„Tajne imperium” („Secret Empire”) – recenzja komiksu

W lipcu na polskim rynku wydawniczym zadebiutował komiks „Tajne imperium”, kolejne wielkie wydarzenie w świecie Marvela ze scenariuszem Nicka Spencera. Czy warto się nim zainteresować? Przekonajcie się w naszej recenzji.

Materiał może zawierać treści stanowiące, w ocenie części czytelników, spoilery do serii „Kapitan Ameryka. Steve Rogers” wydanej w Polsce przez wydawnictwo Egmont. Jeżeli z jakiegoś powodu postanowiliście zjawić się tutaj bez lektury ww. serii, zawróćcie. Nie dlatego, że jest to lektura obowiązkowa, ale przede wszystkim dlatego, że to świetnie poprowadzona historia zbudowana wokół odważnego i niezwykle kontrowersyjnego pomysłu scenarzysty.

Pamiętacie Kobik? Świadomą kosmiczną kostkę o mocy modyfikacji rzeczywistości, którą Maria Hill, jako dyrektorka S.H.I.E.L.D., postanowiła użyć do stworzenia idealnego więzienia dla superzłoczyńców? Otóż wychowywał ją Red Skull w szczytnych ideałach Hydry. Nic więc dziwnego, że ta, ratując życie umierającemu Kapitanowi Ameryce, postanowiła dodać coś od siebie – kilka drobnych zmian we wspomnieniach Rogersa, dzięki którym od zawsze był on tajnym agentem Hydry, wyznając wszelkie jej filozofie. Niedawno ofiarą czystki w szeregach stał się nie kto inny, jak sam Red Skull, uznawany przez Rogersa za fanatyka i osobę wypaczającą cel organizacji, która istniała przed nazizmem i niefortunnie dała mu się wchłonąć. Niestety dla poczynań Hydry, Kobik rozpadła się na kawałki, które rozpierzchły się po całym świecie. Tymczasem zewnętrzne zagrożenia zaczynają się piętrzyć, kiedy do Ziemi zbliża się fala rozwścieczonych Chitauri (poszukujących skradzionych przez Rogersa i ukrytych na naszej planecie jaj). Steve niby niechętnie podejmuje się funkcji nowego dyrektora S.H.I.E.L.D. i równie niechętnie rozpoczyna współpracę przy tworzeniu planetarnego pola ochronnego, mającego tworzyć nieprzeniknioną barierę wokół Ziemi, uniemożliwiając tak dostanie się na nią, jak i wydostanie z niej. Do tego w centrum Nowego Jorku wybuchają zamieszki z udziałem zadziwiającej ilości superzłoczyńczów. Kiedy najpotężniejsi kosmiczni bohaterowie starają się powstrzymać pierwsze fale Chitauri, planetarne pole ochronne zostaje aktywowane, ale – jak się okazuje – głównie po to, żeby uwięzić Kapitan Marvel, Quasar, Strażników Galaktyki i innych na orbicie okołoziemskiej. Z kolei zwabieni do centrum Manhattanu uliczni bohaterowie zostają uwięzieni w mrocznym wymiarze spowijającym Nowy Jork wieczną ciemnością. Dla Rogersa nadchodzi czas wyjścia z ukrycia. Ostateczne starcie następuje u stóp Kapitolu, gdzie Steve wsparty siłami Hydry ściera się z pozostałościami Avengersów, pokonując każdego z nich sprytną i przemyślaną techniką. Gdy rozbici bohaterowie próbują zrozumieć, co tak naprawdę właśnie się dzieje, Kapitan z lekkością unosi nad głowę legendarnego Mjolnira – broń Thora porzuconą na polu bitwy – aby tym samym udowodnić, że nie tylko działa słusznie, ale również jest „godny”...

Mija czas. Hydra ugruntowuje swoją władzę w pozbawionej bohaterów Ameryce, w tym poprzez umieszczanie członków rasy Inhumans w odosobnieniu i indoktrynację w szkołach na temat nowej rzeczywistości. W tym czasie zarówno pod kopułą mrocznego wymiaru, jak i na orbicie okołoziemskiej toczy się desperacka walka o zasoby, a niedobitki nieuwięzionych bohaterów ukrywają się przed agentami wroga. Do tego część niegdysiejszych herosów wydaje się, z nieznanych przyczyn, wspierać reżim. Brak kosmicznej kostki spowalnia proces przemiany świata na modłę Hydry, ale jednocześnie informacja o istnieniu odłamków daje szansę pozostałym na wolności herosom na odwet, a może i na „naprawienie” Kapitana Ameryki. Znajdą się również tacy, którzy popierać będą bardziej radykalne metody pozbycia się zdrajcy amerykańskich ideałów, tym bardziej że za jednym z bohaterów – Milesem Moralesem – krąży wizja przewidziana jeszcze w trakcie „II wojny domowej”, w której to on zabija Kapitana na schodach Kapitolu... Tymczasem w odległym miejscu, poza czasem i przestrzenią, samotny mężczyzna pozbawiony pamięci przebywa niezmierzone, oniryczne knieje. Kim jest i w jaki sposób wpłynie na całość wydarzeń?

tajne imperium plansza-min.jpg

Powiem szczerze – otwarcie serii działa dla mnie idealnie. Mamy mocne uderzenie, pozbycie się z planszy wszystkich tych postaci, które mogłyby pozamiatać scenariusz w trzy minuty, i co najistotniejsze – dzieje się to z wykorzystaniem wcześniej wprowadzonych rozwiązań, motywów i artefaktów. Mamy skok czasowy, śledzenie nowej budowanej przez Hydrę rzeczywistości z perspektywy zwykłego obywatela. Bohaterowie dzielą się na zespoły, a co najważniejsze – droga kilku z nich uczyni „II wojnę domową”... lepszą historią, niż była w wykonaniu oryginalnego scenarzysty (co naprawdę rzadko się zdarza). Mamy również klasyczne ściganie artefaktów po całym świecie, upadek nadziei i przełom, po którym we wszystkich wstępują nowe siły. W tym fragmencie mógłbym się czepiać o zbyt szybkie antagonizowanie Rogersa, który dotychczas przedstawiany był w swojej serii jako człowiek z zasadami służący tym razem nieco innej, bardziej kontrowersyjnej idei, tu zaś wyjątkowo sprawnie wpada w kliszę złoczyńcy (dokładnie wtedy, gdy wymaga tego od niego scenariusz). Mógłbym również kręcić nosem na dobudowywanie do Hydry całego tego mistycznego tła, że niby to nie naziści i że Red Skull przeinaczył cały sens organizacji. Wreszcie mógłbym podejrzliwie patrzeć na nachalne promowanie Inhumans w miejscu, w którym ewidentnie bardziej pasowaliby mutanci. Z drugiej strony, szkoda mi na to czasu, bo całość czyta się bardzo przyjemnie, a to najważniejsze. No i dochodzimy do zakończenia. Znowu nie sposób się oszukiwać. Jeżeli na zawiązanie intrygi ktoś macha kosmicznym artefaktem, to pewnie i na finale, żeby wyjść z tego cyrku, będzie trzeba nim pomachać. Nie potrafię się jednakże wyzbyć przekonania, że ostateczne zakończenie zostało sklecone na szybko celem podkreślenia powrotu do wcześniejszego komiksowego status quo i zestawienia Kapitana Hydry z naszym oryginalnym Kapitanem Ameryką (mimo że, jak twierdził w wywiadach Spencer, miało się tak nie stać). Do tego wyjaśnienie, w jaki sposób Steve podniósł Mjolnir w jednym z pierwszych zeszytów, wydaje mi się skrajnie niesatysfakcjonujące. Mam świadomość istnienia wściekłego tłumu fanów, dla których nie było dopuszczalne uznanie za „godnego” kogoś, kto wyznaje idee Hydry. Dla mnie nie było to jednak problemem, jako że pojęcie „godności” nie przesądza – w mojej ocenie – określonej postawy moralnej, a opisuje de facto determinację i oddanie bohatera. Tu rozumiem, że konieczne było, przez rozwiązania fabularne, jasne podkreślenie, że Kapitan Hydra nie mógłby być uczciwie godny. Ten dysonans całości historii i jej finału przekonuje mnie, że konstrukcja zakończenia została co najmniej zmodyfikowana na ostatniej prostej, aby stać się bardziej czytelna i mniej kontrowersyjna. Spodziewałem się tym samym większej dozy pozorów długotrwałych konsekwencji wydarzeń i brzemienia grzechów Kapitana Hydry nad Steve'em Rogersem, jako ciekawego punktu wyjścia dla dalszych historii. Trochę szkoda. Na pocieszenie dostałem naszpikowany ideologicznymi dysputami epilog, który przyznaję jest całkiem niezły, ale nie poprawi mi edytorskiego posmaku zakończenia.

Za oprawę graficzną tomiku odpowiada szereg czołowych aktywnych ilustratorów. O ile serię otwierają nieco monotonne, ubogie w detale prace Daniela Acuny, to dalej możemy liczyć na Steve'a McNivena z jego idealnym oddaniem szczegółu i wszelkich faktur oraz na statycznego, brudnego Andreę Sorrentino. Miejscami pojawi się również szarpany, wręcz szkicowy Leinil Francis Yu, a za przepiękny, plastyczny prolog i przebitki do wnętrza świadomości kosmicznej kostki odpowiadać będzie Rod Reis. Całościowo do oprawy graficznej ciężko mieć zastrzeżenia, choć Marvel przyzwyczaił mnie ostatnio do posługiwania się w tych gigantycznych, szeroko kreślonych, komiksowych wydarzeniach nieco bardziej konwencjonalną, superbohaterską kreską. Tym samym przed lekturą tomu spodziewałbym się zdecydowanie więcej McNivena i nieco mniej Sorrentino. Przy okazji – w temacie nie do końca uczciwych okładek – tomik zdobi przepiękna grafika Gabrielego Dell'Otto. Spider-Man na pierwszym planie. Naliczyłem w całym tomie dwa kadry ze Spider-Manem. Nie żebym się czepiał lub specjalnie go szukał w trakcie lektury, ale gdybym był większym fanem tej postaci, niż jestem, i kierował się ku zakupowi wyłącznie na podstawie okładki, to pewnie byłbym zawiedziony.

tajne imperium plansza 1-min.jpg

Wydanie polskie to miękka oprawa ze skrzydełkami w standardzie Marvel Now! 2.0 z czarnym grzbietem i zawiera jedenaście zeszytów właściwej serii (#0-10), materiały z „Free Comic Book Day 2017”, 25. zeszyt serii „Kapitan Ameryka. Steve Rogers” oraz epilog w postaci zeszytu „Secret Empire Omega”, czyli całkiem sporą dawkę komiksowego superbohaterstwa. W ramach dodatków możemy liczyć na kilkanaście okładek alternatywnych oraz obowiązkowe polecanki serii wydawanych przez Egmont, jak również zapowiedź „Pokoleń” – antologii historii poświęconych rozpoznawalnym bohaterom, głównie „wielopokoleniowym”. Wreszcie coś o objętości „Ataku na Pleasant Hill”, czego nie będzie wstyd postawić na półce. Aha! Wyrazy uznania dla tłumacza za przetłumaczenie ksywy, jaką nadaje szop Rocket Kapitanowi Hydrze, jako „Złogers” („Stevil”). Wywołało to uśmiech na mojej twarzy.

Podsumowanie

„Tajne imperium” to świetny przedstawiciel gatunku gigantycznych marvelowych wydarzeń, które zmieniają wszystko, choć w praktyce nie zmieniają nic. W porównaniu jednakże do swojego bezpośredniego eventowego poprzednika – „II wojny domowej” – całość wypada znacznie sprawniej, mniej pretekstowo i co najważniejsze – dobrze się to czyta. Przyczynia się do tego niewątpliwie fakt, że dzięki równoległemu pisaniu serii „Kapitan Ameryka. Steve Rogers” Nick Spencer dostał odpowiednio dużo twórczej przestrzeni, aby rozłożyć całość figur na fabularnej planszy, sprytnie zawiązać punkt wejściowy historii oraz odpowiednio zbudować głównego antagonistę. Sposób zakończenia wydarzenia pozostaje dyskusyjny, trafiłem na kilku sporych jego fanów, osobiście jednak spodziewałem się czegoś mniej oczywistego lub przynajmniej z nieco trwalszymi konsekwencjami i mniejszym ładunkiem edytorskim. Nie zmienia to jednak faktu, że całościowo to spójna i przemyślana historia, a Nick Spencer to świetny scenarzysta. „Tajne imperium” to nie jest wprawdzie jego najlepsze dzieło, ale niewątpliwie jest to najlepszy komiksowy event od czasu – o nazewnicza ironio – „Tajnych wojen” Hickmana.

Oceny końcowe

5
Scenariusz
5
Rysunki
5
Tłumaczenie
5
Wydanie
4
Przystępność*
+4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Nick Spencer

Rysunki

Daniel Acuna, Steve McNiven, Rod Reis, Jesús Saiz, Andrea Sorrentino, Leinil Francis Yu

Oprawa

miękka ze skrzydełkami

Druk

Kolor

Liczba stron

484

Tłumaczenie

Marek Starosta

Data premiery

15 lipca 2020 roku

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

źródło: Egmont / zdj. Marvel