W starym kinie #6: „Rzymskie wakacje”

Zapraszamy na kolejną wyprawę do burzliwych czasów systemu studyjnego, pierwszych gwiazd kina, wielkich spięć na linii producent-reżyser, Kodeksu Haysa oraz wyraźnie widocznych granic między dobrem a złem. W cyklu „W starym kinie” omawiamy filmy z okresu klasycznego kina hollywoodzkiego, które godne są Waszej uwagi. Dziś skupimy się na „Rzymskich wakacjach”, komedii romantycznej z 1953 roku w reżyserii Williama Wylera.

Jeśli mityczny Hollywood mielibyśmy przyrównać do rozgałęzionego, niebosiężnego drzewa, produkcje takie jak ta stanowiłyby jego najbardziej soczyste i dorodne owoce. Film Wylera jest jednym z wyjątkowych okazów, których słodki smak nie ulega zepsuciu nawet po 70 latach od jego wydania. Obecnie, w czasach gdy komedie romantyczne stały się gatunkiem ogromnie skwaśniałym i pozbawionym wyrazu, „Rzymskie wakacje” z ich niewymuszoną gracją i aurą beztroskiego lata mogą stać się wybornym antidotum dla wszystkich spragnionych dozy filmowego marzycielstwa. Piękno skąpane w sfotografowanych w czerni i bieli zakamarkach Wiecznego Miasta wydaje się być wystarczającą zachętą na ponowne odwiedziny, ale jeśli to Was nie przekona, urocza na wieki Audrey Hepburn powinna zdołać.

Kanwą scenariusza filmu stało się opowiadanie Daltona Trumbo z 1949 roku, którego fabuła przypominała artykuł prasowy jego przyjaciela Iana McLellana Huntera skupiający się na zakazanych poczynaniach miłosnych Małgorzaty Windsor (młodszej siostry Elżbiety II) mających miejsce nie gdzie indziej, jak właśnie w Rzymie. Szeroko opisywana w prasie burzliwa historia romansu księżniczki ostatecznie stała się jedną ze składowych finansowego sukcesu „Rzymskich wakacji”, których rozgłos nierozerwalnie zbiegł się z królewskim skandalem. Wróćmy jednak do samego scenariusza. Wskutek odmowy złożenia zeznań przed komisją śledczą tropiącą wzdłuż i wszerz sympatyków koloru czerwonego, Trumbo w 1947 umieszczony został na hollywoodzkiej czarnej liście uniemożliwiającej mu podjęcie pracy. Będący „na wygnaniu” scenarzysta tekst, który stał się „Rzymskimi wakacjami”, podpisał zatem nazwiskiem wcześniej wspomnianego Huntera. Nazwisko Trumbo przywrócono dopiero w roku 2003 przy okazji premiery obrazu na DVD, a w międzyczasie drugi z panów w imieniu tego pierwszego odebrał nawet Oscara.

Produkcja od samego początku naznaczona była sporą ilością niewiadomych. Gdy gotowy scenariusz trafił już do Paramount Pictures, pierwszym kandydatem na objęcie reżyserskiego stołka był specjalizujący się w gatunku Frank Capra. Po rezygnacji twórcy „Tego wspaniałego życia” przyprawiony niezliczoną ilością poprawek tekst trafił w końcu w ręce Wylera, a kolejną bolączką okazał się być casting. W roli księżniczki Anny reżyser widział Elizabeth Taylor, lecz związana wówczas kontraktem z MGM aktorka nie otrzymała przepustki. Pretendentem do głównej roli męskiej miał być natomiast Cary Grant, który odmawiając, swe działania tłumaczył różnicą wieku / obawą zmarginalizowania jego postaci. Jednym z wymagań Wylera było nagranie filmu na ulicach Rzymu. Reżyserowi udało się to osiągnąć dzięki założonemu chwilę wcześniej przez włoskich faszystów studiu Cinecittà – intensywnie eksploatowanej przez amerykańskich filmowców lat 50. i 60. placówki pozwalającej kręcić na Starym Kontynencie za nieduże pieniądze. Warunkiem było jednak porzucenie Technicoloru. Stąd reprezentacyjna już dla „Rzymskich wakacji” czerń i biel.

roman-holiday-1200-1200-675-675-crop-000000.jpg

Opowieść rozpoczynamy ceremonią powitalną księżniczki Anny (Hepburn) w stolicy Włoch poprzedzoną krótkim montażowym zlepkiem z jej europejskiego tournée. Przemęczona królewskimi ceregielami i etykietą dziewczyna postanawia po zmroku wymknąć się z pałacu, by choć przez chwilę pozachwycać się urokami Rzymu. Potraktowaną wcześniej środkiem nasennym księżniczkę spotyka jej przyszły książę z bajki – wypalony zawodowo amerykański dziennikarz Joe o facjacie Gregory’ego Pecka, który następnego dnia miał przeprowadzić z nią wywiad. Dziewczyna ostatecznie ląduje u niego w mieszkaniu (nie tak jak myślicie, to lata 50.!) i dopiero nazajutrz przystojny żurnalista orientuje się, kim tak naprawdę był jego gość. Wykorzystując wiedzę o jej tożsamości, Joe postanawia poświęcić kolejny dzień na zabawianiu księżniczki w związku z chęcią zbicia na niej majątku. Na współ z niefrasobliwym fotografem (Eddie Albert jako comic relief) wożą Annę po mieście, doznając wszelkich uroków, jakie w swej ofercie posiada odgrywający tutaj w gruncie rzeczy drugoplanową rolę Rzym. W istocie stanowiące późny przykład screwball comedy „Rzymskie wakacje” są szablonowym wzorem klasycznej komedii pomyłek, w której główni bohaterowie okazują się być parą idealną. Odkładając na bok fabułę, to, co przede wszystkim odróżnia dzieło Wylera od całej rzeszy mniej lub bardziej udanych obrazów tego pokroju, jest zawarte w niespożytych pokładach filmowego uroku, osiągniętego zwłaszcza dzięki obecności w projekcie debiutującej w amerykańskim kinie Audrey Hepburn.

Rola w „Rzymskich wakacjach” bynajmniej nie była jej pierwszą. Na dużym ekranie aktorka gościła od 1948 roku, a na Broadwayu odkryta została już trzy lata później w słynnej scenicznej adaptacji „Gigi”. To jednak postać księżniczki Anny okazała się być pierwszym wielkim sukcesem wynoszącym jej nazwisko na światowe salony. Jej kreacja łączy w sobie niesamowitą, wrodzoną wręcz elegancję z niepodrobioną naturalnością i urokiem osobistym rozsadzającym ekran. Wyjątkowo specyficzna, niemal arystokratyczna uroda Hepburn stała się dodatkowym atutem nie tylko jej roli, ale także marketingu filmu. W latach 50. wizerunek aktorki skontrastowany uznawanymi wówczas za kanon piękna krągłościami spod znaku Marilyn Monroe, Jayne Mansfield czy Sabriny zapoczątkował nowy kanon kobiecej urody w Stanach Zjednoczonych. Z natychmiastowym skutkiem jej osoba zagościła na stronach najbardziej prestiżowych life-stylowych magazynów takich jak Time czy Vogue. Z kolei zdjęcia próbne do roli w „Rzymskich wakacjach” bardzo szybko zdążyły obrosnąć legendą.

Klip promocyjny, w którym pracująca przy filmie wybitna amerykańska kostiumograf Edith Head odnosi się do przymiarek Hepburn do roli:

Po odegraniu próbnej sceny z filmu operator kręcił nieświadomą aktorkę, która dzięki swej spontaniczności i wdziękowi wygrała rolę księżniczki Anny.

Naczelną wadą filmu Wylera jest mocno zaniedbane, nierówne tempo, które w rezultacie potrafi zniechęcić widza szczególnie w pierwszym akcie, lecz po przebrnięciu przez barierę tego dyskretnego reżyserskiego niechlujstwa „Rzymskie wakacje” są w stanie przyprawić o natychmiastowy uśmiech na twarzy. Peck robi co może, by dorównać swej ekranowej partnerce, ale gwiazda Hepburn błyszczy tutaj zdecydowanie najmocniej i tak też ten projekt został pomyślany. Konkretne sceny są zaaranżowane tak, aby z jak najwidoczniejszym efektem wyeksponować pełną uroku aparycję aktorki, a świadczy to nie tyle o zuchwałej manierze Wylera, co o sile jego artystycznej intuicji. Świetne są tutaj sceny będące świadectwem filmowego przedstawienia szczęścia w jego najczystszej formie – przemierzania ulic Rzymu skuterem, wieczornych tańców przy Castel Sant’Angelo czy zwyczajnej wizyty u fryzjera. Wykorzystane w „Rzymskich wakacjach” przetworzenie klasycznych baśniowych motywów sprawia, że pomimo przebrzmiałych już nieco metod obraz wciąż zachwyca atmosferą przygodowości i czaru.

„Rzymskie wakacje” doczekały się w Polsce trzech wydań na DVD. Produkcja Williama Wylera ukazała się na naszym rynku w standardowym plastikowym opakowaniu oraz w ramach kolekcji filmów z Audrey Hepburn, a także serii Złota Kolekcja Hollywood. Jeśli natomiast chcielibyście sięgnąć po wydanie na niebieskim krążku, to jedynym wyborem będzie hiszpańska edycja. Alternatywą dla wydania Blu-ray pozostają jednocześnie cyfrowe wersje w serwisach VOD takich jak Amazon czy iTunes.

zdj. Paramount Pictures / ITI Cinema