W marcu do sprzedaży trafiła kontynuacja „Miasta Latarni”. Przekonajcie się, jak wypadł drugi tom tej steampunkowej opowieści sensacyjnej.
Już na wstępie muszę przyznać, że lektura recenzowanej pozycji całkowicie minęła się z moimi oczekiwaniami. Zanim poznałem pierwszy tom, to wydawało mi się, że „Miasto Latarni” okaże się tytułem nacechowanym powagą i ponurym nastrojem, a ku mojemu zdziwieniu otrzymałem historię zaskakująco lekką (jak na realia świata przedstawionego) oraz pełną (niekiedy szaleńczej) akcji. Będąc bogatszym o te doświadczenia, tym razem spodziewałem się pozycji w stylu poprzedniej części. I co? Początek sugerował powtórkę z rozrywki, ale twórcy całkiem szybko zeszli z obranej wcześniej ścieżki i z każdą kolejną stroną coraz bardziej zbliżali się ku moim pierwotnym oczekiwaniom względem serii. Aż się chce przytoczyć spopularyzowane przez memy słowa wypowiedziane przez postać Willa Ferrella w filmie „Legenda telewizji” – „I'm not even mad. That's amazing”.
Za sprawą wydarzeń, do jakich doszło na początku komiksu, Sander musiał porzucić mundur Gwardzisty. Nie oznacza to, że jego maskarada nagle dobiegła końca, a on sam musiał powrócić do dawnego życia. Nie, nie, nie. Zadziało się coś zupełnie przeciwnego. Główny bohater awansował i stał się ochroniarzem najważniejszej osoby w całym mieście. I właśnie od tego momentu nastąpiła zmiana w atmosferze serii. Ta wyraźnie zgęstniała, a scenarzyści zmniejszyli ilość akcji na rzecz rozwoju postaci, dzięki czemu całość poznawało się przyjemnie.
Naprawdę dobrze obserwowało się Sandera, który coraz bardziej oddalał się od swoich korzeni – nie tylko fizycznie, ale również mentalnie. Nowe życie przypadło mu do gustu, podobnie jak udawana żona (która jest na dobrej drodze do tego, by w finałowym tomie stać się prawdziwą partnerką bohatera), a dawne otoczenie okazało się źródłem bolesnych rozczarowań. Spodobało mi się również wyalienowanie protagonisty. Starzy znajomi patrzyli na niego z niechęcią, a na obecnych to Sander spoglądał spode łba. Jedyną osobą, na jaką mógł liczyć, była wyłącznie fikcyjna małżonka. Drugi tom w udany sposób przedstawił sytuację bohatera i cieszy mnie kierunek, jaki niespodziewanie obrała ta seria. Co prawda finałowe strony sugerują powrót większej ilości akcji, ale przynajmniej teraz nieco od niej odpocząłem i mogłem lepiej poznać postacie.
Za to większych zmian nie dostrzegłem w warstwie wizualnej. Ta nadal dobrze współgrała z treścią komiksu. Carlos Magno udanie podkreślał duchotę świata przedstawionego, a na niektórych kadrach nawet na dłużej zawiesiłem oko. Artyście nadal najlepiej wychodzą tła, ale mam wrażenie, że poprawa nastąpiła też w kwestii twarzy.
Komiks został porządnie wydany – format jest standardowy amerykański, oprawa miękka, a papier i druk są dobrej jakości. W ramach dodatków do komiksu dołączono galerię okładek i krótkie opowiadanie.
Drugi tom „Miasta Latarni” od wydawnictwa Lost In Time okazał się dobrą lekturą. Osoby, którym spodobała się pierwsza część, teraz również powinny być zadowolone. Jeśli ktoś wcześniej nie do końca był przekonany do tej serii, to podpowiadam, że warto dać jej jeszcze jedną szansą. Sam cieszę się po lekturze, a teraz czekam na finał.
Oceny końcowe komiksu „Miasto Latarni” tom 2
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Trevor Crafts, Matthew Delay, Mairghread Scott |
Rysunki |
Carlos Magno |
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
Druk |
kolor |
Liczba stron |
128 |
Tłumaczenie |
Bartosz Czartoryski |
Data premiery |
25 marca 2024 |
Dziękujemy wydawnictwu Lost In Time za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Lost In Time / BOOM Studios