„Spider-Man: Daleko od domu” – recenzja filmu

Od dziś na ekranach polskich kin oglądać można najnowszy rozdział w superbohaterskiej sadze Marvela. „Spider-Man: Daleko od domu” z Tomem Hollandem w roli tytułowej to ostatni film trzeciej fazy filmów o bohaterach Stana Lee. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Choć „Avengers: Endgame” – ostatnie epickie widowisko MCU – nie zdążyło jeszcze na dobre pożegnać się z salami kinowymi, a łzy po emocjonującym finale wciąż zalegają na policzkach co poniektórych fanów najlepszego superbohaterskiego uniwersum filmowego. Marvel nie zwleka i powraca z kolejną, wywracającą do góry nogami wszystkie indywidualne statusy quo przygodą. „Spider-Man: Daleko od domu” podejmuje losy Petera Parkera krótko po zwieńczeniu wydarzeń „Endgame'u”. Thanos został pokonany, kosmiczne zagrożenie nabudowywane od kilkunastu ostatnich filmów zostało raz na zawsze zażegnane, ofiary „pstryknięcia” powróciły do życia, powodując – jak pokazuje sklejony przez grupę licealistów prolog – niemały chaos w amerykańskim systemie edukacji. Podczas gdy cały świat opłakuje Tony’ego Starka – okrzykniętego największym bohaterem w historii ludzkości – przytłoczony emocjami Peter Parker wątpi, czy jest w stanie objąć rolę „nowego Iron Mana”. Jednocześnie, w życiu osobistym szesnastoletniego Człowieka-Pająka pojawiają się uczucia względem MJ (znacznie lepsza niż w „Homecoming” Zendaya). By oczyścić umysł i zwierzyć się ze swoich emocji, Parker postanawia tymczasowo odwiesić trykoty i udać się na wycieczkę szkolną po Europie. A jednak, wraz z pojawieniem się Nicka Fury’ego (Samuel L. Jackson), tajemniczego sprzymierzeńca Quentina Becka vel Mysterio i niszczycielskich Żywiołaków uderzających w europejskie miasta wyprawa za granicę szybko okazuje się kolejnym wyzwaniem zarówno dla Spider-Mana, jak i samego Petera Parkera. 

„Daleko od domu” rozwija ton narracji zapoczątkowany kilka lat temu w znakomitym „Homecoming”. Mamy tu więc do czynienia z fabułą lekką, pełną humoru i wyrazistych postaci – fabułę skonstruowaną wokół znacznie niższych od „Avengersów” stawek, a jednak stanowiącą naturalną ewolucję wcześniejszego „pomocnego Spider-Mana z sąsiedztwa”. Jest tu też znacznie więcej akcji, znacznie więcej rozbudowanej neo-barokowej spektaklowości. Efekty specjalne wspierają wielopiętrowe sekwencyjne konstrukty, unaoczniające niewątpliwie najlepiej wyglądający film o Spider-Manie po dzień dzisiejszy. W tym kontekście warto przywołać rewelacyjną i zaspokajającą wewnętrznego geeka scenę namierzania dronów z użyciem pajęczego zmysłu („Peter tingle”). Co więcej, nowy film Marvela jest w istocie pierwszym widowiskiem w historii ekranizacji przygód Parkera (jeśli nie liczyć epizodycznych kosmicznych wojaży w „Infinity War”) niewykorzystującym Nowego Jorku jako ścisłej i bazowej scenografii. W otoczeniu Wenecji, Pragi, Londynu i Berlina, Człowiek-Pająk ma okazję powoli przeistaczać się w dojrzalszą postać, którą znamy z szeregu innych kinowych inkarnacji – zawsze jednak odpowiednio wariacyjną i nieodtwórczą. Wspominałem już niejednokrotnie, że angaż Toma Hollanda był jedną z najlepszych decyzji castingowych w dorobku MCU i „Daleko od domu” tylko owo stwierdzenie umacnia. W swoim piątym występie jako Spider-Man, aktor raz jeszcze idealnie uosabia wszystkie cechy immanentne dla postaci Stana Lee, jak i oddaje jej własny, niezwykle charakterystyczny spin. Jego Peter Parker jest w filmie przede wszystkim zagubionym dzieciakiem o złotym sercu, zabawnym, ujmująco cringe'owym, zderzonym z silniejszymi emocjami i odpowiedzialnością, niż jest w stanie znieść – zwłaszcza w obliczu śmierci Tony'ego Starka. Abstrahując od uroczo rozpisanych problemów sercowych rodem z najlepszych historii coming-of-age to właśnie duch Iron Mana stanowi najmocniejszy, emocjonalny punkt zaczepienia „Daleko od domu”.

Jednym z zasadniczych oczekiwań, jakie miałem wobec pierwszego rozdziału ery post-starkowej, było stosowne rozliczenie z emocjami pozostałymi po seansie (albo precyzyjniej trzech seansach) „Endgame'u”. Najnowszy „Spider-Man” wychodzi owym oczekiwaniom na przeciw, stanowiąc w pewnym sensie swoiste epitafium dla postaci Roberta Downey Jr. Wizerunek Starka jest nie tylko jednym z najczęściej powracających wizualnych motywów filmu. Dziedzictwo kultowej postaci jest jednym z najistotniejszych czynników motywacyjnych Parkera, a okulary należące niegdyś do Iron Mana stają się najwyrazistszym i symbolicznym MacGuffinem fabuły. Dzięki udziałowi szefa ochrony Stark Industries – Happy'ego (Jon Favreau) – powraca też charakterystyczny nastrój – teraz, po „Endgame”, traktowany ze szczególną czcią – jak i wiele wizytówkowych aspektów cennej ironmanowej ikonografii. Liczne fanserwisowe mrugnięcia okiem do widza zadawalają i wzruszają co czujniejszych fanów. Zapowiadana już w zwiastunach scena konstruowania nowego stroju Pajączka oraz poprzedzająca ją rozmowa Petera z Happym jest w tym względzie bodaj najbardziej satysfakcjonująca – jednocześnie katartyzująca, jak i zapowiadająca, w jaki sposób MCU zagoi rany i ruszy naprzód. Ostatnie stwierdzenie można by w istocie zastosować do szeroko pojętej misji całego „Daleko od domu”. Co więcej, film reżysera Jona Wattsa znajduje czas na płynne wplecenie w opowieść motywów postrzegania i znaczenia prawdy w erze medialnej i cyfrowej dezinformacji. Nieco słabiej natomiast wypada w filmie postać Mysterio, choć nie jest to wina wcielającego się w niego Jake’a Gyllenhaala. Podczas gdy o samej roli postaci Quentina Becka w fabule można powiedzieć niewiele bez zdradzania jej najistotniejszych momentów, po pierwszym seansie wątek tajemniczego „nowego Iron Mana” zdaje się dość niesprawnie zmontowany, wtórny wobec reszty obrazu. Pacing – znacznie szybszy aniżeli w „Homecoming” – działa raczej na niekorzyść „Daleko od domu”, nie pozwalając wykształcić postaci równie interesującej i wiarygodnej, co Vulture (Michael Keaton). Główne twisty, których fabuła ma do zaoferowania przynajmniej kilka, nie działają wobec powyższego szczególnie skutecznie – toteż widzowie poszukujący zaskoczeń będę musieli odnaleźć je w innych miejscach filmu (w tym przynajmniej dwóch fabularnych trzęsień ziemi w scenie po napisach). 

Słowem podsumowania, „Spider-Man: Daleko od domu” to po raz kolejny w zasadzie wszystko o czym mógłby marzyć fan komiksowych superprodukcji. Minimalnie ustępujące „Homecoming”, szybkie, zabawne, charyzmatycznie zagrane i relatywnie kameralne kino nowej przygody umiejętnie zestawiające odwieczne dylematy Petera Parkera z problemami dojrzewania i naturą wielkiej mocy i wielkiej odpowiedzialności.          

Ocena: 4

Sprawdźcie też: „Spider-Man: Daleko od domu” – zobaczcie sceny po napisach

źródło: zdj. Sony Pictures / Marvel