„Wyrwa” – recenzja filmu. Sceny z życia małżeńskiego

Tomasz Kot już w ten piątek powróci na ekrany polskich kin za sprawą adaptacji kolejnej powieści Wojciecha Chmielarza. Jak wypada filmowa „Wyrwa”, za którą odpowiada Bartosz Konopka, twórca serialu „W głębi lasu”? Sprawdźcie naszą przedpremierową recenzję.

Wojciech Chmielarz nie ma szczęścia do filmowców. Przed czterema laty boleśnie okaleczono „Żmijowisko”, być może jego najlepszą powieść. Tym razem na warsztat – z podobnym skutkiem – trafiła „Wyrwa”, proza może nie najwyższych lotów, niemniej, jak przystało na autora, solidna. Wzorem pierwszego, nowy twór sygnowany jest logiem Canal+ i, tak jak wtedy, rezultatowi bliżej niż do pełnoprawnego thrillera psychologicznego, jest do taśmowego produktu, o którym zapomnimy przy dogodnej okazji. Zarówno jednemu, jak i drugiemu tytułowi z pomocą nie przyszła nawet asysta literata. Obecność Chmielarza w filmowej „Wyrwie”, choć ograniczona do konsultacji, bynajmniej nie wywindowała adaptacji na wyższy poziom. Na papierze wszystko się tutaj niby zgadza. Materiał źródłowy z potencjałem na wciągający dreszczowiec? Jest. Scenarzysta ogarniający kryminalne tropy? Na miejscu. Reżyser z gatunkowym doświadczeniem. No jak najbardziej. Cholera, nawet główne role udało się obsadzić zdolniachami. Co zatem poszło nie tak? Cóż, winę można by zwalić na podkreślenie fragmentów nie tych, co trzeba. Ale nawet gdyby było inaczej, „Wyrwa” wciąż przypominałaby średniej jakości epizod antologicznego kryminału telewizyjnego.

Już w pierwszych kadrach główny bohater informuje nas o pretekście ekranowych zajść. Oto Maciej (Tomasz Kot), odnoszący sukcesy bankowiec ze stolicy, który w drodze po odbiór córki z przedszkola, zastanawia się, jak przekazać dzieciom, że już nigdy nie zobaczą się z matką. Janina (Karolina Gruszka), wyjechała na jedną ze swoich regularnych dziennikarskich delegacji – przyczyn jeszcze bardziej regularnych małżeńskich sporów, które zdają się trawić rodzinę od dłuższego czasu. Wracając do domu, kobieta śmiertelnie zderzyła się z ciężarówką. Szkopuł w tym, że celem jej podróży był Kraków, a do wypadku doszło na Mazurach. By dowiedzieć się, co tak naprawdę spowodowało incydent, protagonista prędko rusza w kierunku Mrągowa, gdzie z czasem natyka się na szereg paraliżujących poszlak. Źródłem pierwszej z nich jest emerytowany aktor-dekadent Kamil Wojnar (Grzegorz Damięcki), z którym Janinę łączyło coś więcej niż tylko wywiad. Drugą Maciej odnajduje w „Ułanie” (Konrad Eleryk), okolicznym watażce, który dzięki mocnym plecom (dosłownie i w przenośni) urządził sobie z terenu prywatny plac zabaw.

Największą bolączką zekranizowanej „Wyrwy” okazała się nieumiejętność wyjścia poza gatunkowe ramy kryminału. Mankament daje się we znaki w szczególności, gdy zestawimy film z pierwowzorem, którego największą wartością jest przecież – charakterystyczna dla twórczości Chmielarza – wnikliwie skomponowana warstwa psychologiczna. Odpowiadający przy projekcie kolejno za reżyserię i scenariusz Bartosz Konopka („Zachowaj spokój”, „Skazana”) oraz Marcin Ciastoń („Hiacynt”) położyli nacisk na aspekt thrillerowy, ledwie zahaczając o pogłębioną w książce psychologię postaci. Na ekranie element ten oddano w postaci doraźnych omamów protagonisty, które – w dość nietrafiony stylistycznie sposób – mają sygnalizować nam zwyżkującą obsesję. W twórczym postulacie z pewnością znalazłby się potencjał na kopanie głębiej, wobec czego odnosi się tutaj wrażenie przegapionej okazji. „Wyrwie” nie zaszkodziłby też nieco dłuższy metraż na przestudiowanie terytoriów utraconych w tłumaczeniu. Skrypt autora przyzwoitego zresztą „Hiacynta” daje się zatem poznać jako krzywdząco niekompletny. Co więcej, do spółki ze spowszedniałą ostatnimi czasy reżyserią Konopki (czy ktoś pamięta jeszcze o fenomenalnym „Lęku wysokości”?) całość traci na atrakcyjności.

Wspomnianą na początku telewizyjną aparycję „Wyrwy” potęguje taktyka operatorska Piotra Niemyjskiego („Wojenne dziewczyny”, „Zachowaj spokój”), którą od telenowelowej fasady dzielą chyba jedynie spowite mrokiem filtry. Autor zdjęć w najbardziej irytujący z możliwych sposobów przykleja się z kamerą do twarzy bohaterów, bagatelizując kompletnie przestrzenną tożsamość filmu. Wizualna dychotomia, którą można by urozmaicić obraz za sprawą kontrastu Warszawa-Mazury, zostaje zaprzepaszczona na rzecz przedawkowanych zbliżeń i planów średnich. Gwoli ścisłości, pomimo obciążających przytyków film Konopki i Ciastonia też nie jest znowu jakimś obmierzłym „Ojcem Mateuszem” z bluzgami. Na przekór tendencyjnemu kierunkowi kreatywnemu „Wyrwa” odznacza się pożądanym tempem, dzięki któremu przebrniemy przez film bez większego problemu. Uroku projektowi dodają też nieźle obsadzeni aktorzy – zwłaszcza na okrągło przeciwstawiani sobie Kot z Damięckim, którzy mają w sobie wystarczająco dużo energii, byśmy puścili niedostatki w niepamięć. Koniec końców to thriller jakich wiele, przewyższający co prawda przytoczone wcześniej „Żmijowisko”, ale nieoddający sprawiedliwości literaturze Chmielarza. Ta musi jeszcze poczekać na godnego reprezentanta w świecie filmu.

Ocena filmu „Wyrwa”: 2+/6

zdj. Kino Świat