samej Keri Russell, która świetnie sprawdza się jako przerażona ofiara odnajdująca w sobie na tyle siły, by przełamać strach i rzucić wyzwanie zagrożeniu. Na pochwałę zapracował też debiutujący w pełnym metrażu Jeremy T. Thomas, któremu udało się stworzyć przekonującą rolę żyjącego w wiecznym strachu dziecka.

Mimo że mityczna bestia stanowi tutaj główną atrakcję, to scenariusz nie zamierza skupiać się na zaznaczeniu jej nadprzyrodzonego pochodzenia, a na podkreślenie jej indiańskiego rodowodu poświęca zaledwie jedną, koszmarnie ekspozycyjną scenę. Cierpi przez to budowanie atmosfery zarówno wokół samego potwora, jak i postaci rdzennych Amerykanów, zepchniętych na czwarty plan. Trzeba jednak oddać produkcji, że kiedy docieramy do trzeciego aktu i możemy przyjrzeć się filmowej wersji Wendigo, to wygląda ona fenomenalnie. Daje się odczuć jej złowrogą majestatyczność doprawioną nutką baśniowej charakterystyki – nie bez powodu jako producent nad filmem czuwał Guillermo del Toro. Finał mknie jednak na złamanie karku, zostawiając zbyt mało czasu na godne rozwiązanie historii.

Ostatecznie „Poroże” mieni się jako film kończony w pośpiechu lub pozbawiony sporej części materiału na stole montażowym. Tak jakby reżyser nie mógł albo nie chciał zdecydować się na głębsze zanurzenie w mitach i bohaterach, chociaż odnosimy wrażenie, że przygotowuje sobie pod to solidny grunt. Przy odpowiednim rozwinięciu historii i oddaniu większej uwagi indiańskiemu folklorowi produkcja mogłaby stanowić kolejną udaną pozycję w dorobku Coopera ze zgrabnie budowanym klimatem pogrążonego w mroku miasteczka, z interesującymi bohaterami zmagającymi się z własnymi traumami, obłędnie dopracowaną oprawą wizualną, scenografią oraz udanym aktorstwem, a tymczasem kończy jako film pozostawiający w widzu frustrację ze względu na zmarnowany potencjał. Jak na razie ciężko stwierdzić, czy skondensowanie historii w „Porożu” to autonomiczna decyzja samego reżysera, czy może efekt presji wywieranej przez studio, ale jeśli okaże się, że pierwotnie film wyglądał inaczej, to miejmy nadzieję, że z czasem doczekamy się jego rozszerzonej wersji.

Ocena filmu „Poroże”: 3+/6

zdj. Searchlight Pictures