„Sandman” tom 7: „Ulotne życia” – recenzja komiksu. Sprawy rodzinne

Wysokie tempo, jakie narzucił Egmont przy reedycji „Sandmana”, sprawia, że jesteśmy coraz bliżej wielkiego finału. Siódmy tom pt. „Ulotne życia” kontynuuje główne wątki, a Neil Gaiman kolejny raz zaskakuje świeżym podejściem do dobrze znanych bohaterów. Zapraszamy do lektury recenzji.

„Refleksje i przypowieści”, poprzedni tom przygód „Sandmana” był chwilą wytchnienia od fabuły komiksu Neila Gaimana i zbierał w sobie mniej lub bardziej intrygujące opowieści ze świata Morfeusza. W efekcie wybił mnie trochę z rytmu i musiałem sobie przypomnieć, jak kończył się poprzedni rozdział. Nie da się ukryć, że wydarzenia z „Zabawy w ciebie” odcisnęły piętno na głównym bohaterze, który na naszych oczach się zmienia. Chyba już dawno nie widzieliśmy Morfeusza tak smutnego, zdołowanego, przejętego problemami swojego rodzeństwa. W efekcie „Ulotne życie” staje się najbardziej przyziemnym i obyczajowym tomem ze wszystkich, które dotychczas przeczytałem. Pokazuje on bardziej ludzką, naturalną i emocjonalną twarz Morfeusza, która dotychczas była przez Gaimana skrzętnie ukrywana.

Jednak Władca Snów w „Ulotnych życiach” jest tylko (a może i „aż”) towarzyszem swojej młodszej siostry, Maligny. Ta nakłania go do wspólnej podróży w poszukiwaniu ich brata – Zniszczenia, który kilkaset lat temu porzucił rodzinę i swoje obowiązki, znikając bez śladu. Maligna w tej historii to postać z wszech miar wyjątkowa, ale też trudna w odbiorze. Młoda dziewczyna ma problemy z wysłowieniem się i rozumieniem otaczającego jej świata. Z jednej strony jest zdeterminowana, by osiągnąć cel, ale z drugiej mocno zagubiona i potrzebująca wsparcia. Morfeusz daje się szybko przekonać do wykonania tej misji, bo sam potrzebuje wytchnienia, spokoju, ucieczki od swoich myśli. Nie jest jednak świadom, że – jak to często w takich sytuacjach bywa – decyzja ta ma swoje konsekwencje.

„Ulotne życia” to tom pisany przez Gaimana w bardzo klasyczny sposób od początku do końca. Nie ma w tej historii z pozoru niepotrzebnych wstawek, opowiadań itp. Jeden główny wątek toczy się przez cały tom, a jeśli na moment skręca w bok, robi to nie przypadkowo, bo scenarzysta zapoznaje wtedy czytelnika z kolejnymi elementami układanki. Przyznaję, że urzekł mnie początek i sposób, w jaki Gaiman przedstawił cierpiącego po stracie ukochanej Morfeusza. Ulewny deszcz padający w Śnieniu, bezbronny Władca Snów stojący od tygodnia w jednym miejscu i rozmyślający nad swoim marnym losem. W końcu Morfeusz pełen ludzkich emocji, poczucia żalu i naturalnych przeprosin, które kieruje w stronę Maligny.

Wyprawa Morfeusza i Maligny chwyta od pierwszych chwil, gdyż w całości prowadzona jest ona na jawie, a nie w snach. Dzięki temu stworzony przez Gaimana świat jest dużo bardziej autentyczny, a jednocześnie wspaniale jest zobaczyć, jak para Nieskończonych usiłuje poradzić sobie w świecie zwykłych ludzi, np. na pokładzie samolotu. Podobała mi się też perspektywa Władcy Snów, który wybierając się na wycieczkę ze swoją siostrą, miał zupełnie inne cele, niż jego towarzyszka. Znalezienie Zniszczenia nie było dla niego priorytetem. Sytuacja mocno zmieniła się w trakcie, gdy osoby łączone z jego bratem zaczynały ginąć w niejasnych okolicznościach. Zupełnie tak, jakby Zniszczenie wcale nie chciał być odnaleziony.

Jako że to już siódmy tom „Sandmana”, Gaiman w końcu odważniej ujawnia przed czytelnikiem pozostałych nieskończonych. Mniejszą, ale równie istotną rolę ma w tej historii Pożądanie, ale też nieoczekiwany związek ze Zniszczeniem ma Rozpacz. W pewnych oczywistych momentach pojawia się też Śmierć. W połączeniu z Maligną, scenarzysta bawi się odmiennością każdego z Nieskończonych, ich zupełnie różnym podejściem do świata i obowiązków, jakie wykonują. Już nawet sam dialog między Morfeuszem i Pożądaniem na temat ostatnich sercowych porażek Władcy Snów odsłonił wiele. Nie chcę też zdradzać zbyt wiele z zakończenia, bo każdy z Was powinien odkryć go samego. Napomknę tylko, że ma ono pewien związek z przewijającym się już wcześniej synem Władcy Snów – Orfeuszem.

Podsumowanie

Nie wiem, czy „Ulotne życia” to najlepszy z dotychczas wydanych przez Egmont tomów w formie reedycji, ale na pewno ustawiłbym go w samej czołówce. Najpiękniejsze jest w nim to, że to historia inne niż wszystkie dotychczasowe. Duża w tym zasługa pokręconej, kolorowej Maligny, ale też Morfeusza, który odnajduje w sobie kogoś zupełnie innego. Scenariusz toczy się bez pośpiechu, podobnie jak bohaterom niespecjalnie śpieszy się, by odnaleźć swojego dawno niewidzianego brata.

Całość jak zwykle zachwyca rysunkami, nieraz dość przegiętymi, innym razem stawiającymi na minimalizm, które w żadnym wypadku przez ostatnie 30 lat się nie zestarzały. Czytajcie, bo warto, a sam wypatruję już nie tylko niedawno zamówionego, drugiego sezonu netfliksowego „Sandmana”, ale też kolejnych, które zapewne w intrygujący sposób przedstawią historię z „Ulotnych żyć”.

Oceny końcowe

5+
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
4
Przystępność*
4+
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Neil Gaiman

Rysunki

Jill Thompson, Vince Locke

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

256

Tłumaczenie

Paulina Braiter

Data premiery

12 października 2022

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel