„Ptaki Nocy” („Birds of Prey”) – recenzja filmu

Dziś do kin trafiły „Ptaki Nocy”, solowy film o przygodach znanej z „Legionu samobójców” Harley Quinn, z Margot Robbie w roli głównej. My już film widzieliśmy. Zapraszamy Was do lektury recenzji.

Kinowe uniwersum DC przewędrowało długą drogę. W dobrym kierunku — pozwolę sobie dodać. Jeszcze kilka lat temu wytwórnia lubowała się w podniosłym opowiadaniu o odzianych w spandeks twardych twardzielach-smutasach, którzy po męsku rozmawiają o krwawieniu, gdy w tle płonie wyładowany twardą amunicją Batmobil. Z kolei gdy na ekranie pojawiała się wojownicza Amazonka, operatorem kamery i kierownikiem montażu stawał się czysty testosteron, długoletni pan i władca przemysłu filmowego*. Dziś DC przedstawia odjazdową grupę psychopatek spuszczającą manto armii szowinistów w autoironicznym akcyjniaku z emancypacyjnym postulatem w tytule. Tak jest. Zatrzymajmy się przy tym na chwilę.

Komiksowe widowiska stały się ostatnio popularną platformą do komunikowania masowemu odbiorcy konieczności przemian społecznych, potrzeby wszechstronnej reprezentacji i popkulturalnej równości. Jednym filmom wychodzi to znakomicie, inne działają z subtelnością młota pneumatycznego, który rozrywkowe bądź co bądź medium zamienia w podium dla łopatologicznego wykładu, który nic w dłuższej perspektywie nie zmieni. Szczęśliwie, „Ptaki Nocy (i fantastyczna emancypacja pewnej Harley Quinn)” – w oryginale: „Birds of Prey (and the Fantabulous Emancipation of One Harley Quinn)” – należą z całą pewnością do tej pierwszej kategorii. Cathy Yan nakręciła diabelnie dobrą zabawę, która z popkulturowego feminizmu robi dymiącą spluwę skierowaną w stronę złych facetów i archaizmów. Reżyserka miała przy tym na tyle wyczucia, by silna kobiecość nie funkcjonowała niczym wyłączny imperatyw filmu, a podpora dla wybornej popcornowej rozwałki.

birds-of-prey.jpg

Narracja owija się wokół Harley przechodzącej przez wszystkie stadia rozpaczy po utracie Jokera (Jared Leto się, Bogu dzięki, na ekranie nie pojawia). Film otwiera animowany recap wydarzeń, które doprowadziły do zerwania zakochanej pary z „Legionu samobójców”, a wkrótce potem narracja popycha Quinn w stronę uniezależnienia. Wolność będzie w tym przypadku tożsama z utratą nietykalności, którą gwarantowała w światku przestępczym Gotham pozycja dziewczyny Księcia Zbrodni. I choć każdą z tytułowych „Ptaków” definiuje mniej i bardziej dosłowna potrzeba ucieczki (przed seksistowskim szefem, gangsterem-mizoginem, a w przypadku postaci znakomitej Mary Elizabeth Winstead -- wspomnieniami przeszłości), to Cathy Yan prowadzi „fantastyczną emancypację” w całości z perspektywy Quinn pełniącej rolę narratorki z offu. Gdy bohaterka pomija istotne dla fabuły informacje, film wskakuje w liczne retrospekcje. „Ptaki Nocy” podkręcają rytm i raz cofają się o 5 minut, raz 15, a kiedy indziej o ponad 10 lat. Komentując fabułę, Harley nadaje całości odpowiednio lekki i ironiczny ton, ale zgoła odmienny efekt daje już naekranowe przełamywanie czwartej ściany. Gdy mrugają w stronę widza i przemawiają wprost do kamery, „Ptaki Nocy” pozbawiają się niezależności i odgrywają nieudolną wariację „Deadpoola”. Nieudolną, bo każdy komentarz, który główna bohaterka rzuca w stronę sali kinowej, brzmi, jakby został dodany wyłącznie po to, by kojarzyć się z przygodami marvelowego najemnika. Nawet Margot Robbie, choć w pozostałym zakresie idealnie przenosząca kampową atmosferę filmu, nie jest wówczas w stanie odratować dialogów -- tyleż niezabawnych, co zwyczajnie cringe'owych. Takie wyizolowane przypadki są tym bardziej rażące, że odwołania do innych form są „Ptakom Nocy” całkowicie niepotrzebne. Film o Harley Quinn ma wizualnie zachwycające i brutalne sceny akcji (w tym wydłużoną sekwencję pościgu na... wrotkach), ma cztery wyraziste bohaterki, które odznaczają się na ekranie mimo nierównej uwagi, którą obdarza je narracja. Ma też znakomitego Ewana McGregora w roli szowinistycznej Czarnej Maski, wnoszącej do filmu kolejny pierwiastek świadomego kiczu, stający się powoli kluczem do sukcesu adaptacji komiksów DC. Ma też pulsujący psychodelicznymi remiksami soundtrack. I w końcu – ma Margot Robbie, która powraca do zawłaszczonej po wsze czasy roli, a następnie niesie widowisko z kontrolowanym szaleństwem i bezpretensjonalną lekkością.

Podsumowanie:

Film Cathy Yan z łatwością broni się jako jeden z najmocniejszych obrazów w uniwersum DC, a zarazem najlepsze komiksowe widowisko ostatnich miesięcy (tak, „Jokerze”, ty monstrualny przeroście formy nad treścią). I nawet gdy nie poświęca swoim tytułowym bohaterkom równej uwagi albo ściąga od starszych kolegów z Marvela, pierwszy babski team-up rozbija bank, stawiając na lekką i pierwszorzędną rozrywkę wzbogaconą o postulaty egalitaryzmu. To przy tym prawdziwy film komiksowy, tak to właśnie powinno wyglądać.

Ocena końcowa: 4/6

* Poważnie, następnym razem, jak będziecie oglądać „Batman v Superman” (jeżeli w ogóle wracacie do innych scen niż ta w magazynie), zwróćcie uwagę, w jaki sposób kamera celebruje wydłużony male gaze. Zackowi Snyderowi niewiele w tym filmie zabrakło do Michaela Baya. A to coś znaczy.

źródło: zdj. Warner Bros. / DC Comics