W starym kinie #13: „Przeżyliśmy wojnę”

Zapraszamy na kolejną wyprawę do burzliwych czasów systemu studyjnego, pierwszych gwiazd kina, wielkich spięć na linii producent-reżyser, Kodeksu Haysa oraz wyraźnie widocznych granic między dobrem a złem. W cyklu „W starym kinie” omawiamy filmy z okresu klasycznego kina hollywoodzkiego, które godne są Waszej uwagi. Dziś skupimy się na „Przeżyliśmy wojnę”, thrillerze politycznym z 1962 roku w reżyserii Johna Frankenheimera.

Premiera tego – przypuszczalnie po dziś dzień najpopularniejszego – filmu Frankenheimera trafiła na najbardziej newralgiczny moment konfliktu amerykańsko-sowieckiego. Obraz trafił do kin 24 października 1962 roku, czyli dokładnie w tym samym czasie, gdy na południe od Stanów Zjednoczonych trwał kryzys kubański, który z zimnej wojny niemalże uczynił trzecią światową. Próbujący zażegnać czające się na horyzoncie widmo nuklearnej zagłady John F. Kennedy był ponoć fanem bestsellerowego książkowego pierwowzoru filmu i to właśnie on, z racji swej bliskiej znajomości z Frankiem Sinatrą, przyczynił się kilka miesięcy wcześniej do wyprodukowania dzieła przez United Artists. Ekranizacja powieści Richarda Condona (wziętego pisarza politycznej fikcji) przyszła zatem na świat za sprawą popularności budzących społeczne poruszenie thrillerów szpiegowskich, którymi – jak się okazuje – fascynowali się również ci będący w samym centrum ogólnoświatowych wydarzeń. Pękająca w szwach od napięcia sytuacja polityczna wczesnych lat 60. przyniosła hollywoodzki zalew produkcji odnoszących się do zbiorowej paranoi związanej z narastającym konfliktem zbrojnym. Obok rozsławionej „trylogii teorii spiskowych” Alana J. Pakuli najbardziej szanowanym na tym polu twórcą amerykańskim był Frankenheimer.

W pierwszej połowie dekady niewielu reżyserów miało w USA tak silny wpływ na kreowanie myśli współczesnej w tamtejszym społeczeństwie. Zanim amerykańskie kino na dobre pozbyło się swej nabytej lata wcześniej konwencjonalności i kodeksowych ograniczeń, a uwaga wyrastających jak grzyby po deszczu orędowników pokoju przeszła w stronę Wietnamu, naród wciąż rozpamiętywał doświadczenia post-drugowojenne, co rusz wytykając palcami potencjalnych komunistów. Frankenheimer, którego transfer z telewizji do kina przypadł na przełom lat 50. i 60., stał się prekursorem współczesnych neo-noirowych thrillerów politycznych. Jego niewątpliwy wpływ nie tylko na rozwój gatunku dreszczowca, lecz także na ówczesne postrzeganie świata odbył się za sprawą pozycji takich jak „Twarze na sprzedaż”, gdzie za prześladowcę odpowiadał skorumpowany rząd, czy „Siedem dni w maju”, w którym ten sam rząd nękał wschodni nieprzyjaciel. Wraz z omawianym tu „Przeżyliśmy wojnę” filmy te tworzą nieoficjalny cykl zwany „trylogią paranoiczną”. Wspólnym mianownikiem tych produkcji jest społeczny niepokój sprzężony z polityką prowadzoną w myśl konspiracji.

Sceny otwierające film odsyłają nas do wojny w Korei. Siły sowieckie i chińskie uprowadzają znajdujący się w potrzasku amerykański oddział, by przetransportować go do Mandżurii. Jakiś czas później porwani żołnierze powracają do Stanów, gdzie witani są gromkimi brawami. Mężczyźni zostają okrzyknięci narodowymi bohaterami, a sierżant Raymond Shaw (Laurence Harvey) z polecenia kapitana Bennetta Marco (Frank Sinatra) otrzymuje najwyższe możliwe odznaczenie wojskowe w USA, czyli Medal Honoru. Młodego Shawa już na lotnisku wita rozentuzjazmowana matka, Pani Eleanor (Angela Landsbury), wraz ze swym mężem, oportunistycznym senatorem Johnem (James Gregory). Uhonorowany sierżant niechętnie pozuje do rodzinnych zdjęć, lecz Medal Honoru przydaje się w polityce. Mijają lata, a porwanych na wojnie żołnierzy nawiedzają koszmary. Wojskowi mają identyczne sny, w których Shaw morduje dwóch zaginionych w akcji. Okazuje się, że w trakcie uprowadzenia sierżant został przekształcony przez komunistów w uśpionego szpiega (ang. sleeper agent), by zinfiltrować rząd amerykański i ostatecznie doprowadzić do władzy podstawionego przez sowietów kandydata. Kontaktem komunistów po stronie amerykańskiej jest nie kto inny, jak diabolicznie apodyktyczna matka Shawa, a jeśli do tej pory czytaliście uważnie, powinniście już wiedzieć, komu miałoby zostać powierzone stanowisko wiceprezydenta.

the-manchurian-candidate_crop.jpg

Legendarna krytyczka filmowa Pauline Kael powiedziała o „Przeżyliśmy wojnę”, że to być może najbardziej wyrafinowana satyra polityczna, jaka kiedykolwiek powstała w Hollywood. Film Frankenheimera nie posiada przejrzystości chaplinowskiego „Dyktatora” czy też nośnego charakteru „Doktora Strangelove'a” Kubricka. Obraz potrafi być niezmiernie sugestywny bez uciekania w dosłowność lub karmienie widza protekcjonalnymi objaśnieniami. OK, tego też jest tutaj co nieco, lecz Frankenheimer nie uzależnia wymowy filmu wyłącznie od czytelności jego czołowej treści. Przekaz „Przeżyliśmy wojnę” najsilniejszy jest wtedy, gdy zaczniemy grzebać między wierszami, a okazjonalna prostota scenariusza ustępuje niesamowicie ekspresyjnym kadrom. Wówczas dochodzi do nas, że senator John Iselin powinien tak naprawdę nazywać się McCarthy, a istota władzy jako przekazywanej komuś idei jest w stanie obrócić się przeciwko nam. To nie jest tak, że George Axelrod (autor scenariusza) i Frankenheimer opowiadają wyłącznie o – tak bardzo zrozumiałym ówcześnie – zagrożeniu ze strony komunizmu. W ich filmie przed szereg tematów wychodzi przede wszystkim niestabilność systemów politycznych, a także lęk i paranoja, które te systemy rozniecają.

Reżyser bezbłędnie manewruje między różnymi tonami filmu. Oprócz pokaźnych przykładów filmowej groteski (moją ulubioną sceną jest ta, w której senator Iselin nie może zdecydować się co do dokładnej liczby komunistów pracujących w Departamencie Obrony) obrazowi nie brakuje rysów realistycznych pozwalających bez problemu odnieść fabułę do rzeczywistości. „Przeżyliśmy wojnę” jest niewątpliwie produkcją głęboko zanurzoną w autentycznym świecie. Pojawiają się tutaj odniesienia nie tylko do konkretnych osób czy miejsc, ale również do rządowych praktyk. Te jednak często ulegają przetworzeniu na potrzeby wymieszania dotkliwego realizmu z atrakcyjnym popkulturowo surrealizmem. Obraz ten zawiera w sobie sporą dozę oniryzmu. Dość powiedzieć, że jeden z głównych bohaterów jest zahipnotyzowanym komunistycznym szpiegiem, który, mordując ludzi, toruje sobie drogę do rządu amerykańskiego. Przykładów jest jednak więcej: wizjonersko zrealizowane sekwencje koszmarów sennych żołnierzy czy też spotkanie kapitana Marco z tajemniczą postacią graną przez Janet Leigh. Sprawne połączenie elementów sci-fi z politycznym realizmem i tragifarsą nie jest wyłącznie twórczym kaprysem Frankenheimera, ma ono służyć bezkompromisowemu przedstawieniu zimnowojennego obłędu charakterystycznego dla czasów Makkartyzmu i nuklearnej paranoi.

Film sięga granicy wybitności w kontekście technicznych rozwiązań, takich jak energiczny montaż, czy też wirtuozerii, przede wszystkim ze względu na bardzo przemyślaną reżyserię Frankenheimera. „Wahania nastroju” jego obrazu zupełnie nie przeszkadzają mu w rozsądnie poprowadzonym tempie, które – wsparte przez żywe ruchy kamery i intrygujące kadrowanie – pozwala z łatwością zaangażować się w akcję od początku do końca. Inscenizacyjna atrakcyjność „Przeżyliśmy wojnę” konsekwentnie wspierana przez merytoryczną aktualność sprawia, że produkcja ta staje się dziełem ponadczasowym, odtwarzanym bez problemu właściwie pod niemal każdą szerokością geograficzną. Absolutnie genialna Angela Landsbury w roli okropnie zaborczej matki będącej w gruncie rzeczy największym villainem filmu nabiera w istocie kształtu swoistej Matuszki Rassiji – wszechogarniającej siły będącej w stanie mamić narody. Landsbury jest w swej kreacji jednocześnie hipnotyczna i odpychająca. Przeraża zasięgiem swych złowrogich macek, a zarazem przyciąga charyzmą. W 2007 roku magazyn Time umieścił jej postać na swej liście 25 największych złoczyńców w historii kina.

Termin „mandżurski kandydat” (wzięty z oryginalnego tytułu „The Manchurian Candidate”) odbił się ogromnym echem w pozafilmowej rzeczywistości, przedostając się z czasem do świadomości społecznej jako określenie osoby – najczęściej polityka – będącej tajnym reprezentantem przeciwnej siły działającej na jej korzyść w konkurencyjnym obozie. Spośród najbardziej znanych przykładów użycia tego zwrotu w kontekście jednostek publicznych możemy odnotować choćby George’a W. Busha wytkniętego przez Olivera Stone’a, Baracka Obamę, do którego na twitterze nawiązywał przed laty Sylverster Stallone, czy dajmy na to Sirhana Sirhana – zabójcę Roberta Kennedy’ego, który rzekomo miał być zahipnotyzowany i nie pamiętać morderstwa.

Zresztą, w ramach zakończenia, warto by wrócić na chwilę do rodu Kennedych, których obecność – jak ustaliliśmy wcześniej – nierozerwalnie łączy się z istnieniem tego obrazu. Niedługo po premierze filmu Frankenheimera (prywatnie bliskiego przyjaciela Roberta) wydawało się, że słuch po produkcji zaginął. Powstałe w wyniku podobieństwa wydarzeń plotki, łączące wycofanie filmu z kin ze śmiercią JFK, przez lata zdawały się być faktycznym powodem tego ruchu. Jakiś czas później okazało się jednak, że poszło o coś znacznie bardziej trywialnego – z racji marnej dystrybucji „Przeżyliśmy wojnę” nie trafił na szczyty box office’u, a w związku z nierozwiązanym sporem między Sinatrą a producentami o pieniądze, filmu nie emitowano nawet w telewizji. Dopiero w roku 1988 wznowiono jego projekcje. Od tamtej pory siła jego przekazu nie maleje.

W Polsce na fizycznych nośnikach produkcja „Przeżyliśmy wojnę” doczekała się wyłącznie edycji na DVD. W przypadku wydań na niebieskim krążku najlepiej sięgnąć po amerykańską edycję od Criteriona lub brytyjskie wydanie od Arrow. Oczywiście w żadnym zagranicznym wydaniu nie znajdziemy polskiej wersji językowej. Jeśli natomiast chodzi o polską edycję, to możemy liczyć wyłącznie na napisy w ojczystym języku.

71tovXO167L._SL1500_.jpg

zdj. United Artists