W piątkowy wieczór odbyła się 47. ceremonia wręczenia Cezarów, czyli bodaj najbardziej prestiżowej francuskiej nagrody filmowej. Akademia Sztuki i Techniki Filmowej za najlepszy film roku uznała „Stracone złudzenia”, natomiast Leos Carax przyjął ważącą niecałe 4 kilogramy nagrodę dotyczącą reżyserii. Oznacza to, iż Julia Ducournau po raz drugi – po debiutanckim filmie „Mięso” – żegna kolejną galę z pustymi rękoma. Jej zeszłoroczne dzieło, czyli „Titane”, nominowane było w czterech kategoriach – najbardziej obiecująca aktorka, najlepsze efekty specjalne, najlepsze zdjęcia oraz najlepsza reżyseria – i żadna z tych nominacji nie przerodziła się w statuetkę zaprojektowaną przez Césara Baldacciniego.
Warto zauważyć, że Ducournau opuszczała Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Cannes ze Złotą Palmą dla najlepszego filmu, natomiast francuska akademia nie wyróżniła jej obrazu nawet nominacją w głównej kategorii. Podkreśla to, iż podobne uroczystości są nie tylko próbą wyłonienia najwybitniejszych twórców i ich dokonań, ale również w dużej mierze mogą być postrzegane, jako konkursy popularności, na których mało jest miejsca na kino kontrowersyjne, niespełniające funkcji crowdpleasera. „Titane” zdecydowanie podzielił widzów obecnych na salach kinowych, ale świadczy to przede wszystkim o jego wyrazistości.
Co prawda, polska premiera tej francuskiej produkcji odbyła się w zeszłym miesiącu, ale w związku z zakończoną ceremonią przyznania Cezarów – zapraszam do zapoznania się z recenzją filmu „Titane” oraz podzielenia się Waszymi wrażeniami po seansie.

Człowiek versus maszyna. Ciało kontra stal. Kruchość ludzkiej tkanki… To zaledwie kilka przykładowych zdań, które mechanicznie mogą pojawić się w myślach widza podczas seansu filmu „Titane”. Autorka obrazu – Julia Ducournau – nie zwleka, by zachęcić odbiorców swojego dzieła do wyjścia poza schemat, sugerując nieszablonową analizę, a także sensualne doświadczanie prezentowanej historii. Francuska artystka świadomie (bądź nawet – z premedytacją) wykorzystuje element szoku oraz sztukę dyskomfortu, by opowiedzieć choćby o trudach relacji międzyludzkich lub o pustce emocjonalnej. Radziłbym zapiąć pasy, gdyż w wyścigu na osobliwe koncepty inscenizacyjne, Ducournau nie zamierza zdejmować nogi z gazu.
Główną bohaterkę, Alexię (znakomity debiut aktorski dziennikarki i modelki Agathe Rousselle), z pewnością wyróżnia wyeksponowana blizna w okolicach skroni po zabiegu wstawienia tytanowej płytki, a także wykonywana przez nią niecodzienna profesja. Nie jest to postać, która automatycznie budzi sympatię, a jej wrogie nastawienie do otoczenia możemy zaobserwować w cyklu toksycznych interakcji – z nowo poznaną koleżanką z pracy czy też cichym adoratorem. To jednak relacja z ojcem (Bertrand Bonello) – pełna napięcia, oparta na niewysłowionym nigdy konflikcie – początkowo może okazać się najciekawsza, będąc jednocześnie bazą dla zrozumienia motywów bohaterki. Wyboista droga przemierzana przez Alexię wymaga od niej podjęcia pewnych ekstremalnych kroków, wskutek których poznaje komendanta straży pożarnej, Vincenta (doskonały Vincent Lindon). Znajomość ta, choć rodzi się w oparach filmowej niedorzeczności, może prowadzić do nieoczekiwanych rezultatów.
Dzieło Julii Ducournau wymaga wiele samozaparcia od swojej widowni. Stosując często radykalne środki wyrazu, buduje opowieść opartą na brutalnych niedosłownościach. W ten sposób można wycedzić nieoczywiste wnioski z tej kopalni interpretacyjnej oraz góry niuansów. Niektórzy zobaczą tu jedynie serię prowokujących kadrów bez istotnego znaczenia – inni natomiast dadzą się sprowokować, by eksplorować istotę tych znaczeń. Rousselle i Lindon znakomicie portretują paradoks niepokojącej relacji swoich postaci – funkcjonuje ona napędzana głównie siłą świadomego wyparcia, ale twórczyni „Mięsa” z niezwykłą czułością i zrozumieniem przedstawia obraz desperackiej wręcz potrzeby wypełnienia emocjonalnej pustki. Ten żyzny grunt może obrodzić w wielogodzinne dyskusje na temat wartości merytorycznej filmu niezależnie od indywidualnej oceny widzów.

Przywołane powyżej paradoksy nie dotyczą jedynie samego scenariusza oraz jego ambiwalentnego przekazu. Rzeczywistość, w której osadzono bohaterów, w obiektywie Rubena Impensa została skadrowana z właściwym wyczuciem, a natężenie kolorów połączonych z odpowiednią grą świateł daje świadectwo prawdziwego kinowego doświadczenia. Kluczowym źródłem pięknej brzydoty tego obrazu są elementy body horroru rodem z twórczości Davida Cronenberga – intencjonalnie, rozważnie zaprojektowane, a także perwersyjnie sfilmowane. Elementy służące nie tylko historii, ale również podkreślające umowność świata przedstawionego oraz wzmagające intensywność seansu.
Ducournau zaciera w swoim dziele granice, wymuszając na widzach spojrzenie na rodzącą się więź między bohaterami z unikatowej perspektywy. Przełamywane są bariery tożsamości płciowej, seksualności, przynależności rodzinnej, a wszystko to wyrasta na bazie surrealistycznego pojęcia – połączenia tego co żywe, z tym co mechaniczne. Decydując się na podróż z francuską reżyserką nie można oczekiwać prostej i łatwej drogi, skwitowanej czytelnymi odpowiedziami, ale jej wyobraźnia połączona z postmodernistyczną intuicją daje niezapomniane rezultaty. „Titane” to kino bezkompromisowe, które nie boi się ryzykownych pomysłów – to konsekwentnie opowiedziana historia z silnikiem napędzanym nietuzinkową wrażliwością.
Ocena filmu „Titane”: 5+/6
zdj. Diaphana Distribution