Z uniwersum Zacka Snydera: „Człowiek ze stali”

Za równo dwa tygodnie do oferty HBO Max i HBO GO trafi wywalczony przez fanów dystrybucyjny precedens: „Liga Sprawiedliwości” w oryginalnej wersji Zacka Snydera. Nadchodząca wielkimi krokami premiera reżyserskiego widowiska to niewątpliwie spełnienie marzeń rzeszy entuzjastów naczelnego architekta DCEU, a zarazem idealna okazja, by przypomnieć sobie oba poprzednie superbohaterskie widowiska Snydera. W tym tygodniu zapraszamy Was do naszego omówienia genezy i kilku najciekawszych elementów „Człowieka ze stali”.

Zack Snyder udzielił parę lat temu wywiadu, w którym stwierdził, że opowieści o Supermanie, Wonder Woman i Batmanie wykraczają poza granice kina superbohaterskiego. Reżyser wyjaśnił, że opowiadając o czołowej trójcy DC Comics, autorzy sięgają do amerykańskiej mitologii: bogatego kanonu postaci o głębi szekspirowskiej. W tym samym wywiadzie Snyder pokusił się o wbicie szpili konkurencji, pogardliwie określając mniej oczywistych bohaterów Marvela „ulubionym smakiem tygodnia”. Mówiąc o „pustych” bohaterach, reżyser wspomniał o debiutującym parę miesięcy wcześniej pierwszym „Ant-Manie”.

„Mitologiczne” podejście do adaptacji DC Comics z pewnością wyróżniło filmy Snydera na tle innych komiksowych produkcji, aczkolwiek niekoniecznie tak, jak reżyser by sobie tego zapewne życzył. W opozycji do widowisk Marvela, w których dostrzegamy fantastyczne i żartobliwe pogodzenie z własną konwencją, hiperwidowiska DCEU przez lata odstraszały swą pompatyczną powagą i bezradnym mrokiem. Największym mitem zaś obrosły pogarszające się relacje Snydera z włodarzami Warner Bros. sfinalizowane zastąpieniem go przy „Lidze Sprawiedliwości” Jossem Whedonem, co poskutkowało trafieniem do kina filmowego odpowiednika pozszywanego potwora Frankensteina. Do tarć doszło też w relacji z samymi widzami, którzy przez lata szydzili z ponurego DCEU i wielu jego nietrafionych elementów. Oba filmy Snydera miały pozostawiać z niedosytem: ciekawe koncepcje i unikalną estetykę pogrążały przeciętne realizacje, drętwe postacie, pretensjonalne symbole, fabularne przeładowania, dziwaczne struktury i słabe scenariusze.

W tym kontekście łatwo byłoby wymieniać problemy „Człowieka ze stali”, bo całościowo trudno postrzegać pierwszy film Snydera w DC jako widowisko udane. A jednak, tak jak w pozostałych filmach reżysera „Watchmen”, tak i w przypadku debiutanckiego obrazu z Henrym Cavillem w roli Supermana nie brakuje i dobrych stron: unikalnych wizualiów, nieziemskiej oprawy Hansa Zimmera, starannie zaprojektowanych elementów produkcji i przede wszystkim namacalnej miłości do komiksowego materiału źródłowego.

Czy to ptak? Czy to samolot?

superman-alex-ross-min.jpg

Choć „Człowiek ze stali” trafił na ekrany w 2013 roku, wczesne prace pre-produkcyjne nad nowym filmowym widowiskiem o Supermanie ruszyły jeszcze w czerwcu 2008. W odnalezieniu właściwego podejścia do tematu kultowego herosa, Warner Bros. zasięgnęło pomocy czołowych autorów komiksowego uniwersum DC, Granta Morrisona, Marka Waida, Goeffa Johnsa i Brada Meltzera. Jednym z pomysłów, które pojawiały się wówczas na stole, była trylogia reżysera Matthew Vaughna („Kingsman: Tajne służby”) według scenariusza Marka Millara („Superman: Czerwony syn”). Filmy miały opowiedzieć kompletną historię życia Clarka Kenta: od wczesnych dni na Kryptonie, przez wczesne lata na Ziemi i wielki finał, w którym Kal-El miał utracić supersiły po wypaleniu Słońca. Millar opisywał swoją wersję przygód Supermana jako komiksowy odpowiednik „Ojca chrzestnego”. Jedną z inspiracji był też „Władca Pierścieni”. Gdyby film doczekał się realizacji, jednym z czołowych kandydatów do objęcia głównej roli był Charlie Cox znany obecnie jako netfliksowy Daredevil.

Decyzję o realizacji filmu przyspieszyły zawirowania prawne nad licencją do przygód Supermana. W 2009 roku część praw do historii-genezy Człowieka ze stali powróciła do spadkobierców Jerry'ego Siegela, twórcy komiksowego pierwowzoru. Choć wytwórnia nie musiała wypłacać rodzinie Siegela należności za poprzednie adaptacje, prawomocne orzeczenie sądu umożliwiło spadkobiercom wytoczenie kolejnego pozwu, jeśli Warner do 2011 roku nie wejdzie na plan następnego widowiska.

Decyzję o przyjęciu do realizacji scenariusza Davida S. Goyera podpowiedział wytwórni Christopher Nolan, wówczas świeżo rozliczony z własną trylogią o Batmanie. Goyer, który współpracował z Nolanem przy wszystkich filmach z serii o Mrocznym Rycerzu, oparł film na nielinearnej strukturze (element ten, jak nietrudno sobie wyobrazić, najgłośniej wychwalał właśnie Nolan). Usiłując uniknąć tradycyjnego podejścia do historii-genezy, twórcy powzięli decyzję o opowiedzeniu o początkach Supermana za pomocą szeregu retrospekcji (jak wiemy obecnie, choć na papierze mogła prezentować się oryginalnie, w skończonym dziele zamieszana chronologia zadziałała raczej na niekorzyść). Mniej więcej w tym samym czasie w mediach zaczęły pojawiać się wzmianki, że w nowym filmie o Człowieku ze stali pojawią się liczne odwołania do innych bohaterów DC, którzy ostatecznie doczekają się dedykowanych widowisk. Jednym z pierwszych kandydatów do wyreżyserowania scenariusza Goyera był Guillermo del Toro, z którym ten współpracował przy drugiej części „Blade'a”. Artysta zrezygnował z udziału przy filmie ze względu na zobowiązania przy innym projekcie (niedoszłym ostatecznie do skutku horrorze na podstawie opowiadania H.P. Lovecrafta „W górach szaleństwa”). Wśród innych potencjalnych reżyserów znaleźli się między innymi Ben Affleck, Robert Zemeckis, Darren Aronofsky i Matt Reeves, obecnie realizujący remake „Batmana” z Robertem Pattinsonem. Zack Snyder dołączył do projektu w październiku 2010 roku. Prace na planie ruszyły niemal rok później.

Nowy Superman

czlowiek-ze-stali-henry-cavill-min.jpg

Poszukiwania idealnego kandydata do roli Clarka Kenta vel Kal-Ela zakończyły się w styczniu 2011 roku, gdy Warner Bros. ogłosiło casting Henry'ego Cavilla. Co ciekawe, aktor nie był pierwszym wyborem studia. Warner Bros. wyraziło szczególne zainteresowanie obsadzeniem w tytułowej roli Matta Bomera, znanego między innymi z serialu „Białe kołnierzyki” i filmu „Magic Mike”. Niemal dziesięć lat wcześniej aktor też znalazł się o krok od zagrania Człowieka ze stali, wówczas w skreślonym ostatecznie filmie J.J. Abramsa i Bretta Ratnera.

Innymi kandydatami do roli najpopularniejszego bohatera DC Comics byli Matthew Goode, wsławiony rolą Ozymandiasza w „Strażnikach”, Armie Hammer, Ian Somerhalder i Joe Manganiello. O casting tego ostatniego zabiegał podobno przede wszystkim sam Snyder, ale w dołączeniu do widowiska przeszkodziły zobowiązania na planie „Czystej krwi”, serialu stacji HBO.

Henry Cavill, znany wówczas głównie z roli w „Tudorach”, ubiegał się o rolę Supermana od lat, biorąc udział jeszcze w castingu do „Powrotu Supermana” Bryana Singera. Swoich sił aktor próbował też w castingach do roli Jamesa Bonda w „Casino Royale” i Bruce'a Wayne'a w „Batmanie: Początku” Nolana.

Ostatni Syn Kryptona

czlowiek-ze-stali-russel-crowe-min.jpg

Nawet osiem lat po premierze „Człowieka ze stali”, prolog filmu pozostaje jedną z najbardziej porażających sekwencji widowiska. Podczas pamiętnego wstępu widzowie mają okazję na własne oczy doświadczyć upadku Kryptonu i narodzin Kal-Ela. Na pierwszy plan, obok zawrotnej akcji, wysuwa się przede wszystkim fascynujący krajobraz Kryptonu: obca fauna, architektura i technologia, nazwana przez twórców ze studia Weta Digital „płynną geometrią”. Co ciekawe, fantazyjne struktury wzniesione na skazanej na zagładę planecie, liczne płaskorzeźby, zdobienia i zaokrąglenia, całościowo nawiązują do francuskiej secesji (zwanej też art nouveau) z przełomu XIX i XX wieku. W architekturze Kryptończyków odnajdziemy też liczne odniesienia do motywów fallicznych i jonicznych. W zamyśle Snydera wpisane w pejzaż planety symbole płodności miały ironicznie łączyć się z brakiem naturalnych porodów na Kryptonie. W tym kontekście też scenografia w ciekawy sposób oprawia przyjście na świat i podróż w kosmos jego ostatniego syna – dziecka Jor-Ela (w tej roli Russell Crowe) i Lary (Ayelet Zurer).

W kryptońskiej metropolii znalazło się też interesujące odwołanie do dorobku Josepha Campbella. Słynny amerykański myśliciel i mitograf, znany między innymi z opracowania ścieżki archetypicznego bohatera, miał rzekomo niemały wpływ na Snydera, toteż na murze cytadeli Kryptonu reżyser ukrył zapisany w obcym języku cytat z jednej z najważniejszych książek w dorobku badacza, „Potęgi mitu”:

(...) a wnet tam, gdzie spodziewaliśmy się czegoś okropnego, znajdziemy boga. Tam zaś, gdzie planowaliśmy zabić kogoś innego, zabijemy samych siebie. Myśleliśmy, że nasza wędrówka poprowadzi nas na zewnątrz, a tymczasem dotrzemy do centrum naszego własnego istnienia. Myśleliśmy, że będziemy samotni, tymczasem zaś będziemy razem z całym światem.

W ubiegłorocznej rozmowie z fanami Snyder wyjaśnił, że zakamuflowany cytat definiuje dla niego drogę, którą musi przejść każdy z przedstawianych bohaterów, a zarazem towarzyszy reżyserowi w życiu codziennym. Przytoczony powyżej fragment znalazł się też na kostiumie Supermana w „Batman v Superman”.

Dodajmy też, w ramach ciekawostki, że na jednym z ujęć Kryptonu w dalekim tle da się dostrzec uszkodzony księżyc orbitujący wokół planety. Jak tłumaczy Snyder, setki lat przed akcją filmu zniszczeń dokonał sam Doomsday, zaś zrujnowana planetoida miała być pierwszym świadectwem jego obecności w uniwersum nowych filmów DC Comics. Ostatecznie superzłoczyńca zadebiutował w odmiennej iteracji podczas wydarzeń „Świtu sprawiedliwości”.

Amerykański obcy

czlowiek-ze-stali-superman-min.jpg

W portretowaniu życia Clarka Kenta na Ziemi Snyder inspirował się filmami Terrence'a Malicka. W duchu twórczości reżysera „Drzewa życia”, w „Człowieku ze stali” nie brakuje chociażby wydłużonych ujęć obrazujących naturę i – słowami Snydera – opisujących relację i połączenie Clarka Kenta, amerykańskiego obcego, z planetą Ziemią. Nie sposób również nie dostrzec religijnej symboliki filmu (po części przez to, że Snyder nie jest z nią szczególnie subtelny). Pogłębiając dyskusję o poświęceniach, których Kent będzie musiał dokonać dla dobra ludzkości, reżyser parokrotnie zestawia bohatera z Jezusem. Obok dzielenia kadru z przedstawionym na witrażu Chrystusem, Superman przynajmniej raz zawisa w przestrzeni kosmicznej, rozkładając ręce niby kosmiczny mesjasz. Snyder pokusił się o rozwinięcie motywu w „Batman v Superman”, zawieszając martwego Supermana w ramionach Lois Lane, rekreując przy tym swoją wersję Piety.

Kultowy kostium Supermana, odnaleziony tu w zmrożonych ruinach starożytnego statku zwiadowczego z Kryptonu, przeszedł gruntowne przeprojektowanie. Za wprowadzony w „Człowieku ze stali” design odpowiadają James Acheson i Michael Wilkinson. Kostium zachowuje znajomy schemat kolorystyczny i charakterystyczne „S” na klatce piersiowej, ale adaptuje bardziej wyblakłe odcienie. Całkowicie pozbyto się za to charakterystycznych czerwonych „gatek” komiksowego Supermana, których – jak tłumaczy Snyder – nie udało się dopasować do współczesnej estetyki kostiumu. Co ciekawe, w temacie pochodzenia stroju w samej fabule filmu, reżyser podpisuje się pod jedną z koncepcji fanów twierdzących, że pierwszym właścicielem kostiumu był antyczny Kryptończyk. W trakcie prac nad filmem jego genezę tłumaczył sobie jednak nieco inaczej – kostium miał zostać wygenerowany przez świadomość Jor-Ela. Czarny strój noszony przez biologicznego ojca Clarka Kenta był, wyjaśnia reżyser, szatą „rodzinną”, zaś znajomy czerwono-niebieski get-up – „optymistycznym” kostiumem publicznym.

Bitwa o Metropolis

czlowiek-ze-stali-zod-min.jpg

Mimo niezwykłej jakości przeróżnych walorów produkcji, „Człowieka ze stali” zapamiętamy jednak przede wszystkim dlatego, że blisko połowa filmu wiąże się z bezustanną hiper-nawalanką. I choć stosowane raz za razem agresywne najazdy zoomem i śmigająca wolno kamera szybko stają ilustracją wizualnej kakofonii, to przysłowiowego rekina film Snydera przeskakuje dopiero w finałowej sekwencji bitwy o Metropolis, przy której 11 września wygląda jak spacer po parku.

Co jednak ciekawe, inspiracji dla uchwycenia wyglądającego dziś jak mocno przedatowana gra wideo pojedynku dwóch ubermenschów, Kal-Ela i generała Zoda, poszukamy w tradycji japońskiego anime. Jak ujawnił twórca storyboardów, Jay Oliva, za wyglądem ostatecznego starcia stoją wzorce w postaci „Dragon Balla Z” i szczególnie „Birdy the Mighty: Decode”.

Na koniec, w kontekście nie tyle wzorców „Człowieka ze stali”, ile otwartych zapożyczeń Snydera, warto rzucić okiem na poniższą scenę podchodzącą z drugiej z wymienionych serii.

Już w przyszły czwartek zapraszamy Was do lektury omówienia drugiego filmu w kanonie Snydera, „Batmana v Supermana: Świtu sprawiedliwości”.

Przypomnijmy, że reżyserska „Liga Sprawiedliwości” zadebiutuje na platformie HBO Max już 18 marca. Film dostępny będzie dla widzów z USA w rozdzielczości 4K z systemem Dolby Vision i dźwiękiem Dolby Atmos. W Polsce film będzie można oglądać na platformie HBO GO maksymalnie w rozdzielczości Full HD między innymi w wersji z dubbingiem.

Zdj. Warner Bros.