Stephen King „Później” – recenzja książki

Parę tygodni temu na księgarnianych półkach pojawiła się kolejna książka Stephena Kinga. Tym razem niekoronowany król horroru zabiera nas w trzecią już w swoim dorobku opowieść nawiązującą do konwencji hardboiled. A przynajmniej tak sugerowały zapowiedzi wydawnicze (za oceanem książkę wydano w ramach stylizowanego na retro imprintu Hard Case Crime), bo w „Później” trudno doszukać się śladów po elementach podgatunku. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

To długa historia i trochę dołująca” – wyjaśnia Jamie Conklin, główny bohater najnowszej powieści Stephena Kinga. Ale autor „Miasteczka Salem” ma w swoim dorobku powieści i znacznie dłuższe, i znacznie bardziej dołujące od „Później”. Mając w pamięci większą część katalogu dokonań wybitnego pisarza z Maine, trudno w zasadzie uniknąć wniosku, że „Później” to jedna z jego najlżejszych powieści – zgodnie z zamiarem ocierająca się o pozycję literackiego „pulpu”.

Opowieści pulpowe, ale te z podgatunku hardboiled (a więc kryminalne, detektywistyczne), to najczęściej narracje zamieszkałe przez szarych antybohaterów poruszających się po miastach-rynsztokach, światach pełnych cynizmu i systemowej korupcji. Choć w USA „Później” doczekało się wydania odwołującego się do takich właśnie kryminalnych paperbacków lat sześćdziesiątych, elementy te są w powieści niemal całkowicie nieobecne. Podobnie jak w „Joyland”, będącym poprzednim (a przy tym znacznie głębszym i ciekawszym) owocem samozwańczej wycieczki Kinga do świata kryminałów retro, w „Później” wraca melancholia z domieszką fantastyki. Względem znakomitego „Joylandu”, znacznie więcej jest tu za to elementów powieści sensacyjnej. Więcej o tym za chwilę.

Jak wielu innych protagonistów pisarza z Maine, tak i młody narrator „Później” ma szczególny, nadprzyrodzony talent. Nastolatek od urodzenia widzi martwych ludzi (nieuchronne skojarzenia z „Szóstym zmysłem” są całkowicie uzasadnione, autor sam zresztą nie raz zwraca na nie uwagę). Zmarli w świecie najnowszego niby-kryminału Kinga przez chwilę (około tygodnia, jak zauważa Jamie) błąkają się w okolicach miejsc szczególnie dla siebie istotnych – wizualnie nie różnią się od żywych, o ile nie zeszli z tego świata w brutalnych okolicznościach. Wkrótce ich głosy zaczynają zanikać, metafizyczna obecność staje się bardziej ulotna, a niedługo odchodzą zupełnie. Ale nie wszyscy, bo nie wszyscy są tacy sami. Ci, którzy nienawidzili za życia, noszą w sobie potencjał, by po śmierci utrzymać swoją obecność i nawiedzać nieświadomych niczego śmiertelników. Dokładnie tak dzieje się w przypadku Grzmociarza, seryjnego mordercy z Nowego Jorku, który decyduje się przylgnąć do nastoletniego medium.

Swoją wizję życia-po-życiu „Później” wykorzystuje nie rodem refleksji z „Joylandu”, a niczym sprawny thriller z elementami nadprzyrodzonymi. Co istotne, nie ma w książce miejsca na zbyt wiele „ciarkogennych” elementów. W istocie autor świadomie wycisza albo pastiszuje chwilę bardziej konwencjonalnej, by nie powiedzieć kliszowej, grozy. Miano „króla horroru”, które przyrosło do Stephena Kinga na przestrzeni lat, poskutkowało tym, że zbyt często się jego książki ocenia zaledwie z punktu widzenia obecności lub nieobecności właśnie elementów grozy. Tymczasem najcenniejsze w prozie autora „Lśnienia” okazują najczęściej wątki obyczajowe, na pierwszy plan wysuwa się talent do konstruowania zawiłych postaci, plastycznych światów i rzeczywistych, choć przecież magicznych (a bardziej: czarnoksiężniczych) okoliczności. Z punktu widzenia tego kryterium, „Później” wydaje się jednym z jego najpłytszych dokonań.

Autor prowadzi narrację w ramach pierwszoosobowego, „autobiograficznego” sprawozdania. Ten sam styl otrzymaliśmy chociażby w „Ręce mistrza”, „Dallas '63” czy „Przebudzeniu” – kilku spośród najciekawszych pozycji Kinga z ostatnich dwóch dekad. Tym razem (z pełną premedytacją) narracja okazała się szczególnie sucha, oszczędna i nastawiona nie na oszczędne tu przeżycia wewnętrzne i dygresje charakterystyczne zwykle dla bohaterów Kinga, a postępującą akcję. Książka jest bardzo krótka – amerykańskie wydanie liczy sobie niewiele ponad dwieście stron, a nasza rodzima publikacja, niemal dwa razy większa, zawdzięcza rozmiary połączeniu gramatury i szerokiej interlinii. Dość będzie powiedzieć, że w kontekście charakteryzacji King bywał bardziej wylewny wobec bohaterów swoich opowiadań i nowel, dysponując nie raz jedną trzecią przestrzeni zajmowanej przez „Później”. W konsekwencji Jamie Conklin absorbuje – owszem – ale głównie jako motor napędowy fabuły i dość niewyróżniony (jak na Kinga) pośrednik dla akcji.

Sama fabuła jest z kolei wzorcowym pageturnerem, angażującym połączeniem wartkiej akcji, czarnego humoru i odniesień dla stałych czytelników. Nie ma tu natomiast niczego, czego King nie zrobiłby lepiej na przestrzeni prawie pięćdziesięciu lat kariery. Sprawnie poprowadzona opowieść – wspomnienia traumatyzującego dzieciństwa, starcie z duchem psychopaty i ciekawe rozwinięcie – niesie od strony do strony, obfita w jakość wystarczającą, by się od książki nie móc oderwać przez tyle wieczorów, ile zdecydujemy się jej podarować (strzelam, że nie więcej niż dwa), ale i nie pozostawi nas ze szczególnym przywiązaniem do bohatera, jego świata i historii. Książkom Kinga jest bardzo daleko do negatywnie nacechowanego miana „samolotowych paperbacków”, ale „Później” znajduje się nich bardzo, bardzo blisko. Ostatecznie, to po prostu sprawna historia, którą trudno będzie na dłuższą metę rozpamiętywać, nawet w zestawieniu z najnowszą twórczością mistrza, o klasykach nie wspominając.

Ocena końcowa: 4-/6

pozniej-b-iext68952603-min.jpg

zdj. Albatros