Wśród serii, które Egmont zdecydował się podjąć od pierwszego tomu w ramach serii „Marvel Fresh” znalazł się nie tylko „Amazing Spider-Man”, ale także „Venom” ze scenariuszem Donny'ego Catesa. Jak wypada kolejny retcon popularnego symbionta? Sprawdźcie naszą recenzję.
Donny Cates chyba usłyszał, że Wy, fani komiksów, uwielbiacie retcony. Postanowił więc umieścić retcony w znanych Wam już retconach, żebyście mogli czytać jeszcze więcej o retconach, kiedy będziecie odkrywać nowe retcony.
Dla tych, co zastanawiają się, czy poprzednie dwa zdania to nie zbiór losowo dobranych słów, krótko i na temat: retcon (skrót od RETroactive CONtinuity) to dodanie lub zmiana przeszłych zdarzeń dotyczących określonego fikcyjnego bohatera lub świata poprzez aktualnie opowiadaną historię, zwykle niezamierzone przez twórcę oryginalnych wydarzeń w czasie ich tworzenia.
Co to wszystko ma wspólnego z postacią Venoma? Otóż cała historia tego bohatera to ciąg kolejnych retconów aż wykształciło się z tego status quo, które pokochały szerokie masy. Potem scenarzyści nadal dokładali kolejne cegiełki, sprawdzając co jakiś czas, czy cokolwiek z tych nowości spodobało się na tyle, żeby mogło zostać na dłużej. Tak więc z elastycznego, czarnego uniwersalnego stroju Spider-Mana dostaliśmy świadomą istotę kosmicznego pochodzenia, a następnie, w połączeniu z Eddiem Brockiem – najbardziej ikoniczną wersję – pałającego nienawiścią do Petera Parkera, śliniącego się olbrzyma z potężnymi zębiskami. Zgodnie z zasadą, że jak coś działa, to trzeba tego zrobić więcej – zaroiło się od symbiontów. Na przestrzeni czasu zmieniali się nosiciele tego najbardziej znanego (wiedzieliście, że jednym z nich był superzłoczyńca Mac Gargan aka Skorpion?), zmieniały się również pomysły na postać, romansując od złoczyńców przez antybohaterów do bohaterów z przymusu. W międzyczasie Eddie zachorował na raka (spokojnie, już mu lepiej), a symbionty dostały własną rasę o nazwie klyntar i planetę. Na ten cały bałagan, narosłej przez lata ciągłości fabularnej, przyszedł Donny Cates. Autor m.in. wydanego u nas i wychwalanego „God Country” to cudowne dziecko wśród scenarzystów komiksowych o głowie pełnej świeżych pomysłów. Po przetoczeniu się przez miniserię „Thanosa” i końcówkę „Doktora Strange'a” ktoś dał mu do obróbki Venoma i co tu dużo mówić – był to strzał w dziesiątkę.

Eddiemu śni się koszmar. Widzi wyjątkowo wyraźnie przerażonych wikingów kryjących się przed nieznanym zagrożeniem i wzywających lokalnych herosów, a następnie słyszy gromy. Po przebudzeniu zaczyna zastanawiać się, czy to możliwe, że jego wizja w istocie nie była snem, a projekcją jego Drugiego – kosmicznego symbionta, z którym razem tworzą ikonicznego Venoma. Wkrótce zaczynają się dziać rzeczy dziwne (nawet jak na standardy kogoś, kto z potworami i superbohaterami styka się na co dzień). Coś przejmuje świadomość symbionta, powodując jego wizualną zmianę i sprawiając, że zaczyna przemawiać w nieznanym języku. W dobrym momencie Eddiego przechwytuje Rex – były żołnierz, który ma dla niego propozycję nie do odrzucenia – uwolnienie kilku jego kompanów. Sytuacja niespodziewanie eskaluje, gdy owi kompani okazują się być opanowani przez nieznane Eddiemu symbionty, kierowane tą samą świadomością, której doświadczył Venom. Tym razem udaje się rozszyfrować mamrotane przez nich słowa – brzmią one w tłumaczeniu mniej więcej jak „Bóg nadchodzi”. Już wkrótce okaże się, że symbionty odwiedzały już Ziemię i są przy tym wytworami inteligencji starszej niż wszechświat. Na nieszczęście naszego bohatera, ta inteligencja – dotychczas uwięziona – powraca, aby odebrać należne jej miejsce, w tym połączyć się ponownie z jej, obecnymi w całej galaktyce, symbiotycznymi tworami. Tak zaczyna się opowieść, która przemodeluje wszystko, co do tej pory myśleliśmy, że wiemy o rasie kosmicznych organizmów zwanych symbiontami, ale i cofnie się do przeszłości Eddiego, aby odpowiedzieć na pytanie: czy i jaki wpływ na świadomość, zdrowie i życie Eddiego mogło mieć stworzenie Venoma?
Donny Cates ma świetny warsztat, ale co najistotniejsze – odrobił pracę domową i nawet implementując nowe pomysły odnosi się z szacunkiem do wszystkiego, co mogliśmy znać i doświadczać w przeszłości. Przez to jego retcony nie są bezczelnym dopowiadaniem na siłę scen do przeszłych zdarzeń tylko po to, żeby pasowało (na ciebie patrzę, Tomie Kingu), ale wszystko tu organicznie się splata na fundamentach wcześniejszych historii, prowadząc do nowego status quo przez wypełnianie luk fabularnych i tworzenie powiązań, które gdzieś już w naszej świadomości mogły zakiełkować. Przykład pierwszy z brzegu. Pamiętacie Gorra Bogobójcę z serii „Thor Gromowładny” Jasona Aarona? Czy jego necromiecz nie wydawał się Wam znajomo podobny do przeszłych zachowań symbiontów? Otóż nie bez przyczyny i tę przyczynę poznacie właśnie tutaj. Do tego wszystkie te małe głupotki z przeszłości postaci znajdą lepsze lub gorsze, ale przede wszystkim wiarygodne uzasadnienie. Tak oto dostajemy wersję naszego bohatera pełną fabularnego potencjału, choć dalej estetycznie rozpoznawalną i ikoniczną dla wszystkich fanów, którzy mogą tu trafić z innych mediów. W efekcie dawno nie miałem takiej czytelniczej radości, czytając o Venomie, tym bardziej że jego ostatnie występy bardzo powierzchownie traktowały temat lub kołysały się na powszechnie znanych elementach bohatera, nie opowiadając nam zbyt wiele o nim samym. Wspominałem już, że Cates doskonale poddaje recyklingowi postacie ze zniszczonego uniwersum Ultimate (Milesa „Spider-Mana” Moralesa i Reeda „Makera” Richardsa)? No więc nie dość, że to czyni, to wychodzi mu to świetnie w charakterach postaci i daje podstawy do kilku niezwykle wdzięcznych interakcji.

Oprawa graficzna to, jak by nie było, to czym seria może nas złapać w lot, tym lepiej że doskonale pasuje do nieco mrocznej i brutalnej opowieści. Krążymy tu od przeważającej ilości prac Ryana Stegmana, poprzez Ibana Coello, do Joshuy Cassary. Całość utrzymana jest w poważnym, nieco brudnym i pełnym detali tonie, uzupełnianym sprawnie przez paletę mrocznych barw z przewagą czerni i czerwieni. W efekcie jest niepokojąco, miejscami wręcz ponuro, romansując w kierunku najlepszych ilustracji komiksowego horroru. Poza tym dla tych, którzy pamiętają (hehe) jak na początku lat dziewięćdziesiątych Todd McFarlane porzucił „Spider-Mana” i wziął się za autorskiego „Spawna”, wiele scen i motywów wyda się niesamowicie znajome. No bo czego by Todd nie zrobił i nie powiedział, strój Spawna to taka wariacja inspiracji symbiontu Venoma (którego wcześniej często rysował). W tym kontekście wizualnie zabawnym jest nadanie symbiontowi Marvela pewnych cech wykształconych w najsłynniejszym tytule Image Comics.
Wydanie polskie pierwszego tomu „Venoma” to typowy Marvel Fresh, czyli wariant miękkiej oprawy ze skrzydełkami w standardzie dotychczasowych Marvel Now!/DC Odrodzenia, tyle że z białym grzbietem. W środku znajdziecie dwie pierwsze historie serii („Rex” i „Abyss”) oraz zestaw kilkunastu okładek alternatywnych. Na zachętę poza zapowiedzią tomu „Thor Odrodzony” możecie znaleźć w rogu ostatniego kadru subtelną zajawkę zbliżającej się Wojny światów, gdzie Eddie i Venom będą mieli swoją rolę do odegrania.
Podsumowanie
Kiedy bierze się na warsztat postać, którą wszyscy znają, opowiedzenie czegoś świeżego i odkrywczego wydaje się wręcz niemożliwe, nie mówiąc już o wprowadzaniu zmian bez zirytowania części starych fanów. Jak się jednakże okazuje, można pozbierać przeszłość postaci, pogrzebać w kilku innych seriach i połączyć wszystko w smaczny koktajl pełen oczywistych nawiązań, ogranych, ale wdzięcznych motywów i historii, które sprawnie wpiszą się w mitologię postaci. Jeżeli doprawimy całość oryginalną, mroczną oprawą graficzną, dostaniemy przepis na coś, co ma szansę przemówić do kilku pokoleń fanów Venoma. Czytajcie z otwartą głową, a bawić będziecie się świetnie. No chyba że jesteście fanboyami Briana Michaela Bendisa i jego „trzech groszy” z planetą symbiontów. W tym ostatnim przypadku możecie być odrobinę zawiedzeni, ale nie oszukujmy się – historia Catesa jest po prostu lepsza, a żaden fan nie potrafi się długo gniewać na dobry retcon.
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja
|
Scenariusz |
Donny Cates |
|
Rysunki |
Ryan Stegman, Joshua Cassara, Iban Coell |
|
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
|
Druk |
Kolor |
|
Liczba stron |
280 |
|
Tłumaczenie |
Zofia Sawicka |
|
Data premiery |
16 czerwca 2021 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / Marvel