Złotolicy kaskader na szczycie hollywoodzkiego Olimpu. Tom Cruise i jego pięć najlepszych ról w karierze

Sporej części widowni Tom Cruise kojarzy się przede wszystkim z rolami w widowiskowych produkcjach akcji, ale obchodzący w tym roku swoje 60. urodziny aktor ma na swoim koncie także wiele dramatycznych kreacji, za które zgarnął między innymi trzy nominacje do Oscara. Które role w jego bogatej filmografii zasługują na największe wyróżnienie?

Jego ekranowa persona zwykła być przez wielu określana monotonną, lecz box office dowodzi, że to nazwisko przyciąga tłumy w niemal każdym gatunku. Wprawdzie zaszufladkowany jako gwiazdor kina akcji, na przestrzeni lat najbardziej doceniano go na polu dramatu. Od czasu debiutu w 1981 roku zawodowe wpadki miewał wyjątkowo rzadko, a częściej niż przemilczanymi rolami sypał asami z rękawa, które biły rekordy popularności. Cokolwiek byśmy o nim nie powiedzieli, jedno trzeba przyznać – z biegiem czasu Tom Cruise stał się dla kina gwarantem komercyjnego sukcesu i wulkanem energii, który co kilka lat eksploduje siłą setek milionów dolarów i rzeszą wiernych fanów.

Nie bez przyczyny tytuły kolejnych produkcji z nim w roli głównej często ustępują mianu „filmów z Tomem Cruisem”. Kinowa charyzma niespełna sześćdziesięciolatka nie jest wynikiem wyłącznie przystojnego lica czy gibkości mięśni gwiazdora. Kiedy nie podryguje po kanapach u prowadzących amerykańskich talk-show albo nie prawi niezrozumiałych dla nikogo dogmatów scjentologów, Cruise potrafi zostawić po sobie ślad wielkiego występu. Jego możliwości ujrzeli przecież tacy mistrzowie jak Stanley Kubrick, Paul Thomas Anderson, Steven Spielberg czy Martin Scorsese. Ten niewysoki, niedoszły ksiądz z uśmiechem wartym miliony dolarów jest jednym z najbardziej charakterystycznych aktorów swego pokolenia, a jego gwiazda świeci tak samo mocno, jak miało to miejsce w latach 80.

Szczęśliwcy, którzy mieli już okazję obejrzeć kontynuację kultowego „Top Guna” głoszą, iż najnowszy film z jego udziałem to rola życia. Ponadprzeciętnych kreacji w karierze Cruise’a było w zasadzie kilka. Począwszy od popisu komediowego w „Ryzykownym interesie” przez niemal oscarową rolę w antywojennym traktacie Olivera Stone’a, aż po ostatnią część przygód „Mission: Impossible” złotolicy Tom – czasem wręcz dosłownie – wspinał się na wyżyny aktorskiego fachu. Dziś zapraszamy Was do przyjrzenia się szczytowym momentom jego rzemiosła oraz do podzielenia się wlasnymi opiniami na temat bogatego dorobku gwiazdora.

Od prawiczka do alfonsa, czyli „Ryzykowny interes” (1983)

Ryzykowny interes tom cruise-min.jpg

Kiedy Cruise stawił się na casting do tego ejtisowego klasyka, reżyserce castingu, Nancy Klopper ukazał się klient zupełnie nie-hollywoodzki. Dwudziestoletni wówczas chłopak przybył wprost z planu filmu „Wyrzutki” Francisa F. Coppoli z przetłuszczonymi włosami i wyszczerbionym zębem. Kilka czy też kilkanaście miesięcy później, gdy wizerunek Toma zdobił plakaty „Ryzykownego interesu” w kinach całej Ameryki, świat filmu miał już swoją nową gwiazdę.

Piąta rola w karierze Cruise’a otworzyła nieopierzonemu jeszcze aktorowi furtkę do filmowego Edenu. W tym inicjacyjnym obrazie o ambitnym licealiście, który z dnia na dzień związuje się z kobietą lekkich obyczajów Cruise sam przeszedł chrzest bojowy. Jego Joel Goodsen – uprzywilejowany smarkacz i dobroduszny naiwniak – to postać, której w późniejszym repertuarze aktora szukać na próżno. Przyszły gwiazdor jest tu urzekająco niewinny, przyziemny i charakterystycznie nastoletni. Doskonale operuje często ściszonym, nieco nieśmiałym głosem, który łamie się na pytanie o palenie marihuany i nabiera pewności na myśl o zbliżeniu z kobietą.

To wcielenie Cruise’a, o którym zapominamy; najlepszy – obok „Jaj w tropikach” – dowód w jego karierze na talent komediowy. Do historii przeszła zresztą improwizowana scena ekstatycznego tańca z odzianym w slipy Tomem gibającym do rytymu „Old Time Rock N' Roll”. Bezpretensjonalność, wyczucie farsy i ekranowa lekkość aktora zaowocowały pierwszą nominacją do Złotego Globa i rychłym wzniesieniem do niebios Hollywoodu.

Pozdrowienia z Wietnamu, czyli „Urodzony 4 lipca” (1989)

urodzony 4 lipca tom cruise-min.jpg

Nigdy wcześniej ani później Cruise nie był tak bliski zdobycia Oscara jak w 1990 roku. Jego oparta na wyciagniętym z życia Ronie Kovicu kreacja – sparaliżowanego weterana wojny w Wietnamie, który z piewcy amerykanizmu stał się zagorzałym przeciwnikiem imperialnych ruchów USA – to niemal matematyczny wzór na zdobycie przychylności Akademii.  Wymagające fizycznie zadanie, które wymusiło na gwiazdorze ekranowe oszpecenie i transformację dało owoce w postaci najbardziej wszechstronnej interpretacji w karierze aktora. Pech chciał, że tego samego roku Daniel Day-Lewis oceniany był za „Moją lewą stopę”.

Zanim Cruise otrzymał rolę, gwiazdor musiał najpierw przekonać do siebie niepewne jego dramatyczncyh kompetencji studio, samego Kovica, no i Stone’a, który „Top Guna” obwieścił filmem faszystowskim. Wizerunek złotego amerykańskiego chłopca okazał się jednak dla aktora strzałem w dziesiątkę. W tej wielowcieleniowej roli Cruise przechodzi samego siebie i udowadnia nawet najbardziej gorliwym oponentom, że zdobył swą pozycję nie bez powodu. Rozpoczynając od skraju niewinności i dopiero co odklejonego od cyca patriotycznego marzyciela, przez trwogę w oczach na widok masakry wieśniaków, aż do rozbrajającej sceny domowej awantury i pijanego szlochania o utracie męskości, aktor pozostaje niesamowicie wiarygodny.

To pełna pasji i gniewu kreacja godna stylu Ala Pacino (który notabene był pierwszym kandydatem do zagrania Kovica) o rozsadzającej wnętrzności traumie i zwodzącym na manowce modelu toksycznej męskości. Cruise odegrał w tym filmie więcej zapadających w pamięć scen, niż istnieje powodów, dla których amerykańska interwencja w Wietnamie była uzasadniona. Tarzanie się w gównie i wymiocinach oraz licytacje z Willemem Dafoe na temat ilości zabitych noworodków do dziś stanowią jedną z lepszych antyimperialistycznych rekomendacji, jaką zrodził Hollywood.

Someone who can handle the truth, czyli „Ludzie honoru” (1992)

ludzie honoru tom cruise-min.jpg

O tym, że Cruise’owi jest do twarzy w mundurze, świat mógł się przekonać za sprawą „Top Guna”; aby jednak zaprezentować widowni pełnię scenicznych możliwości aktor musiał przywdziać maski Rona Kovica, no i porucznika Daniela Kaffee, wojskowego adwokata postawionego naprzeciw sparszywiałego systemu hierarchicznego United States Navy w filmowym debiucie wirtuoza scenopisarstwa, Aarona Sorkina. Stąpający po cienkim lodzie protagonista „Ludzi honoru” to zarówno jeden z pierwszych iście zuchwałych występów Cruise’a, jak i jeden z czołowych przedstawicieli ekranowego „sorkinizmu”.

Przydzielony do z góry przegranej sprawy obrony dwóch żołnierzy oskarżonych o zabicie kolegi Kaffee to charakterystycznie hollywoodzki pyszałek z arogancją godną Tony’ego Starka i charyzmą, która wypełnia brzegi sali sądowej. W tym napędzanym krwistymi dialogami filmie Cruise jak mało kto oddaje ducha błyskotliwego tekstu Sorkina i emanuje dramaturgiczną energią do tego stopnia, że jest w stanie przyćmić absolutnie wybornego Jacka Nicholsona, który w roli bezwzględnego pułkownika Jessupa zalicza oscarowy epizod. Nonszalancki sznyt Cruise’a w starciu z żołnierskim rygorem filmowego weterana wieńczy obraz jedną z najbardziej pamiętnych aktorskich konfrontacji amerykańskiego kina lat 90.

W „Ludziach honoru” gwiazdor nie bierze jeńców. Sposób, w jaki deklasuje swych sądowych rywali (dajmy na to wojskowego lekarza czy też granego przez Kiefera Sutherlanda porucznika Kendricka, który bezpośrednio zlecił morderstwo) robi ogromne wrażenie i domaga się oklasków. Gdybym kiedyś wpadł po uszy, życzyłbym sobie obrońcy takiego jak Kaffee.

Święty od podrywu, czyli „Magnolia” (1999)

magnolia tom cruise-min.jpg

„Telefon od amerykańskiego prezydenta kina” – w ten sposób Paul Thomas Anderson określił rozmowę, którą odbył z Cruisem, po tym jak zauroczony „Boogie Nights” gwiazdor skontaktował się z nim w sprawie potencjalnej współpracy. Pod koniec lat 90. – kiedy w jego portfolio widniały już takie tytuły jak „Top Gun”, „Mission: Impossible” czy „Jerry Maguire” – aktor miał już zagwarantowane miejsce na szczycie hollywodzkiego Olimpu i komfort dobierania sobie filmowców. Okazało się, że przyszły twórca „Aż poleje się krew” również jest fanem Cruise’a i nie minęło wiele czasu, zanim panowie spotkali się na planie.

Przyzwyczajony do grania pierwszych skrzypiec aktor tym razem musiał ustąpić nieco miejsca (nie byle jakim zresztą) kolegom i koleżankom po fachu; niemniej po latach od premiery „Magnolii”, to kreacja Cruise’a wydaje się być najsilniej utrwalona w zbiorowej pamięci, a już z pewnością najbardziej brawurowa. W roli Franka T.J. Mackey’a gwiazdor jest przebojowy jak nigdy. Jego większy niż życie seks-guru to magnetyzujący spektakl powstały z błyskotliwego scalenia buńczucznej komedii i skrytego dramatu, który zdradza wybitna mimika aktora. Gdy Cruise krzyczy słynne: „Respect the cock! And tame the cunt!” jego werbalna maniera i ruch sceniczny ujawniają całkowitą kontrolę nad świadomie przeszarżowanym show.

Cruise odgrywa swego bohatera zasadniczo w dwóch przestrzeniach – na scenie, gdzie deklamuje o technikach męskich zalotów, oraz na backstage’u, gdzie poddany zostaje rozmowie z dociekliwą dziennikarką, która przenika jego rónie tajną, co bolesną przeszłość rodzinną. Ujęty w bardzo konkretnych ramach aktor znakomicie ilustruje wewnętrzną dysharmonię postaci i jednocześnie uchwyca typową dla filmów Andersona grę ironią. Gwiazdor płynnie przechodzi z budzącej salwy śmiechu sceny ucieleśnienia testosternu – w której niczym naprężony Patrick Bateman przygotowywuje się do wywiadu – do pełnej niuansów konfrontacji z własną wrażliwością i fałszem, którym się okrył. Wreszcie, gdy w ostatnich minutach filmu trafia do domu ojca, daje jeden z najbardziej wzruszających występów w całej swej karierze.

Niemożliwy Ethan Hunt, czyli seria „Mission: Impossible” (1996-2018)

mission impossible tom cruise-min.jpg

Pomimo wielu pamiętnych kreacji Cruise’a rola Ethana Hunta w kinowym remake’u kultowego serialu z 1966 roku do dziś pozostaje najważniejszym przedsięwzięciem jego kariery. Zbliżająca się do trzydziestych urodzin seria szpiegowskich akcyjniaków o karkołomnych zadaniach agentów IMF to bez wątpienia opus magnum aktora. Sześć wypuszczonych do tego momentu filmów z cyklu nie tylko umieściło Cruise’a wśród bogów panteonu kina akcji, ale przede wszystkim utwierdziło jego pozycję jako jednego z najlepiej opłacalnych gwiazdorów, i to takich, którzy sami ustalają warunki gry.

Uroczy goguś w skurzanej kurtce i czarnych goglach znany z dwóch pierwszych odsłon serii mógł przeistoczyć się w dojrzałego rutyniarza o stoickim spokoju, lecz Cruise tryska profesjonalizmem w każdym z wcieleń Hunta. Aparycja everymana o poczciwym spojrzeniu pozwoliła mu zachować wiarygodność i przeciwstawić wizerunek ekranowego skurczybyka przesadnie napakowanym gigantom pokroju Stallone’a, Schwarzeneggera czy nawet nonszalanckim twardzielom takim jak Russel czy Eastwood. Jego – osadzony gdzieś pomiędzy Jasonem Bournem a Jamesem Bondem – Ethan to tajniak stonowany; z jednej strony aktorski samograj, z drugiej jednak postać wymagająca. Cruise portretuje Hunta powściągliwie, z okazjonalnymi wybuchami gniewu i inteligencją w oczach, których powab nie unika licznych adoratorek.

Bohater Cruise’a ewoluował na ekranie wraz ze swym odtwórcą. Na przestrzeni lat aktor do perfekcji opanował grę ciałem i pociągającą męską fizyczność, która pozwala mu zachować charyzmę nawet wtedy, gdy jego postać o mało co nie umiera tracąc powietrze pod wodą. Ethan przeniknął Cruise’a na wskroś. Gwiazdor kina jest w stanie uchwycić pełną dramaturgię protagonisty nawet jeśli fabuła nie bardzo zainteresowana jest jego psychiką. Przypomnijcie sobie choćby zamykający trzecią część akt finałowy, w którym aktor walczy o życie z ładunkiem wybuchowym w głowie lub sceny snów z „Fallout”.

„Mission: Impossible” to wreszcie jedyny w swoim rodzaju popis umiejętności kaskaderskich Cruise’a. Zbliżający się do końca szóstej dekady swego życia gwiazdor spędził tysiące godzin pracy pozafilmowej na szlifowaniu swych fizycznych kompetencji. Poskutkowało to m.in. wspinaniem się po Burdż Chalifa, sterowaniem helikopterem, spadochronowym skokiem z wysokości około 7 kilometrów, wstrzymaniem oddechu pod wodą na 6 minut, przyczepieniem się do lecącego samolotu czy niezliczonymi rajdami motocyklowymi i niemalże maratońskimi biegami. Gość ryzykuje życiem, by popcorn smakował nam jeszcze lepiej. Jakkolwiek byśmy go nie postrzegali, trudno przejść koło tego obojętnie.

zdj. Warner Bros. / Universal Pictures / Columbia Pictures / New Line Cinema / Paramount Pictures