Star Trek: Discovery odc. 1 i 2 - recenzja serialu

Po 12 latach przerwy, 24 września, zadebiutował nowy serial spod marki Star Trek. Chodzi oczywiście o Star Trek: Discovery rozgrywający się około dziesięć lat przed misją Enterprise'a pod dowództwem kapitana Kirka i opowiadający o wojnie z Klingonami.

Recenzja zawiera niewielkie spoilery.

Zwykle seriale w świecie Star Treka rozpoczynały się od podwójnego, dwugodzinnego odcinka. Wbrew pozorom nie uległo to zmianie, bo mimo tego, że dwa pierwsze odcinki Star Trek: Discovery mają zupełnie inne tytuły, to opowiadają jedną, ciągłą historię, będącą wstępem do całej serii. W przeciwieństwie do wcześniejszych seriali z uniwersum Star Treka, w pilocie nie pojawia się natomiast tytułowy okręt U.S.S. Discovery, ani większość członków głównej obsady serialu.

Wolkańskie powitanie (org. The Vulcan Hello) i Bitwa przy gwiazdach podwójnych (org. Battle at the Binary Stars) opowiadają o bitwie rozpoczynającej wojnę pomiędzy Klingonami a Zjednoczoną Federacją Planet. Bitwę, jak i poprzedzające ją wydarzenia obserwujemy z punktu widzenia załogi U.S.S. Shenzhou, a w szczególności pierwszej oficer statku i głównej bohaterki serialu - Michael Burnham (Sonequa Martin-Green). Rolę kapitana statku pełni Philippa Georgiou (Michelle Yeoh). Akcja rozpoczyna się od standardowej misji U.S.S. Shenzhou, którego członkowie zauważają dziwny obiekt. Jak się okazuje, dziwnym obiektem jest statek Klingonów, wojowniczej rasy niewidzianej od kilkudziesięciu lat. Klingoni są wściekli, że statek Federacji zbliżył się do ich terenów, więc ich dowódca przywołuje wszystkie 24 klany Klingonów i  rozpoczyna kosmiczną potyczkę z siłami Federacji.

Fabuła pierwszych dwóch odcinków nie jest szczególnie skomplikowana, mimo to przypadła mi do gustu. Jest trochę eksploracji kosmosu (szczególnie w pierwszym odcinku), jest bitwa, jest też ciekawie rozegrany i pełen zwrotów akcji wątek głównej bohaterki - czyli wszystko co powinno być w dobrym serialu SF. Według mnie świetnym pomysłem było wybranie Klingonów jako głównego wroga, a także szybkie przejście do wielkiej bitwy kosmicznej. Co dość niezwykłe, poznajemy fabułę z dwóch stron, co pozwala nam po raz pierwszy poznać dokładniej motywacje Klingonów. Ciekawie jest też rozegrany wątek Michael, która jest niezwykle złożoną postacią, a poszczególne sceny z jej przeszłości są pokazywane we fragmentach przez oba odcinki.

Niestety, poza Michael pozostali bohaterowie serialu są po prostu nudni. Wśród Klingonów trudno wyróżnić jakąś ciekawszą postać, a na statku Federacji rola większości bohaterów w całym odcinku sprowadza się wyłącznie do wypowiedzenia jednego wymuszonego żartu. Najbardziej zawodzi jednak kapitan statku - według mnie jej postać jest odgrywana sztucznie, a co gorsze w dwóch pierwszych odcinkach wcale nie odgrywa ona dużej roli. Przez większość czasu stoi na mostku i sprzeciwia się decyzjom pierwszej oficer. Co ważne, w odcinku nie pojawia się większość głównej obsady.

Należy natomiast pochwalić zakończenie drugiego odcinka, które w ciekawy sposób zamyka większość wątków, pozostawiając jednocześnie dwa z nich otwarte, by widzowie czekali z niecierpliwością na kolejne odcinki. Dzięki temu można traktować dwa pierwsze epizody jako pełnoprawny wstęp do serialu. Fani poprzednich odsłon Star Treka nie powinni być zawiedzeni, ponieważ w serialu ważną rolę odgrywa ojciec Spocka, Sarek. Fragmenty scen z jego udziałem, bezpośrednio związane z Michael i jej przeszłością, są jednymi z najlepszych momentów dwóch pierwszych odcinków. Mam nadzieję, że zarówno postać Sareka, jak i wątek przeszłości Michael będą rozwijane w kolejnych odcinkach serii.

Niestety największą wadą dwóch pierwszych odcinków są sceny z Klingonami, a dokładnie ich ilość. Sama rasa Klingonów jest interesująca - zaprezentowano ich nowy wygląd, wzorowany po części na starszych serialach, a po części na najnowszych filmach. Ciekawym pomysłem jest również zróżnicowanie kolorów skór Klingonów, jak i pokazanie aż 24 klanów. Niestety twórcy nie potrafili odpowiednio wyważyć scen z ich udziałem, co powoduje, że w pewnym momencie następuje po prostu przesyt scen z przedstawicielami tej rasy. Cierpi na tym głównie drugi odcinek, w którym akcja toczy się wartko, bitwa jest niesamowicie ciekawa, a główna bohaterka jest w ciągłym zagrożeniu - wszystko to psują sceny z Klingonami, które tylko rozwklekają akcję.

Elementem, który mnie najbardziej zachwycił są efekty specjalne i scenografia. Po raz pierwszy w historii serial w świecie Star Treka wygląda olśniewająco. Począwszy od pierwszej sceny podczas burzy piaskowej, poprzez sceny na statku Klingonów, kończąc na finałowej bitwie - wszystko wygląda znakomicie i w żadnym momencie nie da się odczuć, że jest to tylko serial, a nie film kinowy z dużym budżetem. Każda scena została przygotowana z ogromnym pietyzmem, scenografie są różnorodne, a sceny z efektami komputerowymi wyglądają znakomicie. Jednak najbardziej (poza wyglądem statku Klingonów) spodobały mi się hologramy. Jest to dość kontrowersyjna zmiana, ponieważ ta technologia łączenia nie pojawiła się w poprzednich serialowych adaptacjach Star Treka. Według mnie jest to dobra zmiana, która uatrakcyjnia sceny dialogów.

Podsumowanie

Powrót Star Treka do telewizji po 12 latach wypadł co najmniej dobrze. Pod względem wizualnym serial prezentuje się świetnie, fabuła nie jest może najwyższych lotów, ale jest interesująca, prezentuje pewną historię od A do Z i jednocześnie zachęca do obejrzenia kolejnych odcinków. Zabrakło mi jedynie odrobinę lepszego humoru oraz sprawniejszego montażu scen z Klingonami.

7,5/10

źródło: Netflix