„Strażnicy Galaktyki” tom 2 – recenzja komiksu

W listopadzie ubiegłego roku Egmont wypuścił na polski rynek drugi tom komiksu o przygodach popularnych Strażników Galaktyki ze scenariuszem Dana Abnetta. Czy warto sięgnąć po kolejne przygody jednej z najpopularniejszych drużyn Marvela? Sprawdźcie naszą recenzję.

Materiał może zawierać treści stanowiące, w ocenie niektórych czytelników, spoilery do komiksów „Wojna królów: Preludium”, „Wojna królów” i wszystkich innych w ramach wielkiej kosmicznej epopei Dana Abnetta i Andy'ego Lanninga ciągnącej się od „Anihilacji: Podboju” do pierwszego tomu „Strażników Galaktyki”.

Piętno fali Anihilacji, a następnie Podboju prowadzonego przez krwiożerczych, technoorganicznych Phalanxów przetoczyło się przez Wszechświat. Tkanka czasoprzestrzeni została trwale uszkodzona i zdaje się rozpadać. Raz za razem otwierają się szczeliny niczym rany na krwawiącej rzeczywistości, sprowadzając do naszego świata istoty, które nigdy nie powinny się tu znaleźć. Drużyna Star-Lorda z udziałem Adama Warlocka niczym Syzyf podejmuje się ochrony kruchej rzeczywistości i zapobieganiu katastrofom na gigantyczną skalę. Aktualnie jednak ciężko o delikatność kosmicznych sił, bowiem imperium Kree pod wodzą rodziny królewskiej Inhumans ściera się z imperium Shi'ar władanym żelazną ręką Wulkana aka Gabriela Summersa, najstarszego i najpotężniejszego z trójki braci-mutantów. Póki co Strażnicy podejmują się prowadzenia negocjacji pomiędzy zwaśnionymi imperiami, wysyłając przedstawicieli do każdego z władców... Coś jednak idzie mocno nie tak, jak powinno. Grupa Star-Lorda natrafia na chłodną odmowę, czego nie przyjmują najlepiej niektórzy z członków drużyny, porywając Crystal – kuzynkę Black Bolta (niewątpliwie sprowokuje to większą atencję ze strony rodziny królewskiej Inhumans, podobnie jak i większą chęć zemsty). Tymczasem Adam Warlock, w starciu jeden na jednego z samym Wulkanem, zostaje zmuszony do użycia prawie całej swojej mocy, by tylko – bagatela – ujść z życiem. Od słowa do słowa siły uderzeniowe obu mocarstw lądują na Knowhere rozwścieczone i uzbrojone po zęby. Będzie potrzeba czegoś więcej niż kilku suchych żartów Szopa Rocketa, żeby i tym razem nie stracić głowy. Ostatecznie gdzieś poza kadrami „Strażników Galaktyki” nastąpi wielki finał „Wojny królów”, uwięziona dotychczas Starhawk porwie połowę składu drużyny w przyszłość, aby ukazać im zagrożenia, jakie mają wkrótce naruszyć strukturę rzeczywistości, a pozostali będą musieli zmierzyć się z następstwem starcia Wulkana z Black Boltem – gigantycznie powiększającym się uskokiem, prowadzącym gdzieś poza granice znanego Wszechświata. Adam Warlock będzie musiał ponownie użyć całych swoich mocy, aby powstrzymać powiększanie się uskoku, niewykluczone jednak, że tym razem będzie musiał poświęcić zbyt wiele.

Na tom składają się zeszyty od 13. do 25. klasycznej serii „Strażnicy Galaktyki” ze scenariuszami Dana Abnetta i Andy'ego Lanninga z akcją osadzoną równolegle do miniserii „Wojna królów” oraz wprowadzające nas w ostatnią prostą wielkiej kosmicznej sagi – „Domenę królów”.

Niewątpliwym sukcesem jest fakt, że choć Abnett i Lanning nie tworzyli słynnej „Anihilacji” (ta była zasługą Keitha Giffena oraz redaktora Andy'ego Schmidta i była planowana na jednorazową, zamkniętą historię, ale – sami rozumiecie – sprzedała się), to dziś „wielka kosmiczna saga”, jaką nazywamy wszystko od „Anihilacji” do „Imperatywu Thanosa”, przypisywana jest, jako całość, właśnie tej dwójce scenarzystów. To bowiem oni nadali ostatecznego kształtu całości i z konceptu pierwszej „Anihilacji” wykuli kilka dalszych komiksowych wydarzeń oraz serię o drużynie, która już niedługo miała być znana każdemu szanującemu się fanowi Marvela. W całym tym zgiełku wątków, w interwałach kolejnych eventów, to właśnie seria „Strażników Galaktyki” jest niczym dziecko stworzone z kreatywnej miłości, wyrasta na szacunku do postaci, aby stworzyć lekką, pełną humoru i polotu opowieść. Drugi tom zwyczajnie trzyma poziom. Dalej będą błyskotliwe dialogi, szalone zwroty akcji, planowane z wyprzedzeniem kilku zeszytów konstrukcje fabularne, powróci również struktura opowieści znana z pierwszego zeszytu serii, gdzie śledzimy wydarzenia poprzez retrospekcje przeplatane videoblogami członków drużyny. Wreszcie mamy czas poeksplorować pierwotnych (lub przyszłych) Strażników Galaktyki, czyli zespół z XXXI wieku, którego członek – Major Zwycięstwo – dokonał przez własną podróż w czasie incepcji nazwy na naszych bohaterów. Całość czyta się niesamowicie płynnie i organicznie, co czyni lekturę niezwykle satysfakcjonującą.

Oprawa graficzna to zamiennie realistyczne, pełne detali prace Brada Walkera i bardziej umowne, proste i nieco kanciaste rysunki Wesa Craiga. Każdy z panów zapewne trafi na entuzjastów swojego stylu, niemniej jednak fakt przeplatania ich prac w kolejnych zeszytach w ramach jednej spójnej fabuły prowokuje konieczność konwencyjnego skoku wiary ze strony czytelnika, bowiem sposób portretowania tak postaci, jak i ich otoczenia jest drastycznie różny i może odrobinę wpływać na odbiór artystycznej części lektury.

Wydanie polskie to standard Klasyki Marvela, do którego przyzwyczaił nas już Egmont, z matową twardą okładką. Poza właściwą historią możemy liczyć na niewykorzystane projekty okładek i okładki alternatywne, pięć stron szkiców i projektów postaci autorstwa Wesa Craiga, a nadto polecanki wszystkich tomików od „X-Men: Morderczej genezy” poprzez „Uncanny X-Men: Powstanie i upadek imperium Shi'ar” i „Wojnę królów” aż do serii „Strażników Galaktyki”.

Podsumowanie

Gdybyście z jakiegoś niezrozumiałego powodu postanowili sięgnąć po „Wojnę królów” bez równoległej lektury drugiego tomu „Strażników Galaktyki” od Dana Abnetta i Andy'ego Lanninga, to dopuścicie się zbrodni. Nie zrozumcie mnie źle, „Wojna królów” to solidny kosmiczny Marvel, ale to, co dzieje się w tej serii, to ciekawsza, lżejsza i niesamowicie dobra historia, bez której Wasza czytelnicza, galaktyczna przygoda nie będzie kompletna. To są „Strażnicy”, jacy zainspirowali swoją charyzmą i humorem wszelkie późniejsze adaptacje i byli fundamentem, na którym wyrosła dzisiejsza, powszechnie znana mitologia samozwańczej drużyny bohaterów stojącej naprzeciw zagrożeń w skali wielokrotnie przekraczającej ich kompetencje. Znajdziecie tu kilku bohaterów, których nie doczekaliśmy się jeszcze na wielkim ekranie, ale paradoksalnie czyni to lekturę bardziej zaskakującą również dla tych, którzy już uważają się za fanów „Strażników Galaktyki”. Bierzcie i nadrabiajcie, bo już za rogiem „Domena królów”, a następnie epilog w postaci „Imperatywu Thanosa”, który zepnie w jedno przepięknie gigantyczne wydarzenie wszystko, co mieliście okazję śledzić od „Anihilacji”. Naprawdę warto.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
4+
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
3
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.


Specyfikacja

Scenariusz

Dan Abnett, Andy Lanning

Rysunki

Wes Craig, Brad Walker

Oprawa

twarda

Druk

Kolor

Liczba stron

144

Tłumaczenie

Tomasz Sidorkiewicz

Data premiery

25 listopada 2020 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel