„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

29 stycznia swoją premierę miały wydania Blu-ray i DVD z filmem Rambo: Ostatnia krew”, w którym do swej kultowej już roli po raz kolejny powrócił Sylvester Stallone. Zapraszamy do recenzji wydania Blu-ray.

„Rambo: Ostatnia krew” (2019), reż. Adrian Grunberg

(dystrybucja w Polsce: Monolith)

Film:

Pamiętam, jakby to było wczoraj. Koniec lat 80., na regionalnej TVP3 zapowiedziano emisję „Rambo”, co dziwne, w godzinach południowych. Jako że z braku magnetowidu miałem wtedy mocno utrudniony dostęp do amerykańskich hitów VHS, czekałem z niecierpliwością. W końcu, gdy przyszła pora, zasiadłem przed telewizorem. Zaczyna się film, John J. raźnym krokiem zmierza ku domostwu swego starego kumpla... następuje cięcie i oglądamy jakiś zupełnie inny film – o ile mnie pamięć nie myli, coś w rodzaju historycznej produkcji o kozakach czy kimś takim, zdecydowanie nie amerykańskiej.  Ot, taki żarcik z okazji prima aprilis. Nie było mi  do śmiechu, oj nie. Na szczęście wkrótce potem nadrobiłem zaległości u kolegi z klasy. Double feature z „Rambo” I i II zrobił na mnie spore wrażenie. Oba filmy wryły mi się w pamięć do tego stopnia, że powrót do nich, który nastąpił dopiero przy okazji emisji na Polsacie w drugiej połowie lat 90., był jak spotkanie ze starym, dawno niewidzianym kumplem. Nagrane z telewizji na kasetę video katowałem potem niezliczoną ilość razy (razem z trójką, z którą się wtedy zapoznałem). Wywodząca się z powieści Davida Morrella ikona akcji lat 80. (nie sądzę, by twórca postaci Rambo domyślał się, jaki los spotka jego bohatera, szczególnie że uśmiercił go w swojej książce), a przy tym jedna z dwóch najważniejszych postaci, w jakie kiedykolwiek wcielił się Sylvester Stallone, stała się jednym z moich ulubionych filmowych bohaterów i tak już miało pozostać. Przeszło dekadę od odnowienia znajomości z Johnem Rambo wybrałem się do kina na część czwartą, która pojawiła się po 20-letniej przerwie, ta jednak zostawiła pewien niedosyt. Co prawda, miał tu miejsce powrót do „środowiska naturalnego”, którym dla postaci weterana z Wietnamu jest dalekowschodnia dżungla, ale bardzo krótki czas trwania filmu i finałowa akcja ograniczająca się niemal w całości do strzelania z zamontowanego na samochodzie działka nie okazały się wystarczająco satysfakcjonujące. Fakt, że podkręcony do maksimum poziom brutalności filmu robił wrażenie, ale czegoś zabrakło. Z drugiej strony otrzymaliśmy przynajmniej udane zakończenie, w którym John, przy akompaniamencie znajomego motywu muzycznego, zmierzał ku widocznemu w oddali rodzinnemu domowi. Wydawać by się mogło, że scena końcowa czwartego filmu była idealnym sposobem na zamknięcie jego historii. Tak się jednak nie stało.

Przez kolejne lata, które minęły od premiery „Johna Rambo”, pojawiały się coraz to nowe pogłoski dotyczące ewentualnej kontynuacji. Znalazł się wśród nich pomysł, by postawić Rambo na czele oddziału komandosów polujących na będącą produktem inżynierii genetycznej bestię, na szczęście jednak szybko go porzucono – może i Sly dostałby swojego Predatora, ale wykorzystanie elementów sci-fi w serii takiej jak „Rambo” byłoby, jak dla mnie przynajmniej, czymś mocno nie na miejscu. Następnie powrócono do pierwotnego zamysłu scenariusza, opowiadającego o wyprawie do Meksyku w celu ratowania uprowadzonej przez tamtejszy kartel dziewczyny. A potem, w 2016 roku, Stallone ogłosił, że film nie powstanie. Zamiast tego wskazał na możliwość realizacji prequela, w którym w rolę Johna wcieliłby się młodszy aktor. Cóż, spójrzmy prawdzie w oczy – takie rozwiązanie, w przypadku roli tak mocno związanej z osobą odtwarzającego ją aktora, nie miałoby większego sensu. Chyba dotarło to także do osób decyzyjnych i samego Slya, bo w maju 2018 ogłoszono wznowienia prac mających na celu powrót Rambo na kinowe ekrany. Ostatecznie zawitał na nich w we wrześniu 2019 roku. Oczywiście nie mogło zabraknąć mnie w kinie. Teraz, gdy mam już za sobą powtórkowy seans za sprawą wydanego przez Monolith wydania Blu-ray, czas podzielić się wrażeniami.

rambo-ostatnia-krew-filmozercy-01.jpg

Spotykamy Johna Rambo w dziesięć lat od jego powrotu w rodzinne strony, kiedy to angażuje się w ratowanie ludzi zagrożonych wywołaną przez gwałtowną burzę powodzią. Co ciekawe, tego wątku nie uświadczymy w wersji puszczanej w amerykańskich i brytyjskich kinach (ani w tamtejszych wydaniach płytowych). Następnie John wraca na ranczo, na którym mieszka wraz z przyjaciółką rodziny, Marią (Adriana Barraza), i jej wnuczką Gabrielą (w tej roli Yvette Monreal), którą nasz bohater trakuje jak własną córkę. Rambo prowadzi spokojne życie, zajmując się ujeżdżaniem koni, jednak demony przeszłości wciąż go nawiedzają. John konfrontuje się z nimi, zaszywając się więc w wykopanych pod posiadłością tunelach. Pewnego dnia Gabriela oznajmia mu, że wybiera się do Meksyku, by odszukać swego ojca i dowiedzieć się, dlaczego ją porzucił. John i Maria próbują jej ten pomysł wyperswadować, ale jak to z upartymi nastolatkami bywa, nic z tego nie wychodzi. Jak się nietrudno domyśleć, wkrótce po przekroczeniu granicy dziewczyna pakuje się w kłopoty, o jakich nie śniła w najgorszych koszmarach, i jedyną osobą, będącą w stanie jej pomóc, jest jej przybrany opiekun. Rambo bierze sprawy w swoje ręce i biada tym, którzy spróbują mu przeszkodzić.

Jak widać, punkt wyjścia jest tutaj dość klasyczny, scenariusz oparto na pierwotnej koncepcji na film, koncentrując się na realnym problemie – w tym wypadku jest to handel kobietami, co zresztą od zawsze było normą w tej serii. Każda część, nawet gdy skupiała się na radosnej rozwałce, dotykała jakiegoś aktualnego i rzeczywistego problemu. Jak wypada nowy „Rambo” w zestawieniu z poprzednikami? Z pewnością brak tu efektowności charakteryzującej część drugą i trzecią. Nie uświadczymy tu tak egzotycznych lokacji jak Wietnam czy Afganistan. Jest o wiele bardziej kameralnie, większa część filmu to ranczo Johna i miasto w Meksyku (wszystko nakręcone w Bułgarii i na Teneryfie). Cała przedstawiona w filmie historia ma dość osobisty charakter, a sam Stallone twierdzi nawet, że do filmu nie pasuje określenie „film akcji”. Tej, co prawda, nie zabraknie, ale nie będziemy nią ustawicznie atakowani. Poza finałem, w którym krew poleje się obficie, są to raczej krótkie, acz brutalne jak w poprzednim filmie momenty. Przyznaję, że podczas seansu kinowego dała mi się we znaki swego rodzaju realizacyjna bieda – film nie prezentuje się zbyt efektownie, a również od strony wykonania technicznego nie robi specjalnego wrażenia. Jest też przy tym (na co narzekałem od pierwszych zwiastunów) nieco za mało „rambowy”. Raz, że historia w nim przedstawiona budzi większe skojarzenia z połączeniem „Uprowadzonej” z „Kevinem samym w domu” niż z poprzednimi filmami serii. Dwa, że sam bohater nie zachował tu swych znaków rozpoznawczych w postaci nieco dłuższych niż w innych rolach włosów czy charakterystycznej bandany. Cóż, widać Sly uznał, że mając siódmy krzyżyk na karku Rambo, już ich nie potrzebuje. Jakoś się z tym pogodziłem, choć wciąż żałuję. Dobrze, że chociaż łuk się pojawia. Skoro już o mankamentach mowa, należy wspomnieć jeszcze o jednym – jest w filmie klasyczna dość sytuacja z rodzaju tych, których bardzo nie lubię, a które w filmach występują nader często i kojarzą mi się nieodmiennie ze scenopisarskim lenistwem. O co chodzi? Otóż w pewnym momencie główny bohater jest na łasce swoich wrogów, ci mogą z nim zrobić, co tylko zechcą, ale decydują się go nie wykańczać (co, rzecz oczywista, potem się na nich zemści). Zazgrzytało mi to tutaj bardziej niż w innych tego typu przypadkach. Aż chciało się złapać za głowę i zapytać: „Serio?”.

rambo-ostatnia-krew-filmozercy-02.jpg

Z kina wychodziłem z przekonaniem, że choć film nie jest zły, to jednak najsłabszy z całej serii. Drugi seans zweryfikował jednak ten pogląd, udało mi się bowiem dostrzec w tej produkcji szereg plusów, których brakowało poprzednikowi. Pierwszym z nich jest z pewnością czas trwania – tym razem nie mamy wrażenia, że film ledwie się zaczął i już się kończy (ten problem mogą mieć jednak widzowie amerykańscy, którzy otrzymali skróconą o 10 minut wersję). Druga sprawa to kwestia wywoływanych emocji – jako że tym razem sprawa jest zdecydowanie bardziej osobista, film angażuje wyraźnie bardziej niż poprzedni, w którym ratowani przez Rambo ludzie nie byli dla niego nikim istotnym (nawet pomimo zbudowania pewnej relacji z jedną z bohaterek). Nawet jeśli wcielająca się w Gabrielę Yvette Monreal aktorsko nie powala, to sama sytuacja, w której postawiono jej postać, przedstawiona jest na tyle sugestywnie, że trudno jej nie współczuć. Kolejnym plusem są postacie antagonistów. Bracia Martinez (Oscar Jaenada i Sergio Periz Mencheta wyglądający jak krzyżówka Mickeya Rourke'a z Kitem Harringtonem) są w tej roli o niebo lepsi i bardziej wyraziści niż sadystyczny dowódca birmańskich żołnierzy w części czwartej. W końcu finałowa akcja jest bardziej zróżnicowana i przez to ciekawsza (choć może mniej efektowna) niż wspomniane „strzelanie z działka do wszystkich wokół”. Co prawda, w pewnym momencie poziom brutalności robi się tutaj dość groteskowy, a pewne zagrania naszego bohatera tak przerysowane, że zamiast szokować mogą rozśmieszyć, ale osobiście nie odebrałem tego jako wady.

Do listy zalet dopisać należy także muzykę Briana Tylera, za którego twórczością ogólnie nie przepadam, ale tutaj, podobnie jak i w części czwartej, podszedł on do sprawy w należyty sposób, jednocześnie oddając hołd Jerry'emu Goldsmithowi, jak i dodając coś od siebie. Powraca tu jego motyw muzyczny znany z poprzedniego filmu i, trzeba przyznać, jest w filmie wykorzystany nader efektywnie.

Zastanawiając się skąd tak kiepski odbiór filmu Adriana Grunberga (tak, to reżyser tego filmu, o którym jakoś zapomniałem wcześniej wspomnieć) przez krytyków, mam wrażenie, że może on przynajmniej po części wynikać z faktu, że mamy tu do czynienia z produkcją tak bardzo w duchu lat 80., jak to tylko możliwe, która nic sobie nie robi ze współczesnych trendów, do tego przedstawia Meksyk w bardzo niekorzystnym świetle (nie bez przyczyny), więc może zostać uznana za swego rodzaju „hate speech” wycelowany w konkretną nację. Oczywiście przeciętne walory produkcyjne też mają tu swoje znaczenie. Gdy jednak po raz drugi patrzyłem na końcowe sceny filmu, odczuwałem satysfakcję z seansu, której w kinie nieco mi zabrakło, a to dobry znak, gdy się rozważa dołączenie filmu do domowej videoteki, bo często bywa dokładnie odwrotnie. Na chwilę obecną, oceniając film z perspektywy fana serii, piątą odsłonę stawiam powyżej czwartej (pozycja trzech pierwszych pozostaje niezagrożona, po części za sprawą ogromnego sentymentu) oraz stwierdzam, że choć „czwórka” kończyła się idealnie, to jednak cieszę się, że na niej się nie skończyło. Ci, którzy nie przepadają za prostym, brutalnym kinem akcji opartym na sprawdzonych schematach i nostalgii do bohaterów dawnych lat, zapewne nie znajdą tu wiele dla siebie, wszystkim pozostałym polecam dać szansę  „Ostatniej krwi”.

4
Film

Obraz:

Film zaprezentowano w oryginalnych proporcjach 2.39:1 (jak pamiętamy, poprzednia część nie miała tyle szczęścia). Prezentacja video bywa nieco nierówna, otrzymujemy tu zarówno sceny i ujęcia odznaczające się należytą ostrością i szczegółowością, jak i takie, które wyglądają co najwyżej poprawnie. Zdarzają się też ujęcia skażone nieciekawym cyfrowym szumem (twarz Gabrielle, czas 15:10, ujęcia w klubie około 40. minuty). Czasami zmiany w strukturze ziarna/szumu następują w sposób dość gwałtowny, a szczegółowość i wyrazistość obrazu zmienia się z ujęcia na ujęcie. Warstwa wizualna filmu została w wielu miejscach (szczególnie sceny nocne) podkręcona za pomocą dość wyraźnych żółtych i zielonych filtrów, które ujmują jej naturalności. Nie jestem, co prawda, miłośnikiem obrazu wyglądającego w taki sposób, ale nie jest to też tak naprawdę wada prezentacji video, ot kwestia gustu. Co się tyczy wspomnianych wcześniej problemów, podczas normalnego seansu nie dają się jakoś szczególnie we znaki i tak naprawdę zwróciłem na nie uwagę dopiero przy bardziej szczegółowych oględzinach. Ogólnie rzecz ujmując, prezentacja video jest zadowalająca.

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

„Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe] „Rambo: Ostatnia krew” – recenzja filmu i wydania Blu-ray [opakowanie plastikowe]

Wykres bitrate'u wideo na płycie Blu-ray

Poniżej prezentujemy wykresy bitrate'u video recenzowanej płyty Blu-ray, a dodatkowo także bitrate obrazu filmu „Rambo: Ostatnia krew dostępnego w bibliotece serwisu iTunes dla posiadaczy urządzeń Apple TV i Apple TV 4K w rozdzielczości Full HD.

Po kliknięciu w obrazek przejdziecie do narzędzia, w którym można wyłączyć wybrany wykres i sprawdzać bitrate w konkretnym miejscu.

rambo-last-blood-2019-bitrate-bd-it.png

4
Obraz

Dźwięk:

Na płycie otrzymujemy zarówno angielskie, jak i polskie audio w formacie DTS HD-MA 5.1 oraz DD5.1. Dla porównania, w wydaniu amerykańskim mamy Dolby Atmos/True HD 7.1, tak więc rozpiętość w ilości kanałów została tu ograniczona. Na plus, w stosunku do wydań innych dystrybutorów pozostaje format polskiej ścieżki audio. Co się tyczy samego dźwięku, to dostarcza on w trakcie seansu więcej niż przyzwoitych wrażeń. Ścieżka jest w stanie pochłonąć słuchacza, otoczyć go szczelną zasłoną dźwięku, korzystając ze wszystkich kanałów w zadowalający sposób, choć zdecydowanie najmocniejszym punktem prezentacji pozostają tu sceny akcji. Dźwięk jest czysty, wyrazisty, dialogi są dobrze słyszalne, a muzyczna ilustracja Briana Tylera dopełnia całości w satysfakcjonujący sposób.

Polska ścieżka dźwiękowa to w tym wypadku lektor w osobie Radosława Popłonikowskiego. Jeden z tych lepszych ostatnimi czasy przedstawicieli tego fachu, którego słucha się całkiem przyjemnie (zakładając oczywiście, że odbiorca w ogóle toleruje tłumaczenie filmu przez lektora). Co prawda, w otwierających film scenach jego głos ginie nieco w nawałnicy dźwięków, jednak dalej jest już zdecydowanie lepiej i nie ma problemów ze słyszalnością zarówno lektora, jak i oryginalnych dialogów (na tyle, na ile to możliwe przy tej formie tłumaczenia). Na plus należy także policzyć „soczysty” przekład, zawierający szeroki przekrój wulgaryzmów. Tego zdecydowanie brakowało w wydaniu poprzedniej części od tego samego dystrybutora.

5
Dźwięk

Dodatki:

rambo-ostatnia-krew-bd-menu.jpg

W ramach dodatków otrzymujemy w zasadzie dwa materiały (z opcją odtworzenia całości):

  • Podzielony na sześć części 50-minutowy making of. Mamy tu do czynienia z dokumentem skleconym z materiałów nakręconych na planie, komentowanym przez Stallone’a, Grunberga i kilka innych osób. Ponieważ jednak przez większość czasu nie natkniemy się tu na wstawki pokazujące mówiące do nas osoby (pojawiają się na ekranie jedynie ich nazwiska), chwilami trudno się połapać, kogo aktualnie słuchamy (nie licząc, ma się rozumieć, sytuacji, gdy komentującym jest akurat Sly). Sprawia to, że oglądanie tego materiału przypomina w pewnym sensie słuchanie komentarza do filmu, co więcej, mimo że poruszono tu sporo związanych z produkcją kwestii, to jednak chwilami ma się wrażenie, że na pewnych, nie aż tak interesujących sprawach komentujący utykają na zbyt długo, przez co całość miejscami zaczyna być męcząca w odbiorze.
  • Z kolei drugi materiał, 17-minutowy dokument poświęcony muzyce Briana Tylera, stanowi wręcz przeciwieństwo tej sytuacji. Tym razem obserwujemy kompozytora, który (może  chwilami w nieco chaotyczny sposób) opowiada o swojej muzyce do filmu, tłumacząc swe pomysły, czasami przygrywając na pianinie i wykazując przy tym wszystkim spore zaangażowanie i entuzjazm, który może się także udzielić widzowi. Tym samym to właśnie materiał o muzyce staje się najmocniejszym punktem wśród materiałów dodatkowych zawartych na płycie.

Na minus policzyłbym także napisy w dodatkach, które zdają się być bardzo skrótowe i często zawierają jedynie sedno tego, o czym się mówi. Pogłębia to uczucie znużenia w trakcie oglądania, kiedy na ekranie ktoś gada i gada, a my już dawno przeczytaliśmy skondensowaną wersję tłumaczenia i przez kolejne sekundy czekamy na kolejną linijkę napisów. Znajomość angielskiego zdecydowanie poprawia odbiór.

3+
Dodatki

Opis i prezentacja wydania:

Płytę umieszczono w standardowym opakowaniu typu amaray i zaopatrzono w nadruk podobny do tego z okładki. Grafika ta przypomina nieco tę, która znalazła się na okładce poprzedniej części. Na odwrocie znajdziemy listę dodatków, specyfikację oraz opis fabuły, mijający się z faktami co najmniej kilka razy.

DSC01428.jpg DSC01430.jpg

DSC01436.jpg DSC01441.jpg

3+
Opakowanie

Podstawowe informacje z raportu BDInfo:

Disc Title: RAMBO OSTATNIA KREW
Disc Size: 46,561,767,303 bytes
Length: 1:40:29.023 (h:m:s.ms)
Size: 27,008,225,280 bytes
Total Bitrate: 35.84 Mbps

VIDEO:

Codec Bitrate Description
----- ------- -----------
MPEG-4 AVC Video 28000 kbps 1080p / 23.976 fps / 16:9 / High Profile 4.1

AUDIO:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
DTS-HD Master Audio English 2322 kbps 5.1 / 48 kHz / 2322 kbps / 16-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 16-bit)
Dolby Digital Audio English 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -31dB
DTS-HD Master Audio Polish 2098 kbps 5.1 / 48 kHz / 2098 kbps / 16-bit (DTS Core: 5.1 / 48 kHz / 1509 kbps / 16-bit)
Dolby Digital Audio Polish 640 kbps 5.1 / 48 kHz / 640 kbps / DN -31dB

SUBTITLES:

Codec Language Bitrate Description
----- -------- ------- -----------
Presentation Graphics Polish 15.485 kbps

Pełny raport BD-info dostępny jest pod odnośnikiem: „Rambo: Ostatnia krew” – raport BDInfo z płyty 2D.

Specyfikacja:

Dystrybucja

Monolith

Data wydania

29.01.2020

Opakowanie

Plastikowe

Czas trwania [min.]

101

Liczba nośników

1

Obraz

Aspect Ratio: 16:9 - 2.39:1

Dźwięk oryginalny

DTS HD-MA 5.1 angielski

Polska wersja

DTS HD-MA 5.1 (lektor: Radosław Popłonikowski) i napisy

Podsumowanie:

John Rambo powrócił raz jeszcze, biorąc pod uwagę wiek Sylvestra Stallone'a, jak również nieszczególnie imponujący wynik kasowy filmu, najprawdopodobniej po raz ostatni. Jeśli, podobnie jak ja, śledziliście losy tego bohatera od dekad, warto zapoznać się z ich (prawdopodobnym) zakończeniem. Film ma swoje problemy i nie spełnia wszelkich pokładanych weń oczekiwań, ale wciąż stanowi solidną propozycję, utrzymaną w duchu klasyki lat 80. Wydanie Blu-ray oferuje dobrą prezentację audiowizualną, jak również przyzwoity zestaw dodatków, nieodbiegający od wydań zachodnich. W porównaniu z wydaniami tego dystrybutora sprzed kilku lat, kiedy to niejednokrotnie (jak choćby w przypadku „Uprowadzonej”, „Johna Rambo” czy pierwszych „Niezniszczalnych”) byłem skłonny unikać ich zakupu na rzecz zachodnich odpowiedników, widać wyraźny postęp, który warto docenić, sięgając po wydanie krajowe. To tak naprawdę jedyne (poza, ewentualnie, jakąs petycją), co możemy zrobić, by zachęcić dystrybutora do wydawania większej ilości filmów również na Blu-ray.

Kompletne informacje na temat wydania Blu-ray z filmem „Rambo: Ostatnia krew znajdziecie na Filmoskopie.

4
Film
4
Obraz
5
Dźwięk
3+
Dodatki
3+
Opakowanie
4
Średnia

Gdzie kupić wydanie filmu „Rambo: Ostatnia krew”:

Wydanie do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Monolith.

źródło: zdj. Lionsgate