Rupert Gregson-Williams "Wonder Woman" - recenzja soundtracku

W miniony weekend do kin na całym świecie, w tym i polskich, weszła najnowsza produkcja wchodząca w skład DC Extended Universe: Wonder Woman. Zapraszamy do recenzji soundtracku.

 Rupert Gregson-Williams "Wonder Woman"

(WaterTower Music / Sony Classical / Sony Music Poland, 2017)

Recenzja muzyki zawartej na płycie:

Kino superbohaterskie ma się ostatnimi czasy na tyle dobrze, że rok w rok jesteśmy częstowani co najmniej kilkoma produkcjami o facetach w obcisłych trykotach i kolorowych zbrojach. W tym roku obrodziło jednak wyjątkowo - był już Logan, byli Strażnicy galaktyki, przed nami jeszcze Spider-Man, Thor, Liga sprawiedliwości. Ale to nie wszystko - w zeszły weekend zasiadłem w kinowym fotelu, by obejrzeć pierwszy film o superbohaterce z prawdziwego zdarzenia (bo chyba oczywistym jest, że trudno takim nazwać Elektrę czy nieszczęsną Catwoman z Halle Berry). Film zebrał na zachodzie pozytywne recenzje, zarabia też przyzwoicie, zaliczył najlepszy weekend otwarcia spośród wszystkich filmów reżyserowanych przez kobiety itd. itp. "Jest super" można by zakrzyknąć, cytując Muńka Staszczyka. Z tym, że niestety nie jest. Fabuła mocno naiwna (nawet jak na tego rodzaju kino), co zostało dodatkowo podkreślone przez kontrast mityczno-baśniowej Themysciry z okopami I wojny światowej, tempo nienajlepsze, miejscami wieje nudą, przeciwnik kiepski i niezapadający w pamięć, postacie... No dobrze, przynajmniej odtwórcy ról pary głównych bohaterów spisali się jak należy, ich się czepiać nie będę.  Tak czy inaczej, film wypada średnio, ale że niezupełnie o tym miał być ten tekst, przejdźmy czym prędzej do meritum, czyli muzyki Ruperta Gregsona-Williamsa, z którą można się zapoznać dzięki wydanej u nas przez Sony Music Poland płycie.

Warto pamiętać o tym, że tytułowa bohaterka zaliczyła swój debiut na ekranach kin już w ubiegłym roku w filmie "Batman V. Superman: Świt sprawiedliwości", który miał stanowić podbudowę pod nadchodzącą "Ligę sprawiedliwości". Muzykę do tego filmu  skomponowali Hans Zimmer i Tom Holkenborg (aka Junkie XL), a bodaj najbardziej zapadającym w pamięć motywem, jaki się w nim znalazł, był ten, który towarzyszył pojawieniu się na ekranie Wonder Woman właśnie. Zagrany na elektrycznej wiolonczeli, kipiący energią, a jednocześnie wyrazisty, był przykładem na to, czego w warstwie muzycznej trzeba superbohaterom. Tego, z czym w ostatnich latach często zdarzają się problemy, szczególnie w kinowym uniwersum Marvela, gdzie jakakolwiek muzyczna spójność, poza nielicznymi wyjątkami, praktycznie nie istnieje. Tymczasem nasza wywodząca się ze stajni DC bohaterka otrzymała muzyczny temat, którego Iron Man czy Kapitan Ameryka mogą jej tylko pozazdrościć. Kiedy jednak ogłoszono, że za muzykę w jej solowym filmie odpowiadać będzie Rupert Gregson-Williams, z miejsca nasunęło się pytanie: czy Diana Prince może liczyć na zachowanie swej muzycznej tożsamości? A może powtórzy się sytuacja z Robocopa 2, gdzie wraz z nowym kompozytorem stare motywy muzyczne spuszczono w toalecie, a efekt tego posunięcia był, delikatnie mówiąc, opłakany? Na to, że tak się nie stanie wskazywały zwiastuny, konsekwentnie przypominające pamiętny temat znany z poprzedniego filmu. No i jak się okazuje zwiastuny nie kłamały, temat muzyczny z "Batman V Superman" usłyszymy także i tym razem, choć nie jest on nadużywany. Dość powiedzieć, że krótkiemu występowi Wonder Woman u boku Batmana i Supermana towarzyszyła większa jego ilość niż jej pełnoprawnej roli głównej we własnym filmie. Czy to dobrze? Zważywszy na to, że i tym razem, zdaje się to być najjaśniejszy punkt programu, chyba niekoniecznie. Chciałoby się usłyszeć ten utwór w nowych aranżacjach, może w wykonaniu pełnej orkiestry, a może rozbudowany? Uatrakcyjniony? Jeszcze lepszy niż ostatnio? Wystarczy spojrzeć, co zrobili z tematem Silvestriego Tyler i Elfman przy okazji sequela Avengers - o to właśnie chodzi. Cóż, może następnym razem, bowiem wszystko, co dostajemy, to praktycznie dosłowny cytat w dwóch scenach i na napisach końcowych, i tylko wprowadzenie doń jest zmodyfikowane. Dość jednak o tym, w końcu nie samym motywem przewodnim człowiek żyje, przyjrzyjmy się więc pozostałej części zawartości tej wypchanej po brzegi (bo trwającej przeszło 78 minut) płycie.

Wraz z pierwszymi dźwiękami przenosimy się na Themyscirę, wyspę zamieszkiwaną przez Amazonki, pośród których żyje  Diana - przyszła Wonder Woman. Już tutaj natrafiamy na wyraźne podobieństwa w brzmieniu do muzyki z takich filmów jak "Ostatni samuraj", "Król Artur" czy "Transformers", jednym słowem klimaty zimmeropodobne, bez silenia się na jakąkolwiek oryginalność. Czy to źle? Zależy czego się oczekuje. Jedno jest jednak pewne - jeśli już mamy wędrować tym przetartym (i to mocno) szlakiem, to dobrze byłoby mieć po drodze jakieś solidne atrakcje, tematyczną wyrazistość na ten przykład. Tej niestety brakuje, a choć muzyka przygrywa całkiem przyjemnie, to jednak niewiele z tego (poza wspomnianymi wcześniej skojarzeniami) zostaje w pamięci. Pierwsze utwory na płycie to przede wszystkim melodyjna, liryczna ilustracja, z czasem wzbogacana o niepokojące nuty, tu i ówdzie urozmaicona perkusyjną wstawką. Z czasem to, co z początku służyło jedynie za przyprawę, zaczyna dominować, robi się coraz bardziej ponuro, choć niekoniecznie bardziej interesująco. Przy okazji warto wspomnieć, że pominięto na płycie sporą część muzyki z pierwszej godziny filmu. O ile pamięć mnie nie myli, niektóre z utworów ilustrujących te nieco bardziej humorystyczne sceny londyńskie, mogłyby wprowadzić tu nieco urozmaicenia. Może ktoś uznał, że zepsują klimat płyty?

Ciekawiej robi się w tym samym momencie, w którym i sam film nabierał tempa. Rozbudowany, prawie dziewięciominutowy "No Man's Land", ilustrujący bodaj najlepszą sekwencję akcji, stanowi jeden z mocniejszych punktów albumu. Niedługo po nim (po drodze mamy jeszcze jeden spokojniejszy przerywnik, przeradzający się w dramatyczne preludium) przychodzi pora na ten najmocniejszy, czyli "Wonder Woman's Wrath". Narastające napięcie, przedłużający się wstęp z łomoczącą perkusją i w końcu elektryczna wiolonczela Tiny Guo. Tylko dlaczego tak krótko? Następnie na arenę wydarzeń wkracza nasz główny antagonista - Ares. Utwór o jakże adekwatnym tytule "The God of War", to dość posępne brzmienie, do którego w pewnym momencie dołączają chóry. Całość brzmi jak kolejna wariacja zimmerowskiego "mhrrocznego" grania i zwyczajnie się dłuży (czas trwania wiele wyjaśnia). No, ale jaki złoczyńca, taka i jego muzyka. Nie wybiegają poza schemat także i kolejne utwory ilustrujące finałowe sceny. W "We are all to blame" można się doszukiwać zarówno "Incepcji", jak i "Mrocznego rycerza", brzmi to miejscami całkiem nieźle, gorzej, że nie niesie ze sobą wielu pozytywnych skojarzeń, gdyż akurat finał to bodaj najsłabsza i najmniej angażująca część filmu. I chyba tu właśnie leży główny problem z tym albumem - muzyka w połączeniu z obrazem, dialogami i całą resztą pomaga zbudować w widzu emocje, im są one silniejsze, tym bardziej zapada w pamięć. Gdy budzi skojarzenia z odczuciami, które towarzyszyły nam podczas seansu, gdy stają przed oczami poszczególne sceny, powracają emocje... ok, powiedzmy to sobie wprost - tutaj to zwyczajnie nie działa i jest to przede wszystkim wina samego filmu. Jestem w stanie wyobrazić sobie, że końcowe "Lightning Strikes" czy "Trafalgar Celebration" takie emocje mogłyby wzbudzać (kto wie, może w kimś wzbudzają), ale opierając się na własnym doświadczeniu z przedwczorajszego seansu, trudno mi się nimi ekscytować. Są to przyzwoite kompozycje, jedne z lepszych na płycie, ale nie dość dobre, by o własnych siłach, bez solidnej filmowej podbudowy wyryć swe piętno w pamięci słuchacza. Na zakończenie tej drugiej raz jeszcze rozbrzmiewa motyw przewodni (tak, już wiecie, o którym mowa), po czym zostajemy uraczeni kompozycjami z napisów końcowych. "Action Reaction" to dynamiczny choć raczej dość standardowy kawałek, zaczyna się nieźle, podkręcając tempo by po chwili zabrzmieć jak... "Mad Max: Fury Road". Nie podobnie, lecz niemal identycznie. Cóż, jak już kilka razy podkreślałem, oryginalność nie jest jedną z mocnych stron tej partytury. Na deser zostaje piosenka "To Be Human", która wypada niestety lichutko, ot taki dość smętny popowy kawałek, śpiewany z manierą pt. "zblazowana krzyżówka Rihanny i Adele" (choć ta druga pani pewnie by się pogniewała za to porównanie), pod koniec to już właściwie jakieś niewyraźne jęki.

Jak więc podsumować soundtrack z "Wonder Woman"? Ani w trakcie seansu, ani przy odsłuchu płyty niczego mi nie urwało, szczęka nie opadała z wrażenia, gęsiej skórki nie stwierdzono. Nie jest też raczej dobrą wiadomością to, że najlepszy motyw na płycie pochodzi z innego filmu, gdzie w dodatku można było nim bardziej nasycić uszy. Z drugiej strony mamy tu do czynienia z poprawnie wykonaną rzemieślniczą robotą, której jakość w zasadzie odpowiada poziomowi samego filmu, a więc tragedii nie ma, posłuchać można. Miłośnicy Hansa Zimmera i Remote Control, jak również wszyscy ci, którzy od muzyki filmowej nie oczekują zbytniej oryginalności albo po prostu chcą usłyszeć coś podobnego do muzyki z filmów, których tytuły padły w niniejszej recenzji, mogą spokojnie sięgnąć po tę płytkę.

+3
Muzyka na płycie

Spis utworów:

1."Amazons of Themyscira" (6:47)
2."History Lesson" (5:16)
3."Angel on the Wing" (3:45)
4."Ludendorff, Enough!" (7:37)
5."Pain, Loss & Love" (5:27)
6."No Man's Land" (8:52)
7."Fausta" (3:20)
8."Wonder Woman's Wrath" (4:06)
9."The God of War" (8:02)
10."We Are All to Blame" (3:11)
11."Hell Hath No Fury" (3:58)
12."Lightning Strikes" (3:35)
13."Trafalgar Celebration" (4:50)
14."Action Reaction" (5:54)
15."To Be Human" (Florence Welch and Rick Nowels) (4:00)

Czas trwania płyty: 78:38

Opis i prezentacja wydania:

Jak na zwykłe wydanie w standardowym jewel case, trzeba przyznać, że soundtrack do "Wonder Woman" prezentuje się naprawdę nieźle. Mamy ładną, kolorowa grafikę i na froncie, i z tyłu pudełka, do tego 12-stronicowy booklet zawierający notkę od pani reżyser, która rozpływa się w zachwytach nad kompozytorem i jego dziełem, listę płac, podziękowania i fotografie z filmu. Również sama płyta otrzymała miły dla oka nadruk.

+4
Wydawnictwo

Oceny końcowe

+3
Muzyka na płycie
+4
Wydawnictwo
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6. 

Gdzie kupić płytę „Wonder Woman”?:

dvdmax.pl 37,81 zł

gandalf.com.pl 37,96 zł

mediamarkt.pl 39,99 zł

saturn.pl 39,99 zł

punkt44.pl 40,46 zł

swiatksiazki.pl 41,80 zł

empik.com 41,99 zł

Płytę do recenzji otrzymaliśmy dzięki uprzejmości firmy Sony Music Poland.