„Skłamałam” – przedwojenny amant w roli szwarccharakteru

W 2023 roku miasto Łódź obchodzi swoje sześćsetlecie. Z tej okazji zapraszam do lektury tekstu poświęconego dramatowi „Skłamałam” (1937) – pierwszemu filmowi, jaki nakręcono w mieście określanym mianem polskiej stolicy kina.

Młoda i osierocona Hela opuszcza rodzinny Konin i w poszukiwaniu pracy udaje się do Łodzi. W Mieście Włókniarzy znajduje zatrudnienie, a przy okazji poznaje też niejakiego Karola. Ów typ spod ciemnej gwiazdy jawi się dla niej jako czarujący dżentelmen. Z kolei ona dla niego jest kobietą, którą zamiast w roli opiekunki do dziecka chętniej zobaczyłby w charakterze damy do towarzystwa. 

Przy pomocy zrządzenia losu Karolowi udaje się zrealizować swój zamiar. Zawiedziona i zawstydzona Hela wyrywa się z jego sideł i ucieka do Warszawy. Tam znajduje pracę, przyjaciół, szczęście i męża. Przeszłość ma jednak to do siebie, że lubi doganiać osoby przed nią umykające. Tak też się stało w przypadku głównej bohaterki dramatu w reżyserii Mieczysława Krawicza.

Przez wzgląd na tematykę, „Skłamałam” bliżej do „O czym się nie mówi” Gabrieli Zapolskiej (i ekranizacji tejże powieści) niż do filmów zazwyczaj kojarzonych z Jadwigą Smosarską czy Eugeniuszem Bodo. Krawicz sprawnie snuje opowieść o jednym z wielkomiejskich zagrożeń czyhających na pochodzące z prowincji dziewczęta. Reżyser nie unika trudnych tematów oraz komentarza wymierzonego nie tylko w wywodzących się z niższych warstw społecznych kryminalistów, lecz także w hipokryzję osób stojących na straży prawa i przedstawicieli wyższych sfer. Warszawski „salon”, tj. przybytek prowadzony przez panią Wirmicką, musiał być dobrze znany, a mimo to funkcjonował normalnie i gdyby nie pewien incydent, to pewnie działałby dalej. 

Skłamałam - plakat

„Skłamałam” to dobry sposób na przypomnienie, że przedwojenne kino polskie to nie tylko komedie czy filmy muzyczne i nie unikano wtedy tematów ważnych oraz komentarzy na tematy bieżące. 

Za sprawą obsady wydźwięk poruszanych kwestii okazuje się wyjątkowo silny, a przypuszczam, że dla przedwojennej publiki odbiór filmu Krawicza musiał być jeszcze mocniejszy. Oto ulubieniec widzów, który tym razem dopuszcza się do przemocy fizycznej wobec bezbronnej kobiety oraz dwukrotnie zmusza ja do nierządu. Bodo był amantem zarówno na ekranie, jak i poza nim. W ramach ciekawostki warto przypomnieć jego romans z Reri, występującą w Stanach Zjednoczonych artystką rewiową tahitańskiego pochodzenia. Reri do przemysłu rozrywkowego wprowadził Friedrich Wilhelm Murnau (tak, ten Murnau od „Nosferatu – symfonia grozy”). Ale wracając do obrazu Krawicza. Z czarującym aktorem na planie łatwiej nie tylko szokować, ale również prościej jest ostrzegać przed pełnymi wdzięku jegomościami, których zamiary wobec młodych i samotnych kobiet mogą być dalekie od ich manier. Szkoda tylko, że nieco naiwne zakończenie zmienia spojrzenie na postać Karola, ale jest to stosunkowo niewielka wada.

Bodo, Skłamałam

Mógłbym teraz napisać coś o udanych występach Jadwigi Smosarskiej czy Michała Znicza, ale z całym szacunkiem dla odtwórczyni głównej roli i pozostałych członków obsady „Skłamałam” jest dla mnie przede wszystkim filmem Eugeniusza Bodo. Nawet biorąc pod uwagę zwieńczenie wątku jego bohatera, nadal jest to postać, o jakiej chce się pisać i jaką kocha się nienawidzić. 

Karol to drań jakich mało! Może i sprawia wrażenie czułego, ale to tylko przykrywka dla zimnej, podłej i wiecznie kalkulującej kreatury w ludzkiej skórze. Gdyby Karol miał uśpić kogoś irytującego, to z całą pewnością nie poszedłby w ślady innego bohatera, w jakiego wcielił się Bodo, i nie zaśpiewałby tej osobie „Ach śpij, kochanie”. Sam sen też byłby zdecydowanie dłuższy, możliwe, że nawet wieczny. Nucąc „Umówiłem się z nią na dziewiątą” może i miałby na myśli randkę, albo prędzej wizytę w domu publicznym, ale równie dobrze mogłoby mu chodzić o spotkanie z jakąś partnerką w zbrodni. 

To jeden z najlepszych występów Bodo i aż żal, że tak nieczęsto wcielał się w tych złych. W podobnej roli pojawił się jeszcze w wyreżyserowanym przez siebie dramacie „Za winy niepopełnione”. Niestety, wybuch wojny przekreślił dalsze plany reżyserskie i aktorskie tej ikony przedwojennego kina polskiego. Pisząc o „Skłamałam” warto kilka słów poświęcić ukazanym w filmie miastom. Nie wiem, czy zadecydował o tym przypadek, czy może Mieczysław Krawicz z jakiegoś powodu żywił olbrzymią niechęć do Łodzi, ale nie dość, że na Miasto Włókniarzy narzekają przebywające tam osoby, to jeszcze zostało ono zaprezentowane w sposób raczej zniechęcający do przyjazdu. Zwłaszcza jeśli zestawi się je z Warszawą. 

W Łodzi czas wolny można spędzić w lunaparku, by oddawać się raczej niewymagającym rozrywkom (strzelanie do celu, kolejka górska, karuzele i tym podobne). Warszawiacy natomiast udają się do ogrodu zoologicznego, czyli miejsca posiadającego także walory edukacyjne. Łódź oferuje obskurny dom publiczny, a w Warszawie można udać się do prowadzonego przez hrabinę „salonu”. Różni są też klienci obu miejsc schadzek. W Łodzi widzimy obmierzłego pana prezesa, zaś w Warszawie spotykamy pana dyrektora, który poza byciem obleśnym posłużył również jako źródło komizmu. Na przykładzie pani mecenasowej oraz Jana i Marii można pokusić się o stwierdzenie, że w Łodzi nie ma co liczyć na życzliwość i zrozumienie ze strony innych, a już w pociągu do Warszawy można znaleźć przychylne i wyrozumiałe osoby. O ile część z tych różnic można tłumaczyć statusem społeczno-ekonomicznym bohaterów, tak pozostałe tworzą nieprzychylny obraz Łodzi i jej mieszkańców.

„Skłamałam” to poruszająca i nieco naiwna opowieść o zagrożeniach czyhających na młode kobiety. To też historia o poszukaniu swego miejsca oraz mierzeniu się z tajemnicami i trudną przeszłością. To również świetna okazja do przekonania się, jak amant wypada w roli szwarccharakteru.

zdj. Filmoteka