W starym kinie #17: „To wspaniałe życie”

Zapraszamy na kolejną wyprawę do burzliwych czasów systemu studyjnego, pierwszych gwiazd kina, wielkich spięć na linii producent-reżyser, Kodeksu Haysa oraz wyraźnie widocznych granic między dobrem a złem. W cyklu „W starym kinie” omawiamy filmy z okresu klasycznego kina hollywoodzkiego, które godne są Waszej uwagi. Dziś skupimy się na „To wspaniałe życie”, dramacie fantastycznym z 1946 roku w reżyserii Franka Capry.

Mianem niekwestionowanego króla świątecznych seansów filmowych w Polsce od wielu lat nieprzerwanie cieszy się „Kevin sam w domu”. W tym okresie spora część wychowanych w epoce VHS entuzjastów kina cyklicznie odtwarza sobie również „Szklaną pułapkę”. Na horyzoncie bożonarodzeniowych filmów-tradycji czai się także „To właśnie miłość”, a tuż za brytyjskim hitem plasują się, rosnące w potęgę wraz z kolejnymi częściami, rodzime „Listy do M.”. W tym – uginającym się od ciężaru prezentów, sztucznego śniegu i kolorowych swetrów – filmowym pejzażu jakimś cudem brakuje największego świątecznego klasyka spośród wszystkich świątecznych klasyków – wigilijnego szlagiera autorstwa Franka Capry. Każdego roku w Stanach Zjednoczonych jego „To wspaniałe życie” gromadzi kilkumilionową widownię. W głosowaniu sprzed dwóch lat obraz ten został okrzyknięty ulubionym filmem świątecznym Brytyjczyków. W polskich programach telewizyjnych próżno go jednak szukać. Może najwyższy czas by sobie o nim przypomnieć? Mimo 70 lat od premiery dzieło reżysera „Ich nocy” zestarzało się przecież bardzo godnie. Mimo setek produkcji powielających schematy klasyka, przekaz jego utworu wciąż pozostaje uniwersalny. Wreszcie, mimo wielu bolączek, przykrości i codziennych problemów, życie – jak mówi wprost Capra – jest przecież wspaniałe.

W długiej i zawiłej historii Hollywood nie ma innego gościa, którego twórczość tak dobitnie opierałaby się na powyższym stwierdzeniu. W czasach swej największej świetności (lata 30.) Capra był nie tylko trybunem zachodnich Everymanów i naczelnym orędownikiem uśmiechu fabryki snów, jego kariera stała się dla współobywateli ucieleśnieniem amerykańskiego snu. Zanim w 1920 roku reżyser otrzymał amerykańskie obywatelstwo, 17 lat wcześniej musiał opuścić wraz z rodziną Sycylię (Frank był najmłodszym z siódemki rodzeństwa – wyjeżdżając z  Włoch miał zaledwie 6 lat). Jako syn niewykształconych imigrantów, młody Capra doskonale zdawał sobie sprawę z trudów życia w ówczesnych realiach klasy niezamożnej. Wychowując się w biedniejszej części Los Angeles, przyszły reżyser parał się różnymi zajęciami – przez 10 lat sprzedawał gazety, grywał na banjo, następnie pracował w uniwersyteckiej pralni czy też jako kelner. Kiedy trafił do przemysłu filmowego, a sukces wreszcie nadszedł, Capra stał się wzorem do naśladowania. Jego biografia dała wyraz ambitnym impulsom. Bohaterowie jego produkcji byli zwyczajnymi, pozornie niczym niewyróżniającymi się ludźmi. Mimo to, dzięki determinacji i optymizmowi – idąc w ślady za swoim twórcą – odnosili sukces.

„Moje filmy muszą pozwolić każdemu mężczyźnie, kobiecie i dziecku uwierzyć, że Bóg ich kocha, że ja ich kocham i że pokój i zbawienie staną się rzeczywistością tylko wtedy, gdy wszyscy nauczą się kochać siebie nawzajem". To, co w ustach pierwszego lepszego adepta sztuki filmowej brzmiałoby jak truizm, w odniesieniu do Capry nabiera rozmiarów twórczego meritum i konsekwencji działań. Ów cytat jest w gruncie rzeczy kluczem do zrozumienia fenomenu reżysera, jak i opisywanego tu filmu. Bowiem żaden z pozostałych projektów w tak dosadny sposób nie oddaje sensu wypowiedzi autora. Głównym bohaterem „It’s a Wonderful Life” jest 38-letni George Bailey (James Stewart). Mężczyzna wiedzie pozornie szczęśliwy żywot. Mieszka w spokojnym miasteczku z troskliwą żoną (Donna Reed) oraz czwórką dzieci. Wraz ze swoim wujem (Thomas Mitchell) prowadzi – przejętą po ojcu – kasę oszczędnościowo-budowlaną, która wspiera lokalnych mieszkańców, umożliwiając im bezpieczne i dogodne osiedlenie się. W Bedford Falls jest powszechnie cenionym przedsiębiorcą i w przeciwieństwie do Henry’ego Pottera (Lionel Barrymore) – nikczemnego i egocentrycznego bankiera – uchodzi za filantropa.


Obecność rogatego zwierza w tej scenie jest nieprzypadkowa. Koza po włosku to „Capra”.

Mimo pomyślności, George pozostaje marzycielem. Zastanawia się, jak jego los mógłby się potoczyć, gdyby za młodu wyjechał z miasta. Od dziecka marzył, by zwiedzać świat, projektować mosty i drapacze chmur, jednak całe swe życie – szkodząc tym samym sobie – poświęcił pomocy bliskim. W wieku 12 lat uratował z opresji tonącego młodszego brata, przez co stracił słuch w lewym uchu. Po śmierci ojca, przejął chylącą się ku upadkowi firmę, porzucając tym samym szanse na studia. Zamiast wydać pieniądze na podróż poślubną, rozdał fundusze mieszkańcom dotkniętym kryzysem giełdowym. Gdy wybuchła wojna, okrzyknięty bohaterem brat święcił triumfy, dumnie rozprawiając się z wrogiem, lecz George został w domu, jako niezdolny do służby wojskowej. Tuż po wojnie, kiedy większość mieszkańców z jego pomocą wybudowała swoje domy, firma George'a przechodzi kłopoty. Do momentu kulminacyjnego dochodzi w Wigilię Bożego Narodzenia, gdy wujek gubi pieniądze przeznaczone jako depozyt do banku. George w desperacji próbuje popełnić samobójstwo, lecz z odsieczą przybywa mu… niejaki anioł o imieniu Clarence (Henry Travers).

„To wspaniałe życie” jest w pewnym stopniu wariacją Dickensowskiej „Opowieści wigilijnej”. Duch Ebenezera Scrooge’a jest zresztą uwydatniony w filmie Capry za sprawą postaci wrogiego kapitalisty Pottera (co więcej, wcielający się w tę postać Barrymore wcześniej wsławił się odgrywaniem roli Scrooge’a w słuchowiskach radiowych). Tak jak bohaterowi Dickensa, George’owi udaje się otrzymać drugą szansę. Zesłany na ziemię anioł Clarence demonstruje mu, jak świat wyglądałby bez niego. Wówczas George – niczym Dante w kręgach piekielnych – odbywa podróż po rzeczywistości zwanej „co by było gdyby”. Pomimo iż film Capry nie był oryginalnie postrzegany jako film świąteczny, osadzenie jego akcji w realiach bożonarodzeniowych bynajmniej nie było przypadkiem. Powstały na bazie opowiadania „The Greatest Gift” Philipa Van Dorena Sterna obraz niesiony jest atmosferą i duchem Świąt. Wigilia służy tutaj twórcom jako pretekst do wewnętrznych przemian i życiowych refleksji, pojednań i akceptacji i, co najważniejsze, afirmacji rodziny, miłości i życia takiego, jakim jest.

Z filmem Capry jest trochę tak, jak ze Złotą Erą Hollywood. Idealistyczna wizja świata jest tu ckliwa, sentymentalna i podlega konsekwentnemu romantyzowaniu, a jednocześnie działa, wywiera wpływ i jest w stanie szczerze poruszyć. Niewątpliwie to przede wszystkim właśnie reżyser (spec od podnoszących na duchu obrazów, w których zło w wyścigu z dobrem odpada zawsze w przedbiegach) nadał tej opowieści ludzkiego charakteru i uniwersalnego wymiaru. W rękach słabszego, a także mniej empatycznego reżysera obraz ten ugiąłby się pod naporem hollywoodzkiego glamouru, manieryzowania czy też pretensjonalności. Capra nadał swemu dziełu rysów rzeczywistości, w której spreparowany komediowy ton sprawnie łączy się z przejmującym dramatem. Jego film to jeden z najlepszych przykładów nieskrępowanego komediodramatu; jeden z wyraźniejszych filmowych dowodów na to, że jeden tekst zdoła zmieścić w sobie wystarczająco dużo tragedii, by wzruszyć, oraz odpowiednią ilość lekkości, by nie załamać.

Drugim, obok Capry, naczelnym ojcem sukcesu „It’s a Wonderful Life” jest bezsprzecznie Jimmy Stewart. Dla obu z nich produkcja ta była pierwszym filmowym przedsięwzięciem po wojnie (nie licząc serii propagandowych dokumentów zleconych Caprze przez rząd), co w szczególny sposób podziałało na aktora. Stewart – który być może zagrał tutaj swą rolę życia – przeżywał na planie rozterki związane z brakiem pewności siebie i niepokojem uzależnionym od powrotu do normalności. Po latach w jednym z wywiadów stwierdził, że postać George’a (który mierzy się z niedowartościowaniem i poczuciem winy) była mu bardzo bliska, a łzy, które widać na ekranie, wcale nie były fikcyjne. Z czasem obecność aktora w kinie stała się uosobieniem amerykańskiego ideału oraz synonimem poczciwego Everymana. W swojej autobiografii Capra wspominał: „Ze wszystkich ról najtrudniejsza jest, moim zdaniem, rola Dobrego Samarytanina, który nie wie, że jest Dobrym Samarytaninem. Znałem jednego człowieka, który potrafiłby ją zagrać – Jamesa Stewarta”.

Przy okazji premiery filmu, Capra – jako jeden z najbardziej uznanych reżyserów lat 30. – po raz pierwszy w swej karierze zmierzył się z bolesną porażką. „To wspaniałe życie” odnotowało mieszane recenzje oraz skromny wynik finansowy, niepozwalający nawet na pokrycie kosztów produkcji. Powojenne, prosperujące amerykańskie społeczeństwo nie zachwyciło się ideami reżysera tak, jak czyniło to dekadę temu, gdy spora część obywateli tonęła w długach i rozpaczliwie domagała się kinowego eskapizmu. Po tym wydarzeniu kariera Capry nigdy nie wróciła już na właściwe tory. Na przełomie lat 50. i 60. reżyser zrezygnował z zawodu i skupił swą uwagę w stronę California Institute of Technology, gdzie pomagał tworzyć filmy naukowe. Lata 70. przyniosły jednak niespodziewany zwrot, bowiem utrata praw autorskich „It’s a Wonderful Life” zwiastowała seryjne emisje telewizyjne. Od tamtego czasu dzieło zyskało nowe życie, którego serce o tej porze roku bije najmocniej.

„To wspaniałe życie” doczekało się w zeszłym roku nowego wydania na nośniku Ultra HD Blu-ray, które trafiło między innymi do Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych. W wydaniu znajdziemy dwie płyty – 4K UHD i Blu-ray. Na pierwszej z nich umieszczona została oryginalna czarno-biała wersja filmu, a na drugiej – kolorowa wersja. Niestety żadna z zagranicznych edycji nie została wyposażona w polską wersję językową. Widzowie chcący sięgnąć po film z polskimi napisami skazani są na polskie wydanie DVD od ITI Cinema z 2005 roku. Warto też wspomnieć, że „To wspaniałe życie” dostępne jest w serwisie iTunes, gdzie możecie obejrzeć go w każdej chwili w rozdzielczości 4K z systemem obrazu Dolby Vision oraz polską wersją językową. Koszt wypożyczenia filmu na 48h wynosi zaledwie 9,99 zł, a za niewiele wiecej, bo już 14,99 zł możecie go przypisać do swojego konta.

zdj. Paramount Pictures