„Stranger Things” sezon 4 – recenzja serialu. Dzieciaki z Hawkins znowu ratują Netfliksa

W piątek na platformie Netflix zadebiutuje czwarty sezon serialu „Stranger Things” zabierający nas ponownie do Hawkins, gdzie, wraz z powiększającą się z sezonu na sezon paczką nastoletnich przyjaciół, stajemy do walki z coraz to bardziej przerażającym zagrożeniem z Drugiej strony. Jak wypada najnowsza odsłona jednego z pierwszych seriali oryginalnych Netfliksa, które zyskały globalną rozpoznawalność i przyciągnęły do platformy streamingowej rzesze widzów? Sprawdźcie naszą recenzję.

W 2016 roku, kiedy pierwszy sezon serialu „Stranger Things” debiutował w streamingu, platforma Netflix miała na koncie już kilka rozpoznawalnych produkcji takich jak chociażby „House of Cards” czy „Orange Is the New Black”, ale cały czas pozostawała jeszcze na wczesnym etapie swojego rozwoju. We wspięciu się na szczyt streamingowego Olimpu platformie pomogła między innymi produkcja braci Duffer, która dzięki wybuchowej mieszance łączącej zgrabnie rozpisaną historię i świetnie dobraną obsadę z ogromną dawką nostalgii, do dzisiaj pozostaje jedną z najbardziej znanych i lubianych marek Netfliksa.

Wszystko, co dobre, musi się jednak kiedyś skończyć. Historia dzieciaków, a teraz to już właściwie wyrośniętych nastolatków z Hawkins, również zbliża się do finałowego rozdziału. Platforma Netflix poinformowała na chwilę przed premierą czwartej serii, że z Jedenastką i jej przyjaciółmi rozstaniemy się po piątym sezonie, ale szefowie streamingowego giganta wlali nieco nadziei w serca fanów i zapewnili nas, że możemy liczyć na spin-offy „Stranger Things” – na razie ich tematyka pozostaje, co prawda, owiana tajemnicą, ale na poznanie szczegółów przyjdzie jeszcze pora. Na razie skupmy się na czwartej serii, która wkracza na Netflix i jest pod wieloma względami sezonem wyjątkowym.

Mimo że na premierę czwartego sezonu przyszło czekać nam prawie trzy lata, to jego akcja osadzona została zaledwie sześć miesięcy po bitwie o Starcourt, która na zawsze odmieniła życie mieszkańców małego miasteczka z Indiany. Nasi bohaterowie pędzą bez opamiętania ku dorosłości niczym Billy swoim Chevroletem Camaro po ulicach Hawkins. Rozdzielenie ich paczki, do którego doszło w finałowych fragmentach trzeciej serii, sprawia, że pierwszy rok w liceum staje się jeszcze trudniejszy, niż mogłoby się wszystkim wydawać. Lucas (Caleb McLaughlin) jest święcie przekonany, że jego obecność w drużynie koszykarskiej może w końcu przełamać jego wizerunek nerda i otworzyć drzwi do szkolnej popularności zarówno dla niego, jak i jego przyjaciół. Tymczasem Mike (Finn Wolfhard) do spółki z Dustinem (Gaten Matarazzo) nie są wcale przekonani, czy chcą zrywać z łatką nerdów i nadal jedną z najważniejszych rzeczy w ich życiu pozostają rozgrywki w Dungeon & Dragons, które dzielą teraz z nowymi znajomymi – członkami owianego złą sławą Hellfire Club. Gdy najważniejszy mecz sezonu sprawia, że Lucas musi zrezygnować z udziału w finałowej odsłonie przygotowywanej przez miesiące kampanii D&D, lojalność przyjaciół zostaje wystawiona na poważną próbę. Niewiele lepiej w Kalifornii radzą sobie pozbawiona swoich mocy Jane, rozdzielony z najlepszymi przyjaciółmi Will i Jonathan, którego związek z Nancy nie do końca radzi sobie z dzielącymi ich kilometrami – mówiąc krótko, żadnemu z nich przeprowadzka z Hawkins nie wyszła na dobre. Jakby tego było mało, na horyzoncie pojawia się nowe, jeszcze bardziej przerażające zagrożenie, które sprawia, że trup ściele się gęsto jak jeszcze nigdy dotąd. W tym miejscu warto na chwilę pochylić się nad tym, co najmocniej wyróżnia czwarty sezon na tle swoich poprzedników to horrorowy klimat. Tak mrocznie, a miejscami naprawdę przerażająco i drastycznie w „Stranger Things” jeszcze nie było. Twórcy serwują nam najodważniejszy i najbardziej krwawy sezon, czerpiąc przy tym garściami z klasyków gatunku takich jak chociażby „Koszmar z ulicy Wiązów” – główny złoczyńca, znany wśród dzieciaków jako Vecna, to nowa, przystosowana do realiów świata braci Duffer wersja Freddy’ego Kruegera. Jego wyczyny przesuwają granicę ekranowego terroru daleko za linię wyznaczoną przez Demogorgony czy Łupieżcę umysłów.

StrangerThings_StrangerThings4_1_00_38_17_14.jpg

Stranger Things” nigdy nie należało do produkcji skierowanych do najmłodszej widowni, a w czwartym sezonie wyraźnie widać, że wraz z dorastającymi bohaterami fabuła coraz bardziej uderza w poważniejsze klimaty i nie chodzi tutaj tylko o wszechobecny mrok, ale też fabularne nawiązania do poważniejszych tematów takich jak trauma po stracie najbliższych, używki czy ślepe podążanie za stereotypami. Oczywiście nie zabrakło przy tym nowej dawki problemów codziennego życia, które niesie ze sobą wkraczanie przez nastolatków w dorosłe życie. Ważne jednak, że zmiana tonu okazuje się naturalnym progresem i skręt w bardziej mroczne rejony nie odbił się na utracie tego, za co miliony fanów pokochało „Stranger Things” przed laty. Zarówno scenarzystom, jak i reżyserom – wśród których ponownie znaleźli się między innymi sami bracia Duffer czy Shawn Levy – udało się jeszcze raz utrzymać niepowtarzalny klimat serialu niebędący wyłącznie nostalgicznym spojrzeniem w kierunku dziecięcych lat i wyjątkowo bogatej w popkulturowe klasyki ósmej dekady ubiegłego wieku. Serial nadal urzeka wylewającym się z ekranu ciepłem, którym tętnią zarówno sami bohaterowie, jak i opowiadana historia.

Czwarty sezon wprowadza „Stranger Things” w nowy standard również pod względem metrażu. Każdy z siedmiu odcinków składających się na pierwszą część trwa ponad godzinę, a niektóre z nich można śmiało nazwać krótkimi filmami pełnometrażowymi. Fabuła została jednak rozpisana na tyle zgrabnie, że przez większość seansu trudno narzekać na nudę i brak akcji czy niedobór scen rozwijających relację pomiędzy bohaterami. Na ogromne uznanie pod względem tempa i prowadzenia historii zasługuje przede wszystkim pierwsza połowa nowej serii, która może śmiało walczyć o miano najlepszego okresu w całej historii serialu. Druga część jest pod tym względem nieco mniej udana i miejscami zbyt nadużywa niektórych elementów, ale nadal przed oderwaniem wzroku od ekranu powstrzymuje nas urzekająca charyzma tego świata oraz niezachwiana chemia pomiędzy bohaterami. Dodatkowym atutem na przestrzeni całego czwartego sezonu pozostaje też nieco większa skłonność reżyserów do eksperymentowania z formą – znalazło się nawet miejsce na tak zwany long take w klimacie „Detektywa”.

Czwarty sezon „Stranger Things” przesuwa klimat opowiadanej historii w bardziej mroczne rejony i wznosi produkcję braci Duffer na nowy poziom realizacyjny – patrząc na rewelacyjnie oddany wizerunek głównego złoczyńcy i pełne akcji sceny zabierające nas w wiele wspaniale sfilmowanych lokalizacji, nie da się nie zauważyć, że budżet każdego odcinka wyniósł około 30 mln dolarów. Serial cały czas serwuje nam przy tym świetnie nakreślone historie i ociekające urokiem dialogi. W momencie, kiedy Netflix boryka się z częstym spadkiem jakości w kolejnych sezonach swoich czołowych produkcji, „Stranger Things” cały czas jest wyjątkowo miłym odstępstwem od tej normy i sprawia, że na piąty sezon czekam z jeszcze większym spokojem i z nieskrywaną radością odliczam dni do powtórnego seansu czwartej serii, do którego okazję dało nam podzielenie nowego sezonu na dwie części.

Ocena serialu „Stranger Things” (sezon 4 część 1): 5/6

 

zdj. Netflix