„Złoto” – przedpremierowa recenzja filmu. Nie ma wody na pustyni

W nadchodzący piątek, czyli 20.05.2022 roku, na ekranach kin pojawi się australijska produkcja pod tytułem „Złoto”. Odgrywający główną rolę Zac Efron dla części widowni może kojarzyć się z filmami młodzieżowymi lub mało wyszukanymi tytułami w stylu „Baywatch. Słoneczny patrol”, ale trudno zaprzeczyć, iż dba on o różnorodność podejmowanych zawodowych wyzwań. Czy najnowszy obraz z jego udziałem stanowi potwierdzenie jego aktorskiej dojrzałości? Wszystkich zainteresowanych – zapraszam do lektury poniższej recenzji.

Dzieło filmowe jako efekt pracy całej rzeszy osób związanych z produkcją jest gigantycznym logistycznym przedsięwzięciem, o którego skali można zapomnieć podczas seansu. Kino jest unikatową sztuką, wymagającą utworzenia setek miejsc pracy potrzebnych do ukończenia jednego projektu. Ciężar odpowiedzialności za powodzenie finalnego efektu rozkłada się w mniejszym lub większym stopniu na udziale wszystkich osób w niego zaangażowanych. Jest to odpowiedzialność dotycząca nie tylko spełnienia oczekiwań, liczącej na przychód wytwórni, ale również – powiązana z zaufaniem i potrzebami widza. Ten, gdy ma do czynienia z nieformalnym monodramem, łatwo może zignorować fakt, iż za kamerą stoi sztab ludzi przyczyniających się do jakości filmowanej historii… Nie ma w tym jednak nic dziwnego, ponieważ cała emocjonalna waga opowieści spoczywa na barkach jednego aktora. „Locke” nie byłby wart uwagi, gdyby Tom Hardy nie potrafił oddać założeń świetnego scenariusza Stevena Knighta, a bez wsparcia talentem Sama Rockwella debiut Duncana Jonesa – „Moon” – nie wyszedłby poza granice skromnego science fiction z niespełnionymi ambicjami. Przed podobnym wyzwaniem stanął obecnie Zac Efron w obrazie „ZłotoAnthony’ego Hayesa – to z jego kreacją może być kojarzony poziom odbioru tego filmu.

Gold_02.jpg

Drugi reżyserski projekt australijskiego aktora prezentuje jałowy, wypalony krajobraz postapokaliptycznej przyszłości, a ulepiono go z nawiązań do klasyki gatunku. W nieokreślonym czasie i miejscu bezimienny bohater, uciekając z północy kraju poszukuje transportu do Strefy – niesprecyzowanego przez scenariusz terytorium, które ma zaoferować mu świeży start i polepszyć wątpliwy komfort życia. Podczas projekcji prędko można zorientować się, iż „Złoto” jest filmem fabularnych niedopowiedzeń. Zabieg, który mógłby być odebrany jako literackie lenistwo w tym przypadku wyraźnie służy na korzyść immersyjności doświadczenia. Nie znamy konkretnych przyczyn powstania nieprzyjaznego środowiska na ziemi, panującej sytuacji politycznej lub natury konfliktów toczących świat przedstawiony – źródłem informacji dla publiczności jest przygaszona paleta kolorów oraz równie przygaszone i brudne twarze mieszkańców tej rzeczywistości. Owocuje to brakiem nachalnej ekspozycji i tony zbędnych dialogów, a Hayes – świadomie, bądź nie – wykorzystuje naszą wiedzę o postapokaliptycznym kinie, byśmy bez trudu uwierzyli w realia panujące na ekranie. Gdy główny bohater wraz ze swoim nowo poznanym kompanem wyrusza przez piaszczyste pustkowia do „strefy obiecanej”, nikogo nie zdziwiłoby, gdyby na ich drodze stanął sam Max Rockatansky.

Przebieg wędrówki i relacja między dwoma podróżnikami jest w udany sposób portretowana w milczeniu, gdzie przekaźnikiem emocji są głównie gniewne lub nieufne spojrzenia. Ich okazjonalne rozmowy są wyłącznie drobnymi pogawędkami bez istotnego wpływu na fabułę, ale we właściwym stylu rzeźbią fundament zrezygnowanych postaci na pustkowiu charakterologicznych kontekstów. Pod koniec pierwszego aktu, podczas przymusowego postoju na upalnym odludziu, bohaterowie odkrywają olbrzymią bryłę złota, jednak brak odpowiedniego sprzętu uniemożliwia im jej wydobycie. Kierowca, w którego na ekranie wciela się reżyser i współscenarzysta filmu, wyraźnie sugeruje, że czas się rozdzielić – jeden pilnuje pustynnego skarbu, a drugi wyrusza po niezbędny ekwipunek. Wtedy zaczyna się aktorski koncert Zaca Efrona – w jego spojrzeniu kryje się dezorientacja; w każdym geście i ruchu – psychiczne oraz fizyczne zmęczenie. Jest to bardzo wycofana, mało ekspresyjna rola. Aktor, który karierę zaczynał występując w serii „High School Musical” stawia na wstrzemięźliwość; nie wykorzystuje oddanej mu przestrzeni scenicznej na szarże lub emocjonalne wybuchy związane z degradacją jego ciała i umysłu. Głównie możemy go obserwować w pozie męczennika poświęcającego się w niesłusznej sprawie – człowieka dobrowolnie godzącego się na kilka dni w piekle dla niepewnego zysku. Nawet jeśli bardzo fizyczna kreacja Efrona nie przejdzie do historii wybitnych ekranowych solówek, to zdecydowanie jest kolejną rolą, wprowadzającą – na przekór jego dotychczasowego emploi – urozmaicenie w portfolio.

Gold_03.jpg

Złoto” to film urzekający przede wszystkim w kontekście posępnej atmosfery. Hayes prostymi – aby nie rzec oczywistymi – środkami buduje sugestywny klimat beznadziei spalanej w pustynnym słońcu. Okazjonalna muzyka ilustracyjna Antony’ego Partosa oraz precyzyjnie zaprojektowane kadry Rossa Giardiny dbają o odpowiednią synergię z treścią filmu, a także trzymają uwagę widza w niespiesznie rozwijającej się akcji. Wystawiany na próbę wytrzymałości przez wrogie, postapokaliptyczne pustkowie główny bohater nie mierzy się wyłącznie z rozkładem swojego stanu psychicznego, ale – może nawet przede wszystkim – z kruchością ciała. W nierównym starciu z czyhającymi zagrożeniami, skóra i kondycja fizyczna postaci odgrywanej przez gwiazdę filmu „Podły, okrutny, zły” ulega coraz bardziej wyrazistej metamorfozie, a charakteryzatorka, Beth Halsted, robi co może, by przemiana ta miała intensywność body horroru.

Liczne wizualne nawiązania zdradzają twórcze ambicje, lecz rozbrajająca dosłowność oraz mnogość cytatów nie pozwalają na określenie filmu „Złoto” kinem autorskim. Najbardziej intrygujące pomysły zostały zaczerpnięte choćby z „Drogi” w reżyserii Johna Hillcoata, bądź ze wspomnianego wcześniej cyklu „Mad Max”, a survivalowy aspekt można bez trudu skojarzyć ze „ZjawąAlejandro Gonzáleza Iñárritu. Choć motywy te umiejętnie przełożono na grunt opowiadanej historii, to same w sobie nie zostały uszlachetnione garścią nowych niuansów, natomiast ich transparentność wzmaga poczucie repetytywności względem innych dzieł. Anthony Hayes zrealizował równy, spójny, solidny film, przemawiający głównie bardzo dobrym występem Zaca Efrona oraz przykuwającą wzrok oprawą wizualną. Reżyser w swojej przypowieści na temat chciwości, a także wątłej moralnej postawy człowieka, nie uchronił się jednak przed dość banalnym wnioskiem o trudnych czasach, budzących w ludziach najgorsze instynkty. Jeżeli film nie mówi o tym wystarczająco czytelnie, to utwór zespołu Nick Cave and the Bad Seeds, który stanowi muzyczne tło dla napisów końcowych, powinien dobitnie wyjaśnić tę kwestię.

Ocena filmu „Złoto”: 3+/6

zdj. Madman Entertainment / Best Film