
29 maja ukazał się kolejny tom serii „X-Men – Punkty zwrotne”. Jak wypada kolejna klasyczna pozycja zaproponowana przez Egmont? Zapraszamy do recenzji.
Gdy w pierwszej połowie lat 90. pasjonowałem się wydawanymi przez TM-Semic komiksami superbohaterskimi ze stajni Marvela i DC, wśród serii, którymi się zainteresowałem znalazły się także przygody mutantów spod szyldu X-Men. O ile jednak bardzo przypadły mi do gustu pierwsze z wydanych zeszytów, (w których znalazła się Dark Phoenix Saga z rysunkami Johna Byrne'a), tak z każdym kolejnym zeszytem moje zainteresowanie malało. Działo się tak z kilku względów – Semic przeskakiwał do coraz nowszych historii, w pewnym momencie brakowało zatem ciągłości, która sprzyjałaby zaangażowaniu czytelnika, do tego ciągłe zmiany składu drużyny mutantów, wprowadzanie niezliczonej liczby postaci i wątków, prezentowanych niejednokrotnie w poszatkowanej formie sprawiły, że szybko straciłem zainteresowanie. A że budżet ucznia podstawówki był ograniczony, to w momencie gdy X-Men stało się w Polsce miesięcznikiem, w którym zaczęły pojawiać się zeszyty ilustrowane przez Jima Lee, skupiłem się już na innych, bliższych mi komiksowych seriach. Po wielu latach, gdy Egmont wypuścił wydanie zbiorcze zawierające prace Lee (niestety i to wydanie było dość pokraczne, bo skupiając się na pracach jednego artysty siłą rzeczy dość fragmentaryczne) sięgnąłem po kilka archiwalnych zeszytów Semica, wśród których znalazła się historia będąca przedmiotem niniejszego tekstu. No cóż, prawie. Semic wydał bowiem tylko trzy zeszyty „Uncanny X-Men” pomijając sześć pozostałych (wydanych w ramach serii „X-Factor” i „New Mutants”), tym sposobem dostaliśmy prezentowaną wyrywkowo 1/3 historii do tego bez zakończenia, w którego miejscu znalazła się tylko informacja o tym, że „kryzys został zażegnany i tyle”. Brawo, dobra robota.
Kiedy więc w publikowanej od jakiegoś czasu serii wydawniczej „Milestones” (u nas znanej jako „Punkty zwrotne”) pojawiła się ta historia, uznałem za stosowane skorzystać z okazji do zapoznania się z nią. A jako że jest to mój pierwszy kontakt z tą serią, to na początku kilka uwag na jej temat – wnioskując po zawartości tomu, zamysł jest taki, by przedstawić wybraną historię, ewentualnie załączając powiązane z nią zeszyty, których znajomość może być kluczowa. Skutkiem takiego podejścia jest pomijanie rzeczy niemających bezpośredniego związku z tym, co stanowi sedno danego tomu. Na samym początku otrzymujemy krótki zarys sytuacji, który z miejsca przypomniał mi mętlik w głowie jaki miałem czytając kiedyś zeszyty Semica. Motywy śmierci, zmartwychwstań, odmłodzeń, dziwne, chwilami wręcz niedorzeczne pomysły fabularne, czego tu nie ma? Kiedy zaś po kilku zeszytach następuje duży przeskok w czasie, dostajemy kolejną notkę informacyjną o sytuacji, która przyprawić może o ból głowy kogoś, kto nigdy nie był z tą serią na bieżąco. Mamy tu więc zupełnie inne podejście od tego, do którego przyzwyczaiły mnie serie takie jak Epic Collection Spider-Mana, czy Punishera, czy choćby wydawany ostatnio Batman z lat 90. I wielka szkoda, że Egmont nie zdecydował się wydawać u nas Epic Collection X-Men, byłaby to bowiem rzecz o wiele bardziej satysfakcjonująca niż wycinki prezentowane w „Punktach zwrotnych”.
Co zatem znajdujemy w omawianym tomie? Po pierwsze – czteroczęściową historię, stanowiącą swego rodzaju prolog do wydarzeń zawartych w tytułowym „Planie X-terminacji”. Fikcyjne wyspiarskie państwo Genosha opiera swą gospodarkę na niewolniczej pracy mutantów, którzy poddawani są tam procesowi czyniącemu z nich wydajne, a zarazem bezwolne narzędzia. Medyczka Jenny Ransome wraz z towarzyszącą jej Madelyne Pryor, zostają podstępnie schwytane przez agentów Genoshy, a następnie skierowane do procesu „przeróbki”. Obydwie kobiety mają istotne powiązania – Jenny jest narzeczoną syna wysoko postawionego naukowca z Genoshy, zajmującego się sprawami konwersji mutantów, z kolei Madelyne, wiadomo, mutantka, klon Jean Grey, żona Cyclopsa, długo by wymieniać.
Po lewej TM-Semic, po prawej Egmont.
W tej sytuacji dochodzi do interwencji X-Men w Genoshy, skutkującym sporą dawką zamieszania i rozwałki. W efekcie nasi bohaterowie znajdą się na celowniku władz państwa, w którego sprawy postanowili się wmieszać, czego skutki odczują po wspomnianym już przeskoku czasowym, kiedy to przejdziemy do historii tytułowej, będącej w zasadzie dość typowym sequelem dla opowieści wprowadzającej. Szereg motywów zostaje powtórzonych – znów dochodzi do porwania mutantów (tym razem są to członkowie New Mutans oraz towarzysząca im Storm), a ich przyjaciele organizują misję ratunkową. Tym razem jednak wszystkiego jest więcej – nie tylko akcji i rozwałki, ale i bohaterów biorących w niej udział. Jako ktoś, kto w latach 90. ledwie liznął tematykę X-Men, w pewnym momencie poczułem się tu mocno zagubiony pośród nieznajomych twarzy i ksywek. Niestety zatrzęsienie postaci nie sprzyja poczuciu zaangażowania w ich przygody, szczególnie gdy te zdają się dość monotonne. Ot co chwilę ktoś wpada w ręce pilnujących porządku w Genoshy sędziów, traci moce wskutek działania gościa znanego jako Wipeout lub zostaje poddany procesowi transmutacji. W tle przewija się nasz główny antagonista w osobie niejakiego Camerona Hodge'a, a właściwie jego głowy, oddzielonej swego czasu od oryginalnego ludzkiego ciała przez Archangela, teraz zamontowanej na ciele robota. Na dokładkę mamy jeszcze wątek Havoca po praniu mózgu, z którego zrobiono agenta Genoshy (niezbyt odkrywczy motyw przewałkowany już w kinie, książkach i komiksach na wszystkie strony). Na pierwszy plan wysuwają się tu przeważnie członkowie New Mutants, tacy jak Rictor, Wolfsbane i Boom-Boom, czyli postacie, z którymi nigdy wcześniej się nie zetknąłem, co nie było specjalnie pomocne przy budowaniu zaangażowania w opowiadaną historię. Spośród tych „właściwych” X-Men największa rola przypada Storm, Cyclopsowi, Wolverine'owi oraz Jean Grey.
Wkręcać się w całą historię musimy właściwie dwa razy – po wspomnianym przeskoku czasowym nacisk kładzie się w większości na inne postacie, a jeden z ciekawszych wątków z pierwszej części związany z postacią Jenny Ransome jest już tylko wspominany (wychodzi na to, że więcej na ten temat można znaleźć w zeszytach, które tutaj zostały pominięte). Ponowne wkręcenie się w moim przypadku nie należało do łatwych, ale z czasem coś zaskoczyło i dalsze lektura przebiegała już dość sprawnie, choć pewna powtarzalność motywów w stosunku do wcześniejszych wydarzeń, jak również rozwlekana finałowa konfrontacja (ta którą Semic pominął), skutkowały pewnym znużeniem – chwilami robiło się wręcz nudno. Z jednej strony mamy tu więc do czynienia z historią z pewnym potencjałem fabularnym (który jednak nie zostaje należycie wykorzystany), z drugiej jednak, serwowana w sporych dawkach typowa superhero nawalanka z udziałem całego tłumu bohaterów potrafi zmęczyć – choć wypadałoby w tym miejscu zaznaczyć, że wciąż czyta się to znacznie lepiej niż nieszczęsne Maximum Carnage.
Jeśli chodzi o warstwę wizualną, poziom zdecydowanie nie jest równy. W pierwszej części rysują Rick Leonardi i Marc Silvesrtri – jest przyzwoicie, ale nic ponad to, przy czym drugi z wymienionych panów, przekonał mnie do siebie nieco bardziej. Z kolei we właściwym „Planie X-terminacji” do akcji wkracza Jim Lee ilustrujący zeszyty z serii X-Men i tu, jak się nietrudno domyślić, poziom jest najwyższy. W zeszytach z serii „New Mutants” mamy już jednak (z wyjątkiem ostatniego, gdzie obowiązki rysownika bierze na siebie Guang Yap), Roba Liefelda – a z tym zawodnikiem wiadomo jak bywa. Chwilami ma się wrażenie, że to taki bieda-Lee, który z nieszczególnie udanym skutkiem próbuje podpinać się pod styl bardziej utalentowanego kolegi, od czasu do czasu strzelając niezłe babole, przy których czytelnik zastanawia się co też pan rysownik właściwie próbował zrobić (choć chyba nie trafiłem tu na nic, co by można zaliczyć do ścisłego top wpadek tego rysownika). Z kolei zeszyty z serii X-Factor ilustruje John Bogdanove, za którego kreską nigdy nie przepadałem i również tym razem mnie do siebie nie przekonał. Ogółem szkolna czwórka.
Po lewej Egmont, po prawej TM-Semic i jego genialne "zakończenie".
W kwestii polskiego tłumaczenia, pod którym podpisuje się Nika Sztorc – powiedzmy, że do przyjęcia, ale miejscami nie brzmiało to wszystko jakoś bardzo zgrabnie. Przykładem tego co mnie drażniło, jest powtarzane raz po raz wyrażenie „bez opcji”, z którym chyba nigdy wcześniej się nie spotkałem – klasyczne „nie ma takiej opcji” (czy cokolwiek innego jak zwykłe „nie wchodzi w grę”) brzmiałoby zdecydowanie lepiej. W ramach materiałów dodatkowych dostajemy kilka alternatywnych i bonusowych plansz oraz okładek.
Podsumowując - „Plan X-terminacji” to oparta na stosunkowo ciekawym pomyśle historia, która jednak zapada się pod ciężarem męczącej rozwałki i tłumu bohaterów, z których spora część nie jest tu tak naprawdę do niczego potrzebna. W dodatku dla kogoś, kto nie jest na bieżąco z losami mutantów z lat 90. może wydać się miejscami dość chaotyczna, a przez to nieprzystępna, mamy tu bowiem nagromadzenie elementów wynikających z innych, niepublikowanych u nas historii, nieznajomości, których nie nadrobi się skutecznie z pomocą dwóch stron streszczenia. Największym plusem pozostają tak naprawdę rysunki Jima Lee, które niestety znajdziemy tylko w trzech zeszytach. Miłośnicy komiksów z lat 90. (do których sam się zaliczam) mogą po ten komiks sięgnąć i niewykluczone, że za sprawą sentymentu stosunkowo nieźle się przy tym bawić, mam jednak wątpliwości czy pozycja ta trafi do innych, którym nie mógłbym jej z czystym sumieniem polecić.
W tomie zebrano oryginalne zeszyty The Uncanny X-Men #235-238, 270-272, The X-Factor#60-62 oraz The New Mutants #95-97.
Oceny komiksu X-Men. Punkty zwrotne. Plan x-terminacji
Specyfikacja
Scenariusz |
Chris Claremont, Louise Simonson |
Rysunki |
Jon Bogdanove, John Caponigro, Jim Lee, Rick Leonardi, Rob Liefeld, Marc Silvestri, Guang Yap |
Przekład |
Nika Sztorc |
Oprawa |
twarda |
Liczba stron |
320 |
Druk |
kolor |
Format |
170x260 mm |
Wydawnictwo oryginału |
Marvel Comics |
Data premiery |
2024-05-29 |
zdj. Egmont / Marvel
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.