11. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie: Casino Royale (2006) Live in Concert - relacja

11. Festiwal Muzyki Filmowej w Krakowie za nami. Emocje już opadły, pozostały zaś wspaniałe wspomnienia. W ciągu pięciu głównych dni imprezy (od środy 30 maja do niedzieli 3 czerwca), miało miejsce wiele niezapomnianych koncertów, wydarzeń towarzyszących, licznych spotkań z największymi gwiazdami tego gatunku muzycznego oraz rozmów z innymi fanami, nierzadko trwających do późnych godzin nocnych. Jednakże tu i ówdzie pojawiały się opinie, iż FMF AD 2018 pozostaje daleko w tyle w porównaniu do programu jubileuszowego festiwalu. Jak zwykle narzekano na eklektyzm krakowskiego święta muzyki filmowej, utyskiwano, że za mało jest koncertów monograficznych poświęconych w całości twórczości danego kompozytora. Owe krytyczne głosy zamilkły, niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, tuż po wieczornym pokazie 3 czerwca filmu Casino Royale Martina Campbella w TAURON Arenie Kraków. A to dzięki fenomenalnemu wykonaniu partytury i obecności jej autora, Davida Arnolda. Poniżej nasze spostrzeżenia na temat symultanicznej projekcji dwudziestego pierwszego obrazu o przygodach Jamesa Bonda z muzyką wykonywaną na żywo.

Kiedy w listopadzie 2017 roku ogłoszono program 11. FMF-u, polskich fanów agenta 007 zelektryzowała wiadomość o przyjeździe twórcy ścieżek do pięciu odsłon cyklu zapoczątkowanego w 1962 roku. To nie był pierwszy raz, kiedy festiwalowa publiczność miała styczność z muzyką napisaną do filmów spod szyldów EON Productions i MGM. Podczas 7. FMF-u w 2014 roku odbył się koncert zatytułowany 007. The Best of James Bond, prezentujący wybrane utwory instrumentalne i piosenki w symfonicznych aranżacjach oraz zaśpiewane przez gwiazdy polskiej estrady. Zaś ledwie przedsmakiem tego, co zobaczyliśmy i usłyszeliśmy w niedzielę, było sobotnie wyśmienite wykonanie podczas Video Games Music Gala ścieżki James Bond 007: Blood Stone: Athens Harbour Chase (jej kompozytorem jest Richard Jacques) z gry wydanej w 2010 roku.

Wróćmy jednak do Casino Royale. Tegoroczna impreza zbliżała się nieubłaganie, a w dalszym ciągu brakowało ostatecznego potwierdzenia wizyty Davida Arnolda. Ludzie nerwowo przeglądali media społecznościowe, dopytywali się organizatorów, a odzewu ze strony artysty było brak. W niedzielne przedpołudnie wszystkich obiegła informacja o przylocie Arnolda do Krakowa. Muzyk od razu udał się na próbę, by dopilnować ostatnich szlifów przed zaplanowanym na godzinę 19.00 wydarzeniem. Niektórzy ironicznie stwierdzili, iż w ten sposób został uratowany honor festiwalu. Wiele przesady w tymże stwierdzeniu i nieco krzywdzącej krytyki pod adresem osób odpowiedzialnych za zorganizowanie całego przedsięwzięcia. Okazało się, że Arnold zajęty innymi zawodowymi zobowiązaniami, do ostatniej chwili nie był pewny przyjazdu, aż w końcu udało mu się wygospodarować kilkunastogodzinne okienko, aby zawitać do stolicy Małopolski.

Z racji bardzo napiętego grafiku, nie odbyła się sesja Q&A (to już stała tradycja festiwalu – zaproszeni goście odpowiadają na pytania dziennikarzy i spotykają się z fanami), toteż przed samym koncertem na prośbę samego kompozytora na scenie FMF w TAURON Arenie został przeprowadzony z nim 13-minutowy wywiad. David Arnold nie zapomniał wspomnieć o współpracy z Chrisem Cornellem, tragicznie zmarłym w maju 2017 roku współzałożycielem grupy Soundgarden, z którym stworzył piosenkę You Know My Name do Casino Royale właśnie. Z tegoż powodu postanowił nie zastępować go innym wykonawcą, a nam było dane usłyszeć jeden z lepszych bondowskich szlagierów z oryginalnym wokalem. Artysta tak powiedział o tworzeniu muzyki do filmu z 2006 roku: „Nie wiedziałem, kto zagra Bonda. Pierwszy raz pisałem muzykę z myślą o ogólnym rysie bohatera, a nie pod postać wykreowaną przez konkretnego aktora”.* Później mówił o Danielu Craigu: „Musiałem wiedzieć, jak Daniel się porusza, jak wygląda, jakie jest jego podejście do różnych rzeczy, jak brzmi jego głos. Oglądałem sceny w kasynie i uświadomiłem sobie, że to jest zupełnie inna odsłona agenta 007. Bardziej umysłowa niż fizyczna. Dobrze jest poczuć to wszystko i być częścią filmu, a nie tylko nazwiskiem na napisach końcowych. I dobrze jest pamiętać, że James Bond jest nie tylko ikoną, ale przede wszystkim charakterem”.*

Muzykę Davida Arnolda po raz pierwszy w filmowym cyklu o postaci wykreowanej przez Iana Fleminga, usłyszeliśmy w Jutro nie umiera nigdy (1997, reż. Roger Spottiswoode), drugim obrazie z Pierce’em Brosnanem w głównej roli. Kompozytora wtedy polecił producentom John Barry, weteran cyklu i człowiek, który zdefiniował jego muzyczne brzmienie, wyrażając o młodszym koledze bardzo pochlebne słowa za album Shaken and Stirred (1997), zawierający covery bondowskich przebojów, odnajdując w jego pracy „wierność melodyjnej i harmonijnej treści, a także świeżość piosenek i umiejętność doboru interesujących artystów do ich wykonania”.* W Tomorrow Never Dies twórca ścieżek dźwiękowych do Gwiezdnych wrót (1994) i Dnia Niepodległości (1996) z impetem wkroczył w dźwiękowy świat Bonda, błyskotliwie łącząc klasyczny styl Barry’ego z nowoczesnym wówczas elektronicznym sznytem. Jego niejednokrotnie bombastyczne score’y do produkcji Świat to za mało (1999, reż. Michael Apted) i Śmierć nadejdzie jutro (2002, reż. Lee Tamahori) zyskały oddane grono entuzjastów agenta Jej Królewskiej Mości (zwłaszcza ta druga została doceniona po wielu latach dzięki dwupłytowemu wydawnictwu od La-La Land Records z 2017 roku). Nic więc dziwnego, że Barbara Broccoli i Michael G. Wilson, czyli osoby dzierżące od dawna prawa do serii, postawili na sprawdzoną kartę, ponownie angażując Arnolda do napisania ilustracji dla jedynej nie zekranizowanej wtedy ksiązki Fleminga w wytwórni EON.

Casino Royale okazało się ogromnym sukcesem artystycznym i komercyjnym, zgarniając z kin całego świata 599 milionów dolarów. Zachwytom nie było końca, a krytycy chwalili niemal wszystkich bez wyjątku. Scenarzystów – Neala Purvisa, Roberta Wade’a i Paula Haggisa – za umiejętne zaadoptowanie szkieletu fabuły powieści z 1953 roku do czasów współczesnych (echa 11 września i źródła finansowania światowego terroryzmu), pogłębione rysy psychologiczne postaci Jamesa Bonda i Vesper Lynd (Eva Green), błyskotliwe dialogi, zwłaszcza te pomiędzy parą kochanków oraz Bondem a jego przełożoną M (Judi Dench). Reżysera Martina Campbella za perfekcyjną inscenizację czterech dużych sekwencji akcji (pościg z elementami parkour na Madagaskarze, unieszkodliwienie zamachowca na lotnisku w Miami, intensywna bójka na schodach w hotelowym kasynie, finał w weneckiej kamienicy) i ich wzorcowe rozłożenie pomiędzy scenami dramatycznymi (choćby rozgrywka w pokera).  Wreszcie samych aktorów. Daniela Craiga za wykreowanie wielowymiarowej postaci z krwi i kości, w którą łatwo uwierzyć – jego Bond jest brutalny, niepokorny i zawadiacki, zarazem potrafi być też elegancki, targają nim również wątpliwości i rozterki. Evę Green nie tylko za olśniewającą urodę, ale i za to, że nie dała się zmarginalizować partnerowi, a nawet go przyćmić w dialogowej scenie podróży pociągiem do Czarnogóry. To badajże – obok Elektry King Sophie Marceau (Świat to za mało) – najlepiej napisana i zagrana, najbardziej złożona dziewczyna Bonda.

W przypadku Davida Arnolda recenzenci byli bardziej wstrzemięźliwi w pochwałach. Oberwało się kompozytorowi przede wszystkim za wtórność wobec jego wcześniejszych bondowskich dokonań, narzekano na brak rewolucyjnych zmian na miarę soundtracku z 1997 roku (myślano, że skoro Casino Royale to nowe rozdanie, to i oprócz wprowadzenia nowego aktora, muzykę także dopadnie drastyczna przemiana), narzekano na hałaśliwy action score, niebezpiecznie zbliżający się do ściany dźwięku. Pozytywnie oceniono piosenkę You Know My Name i dwa nowe tematy: przewodni (na nim zbudowano song Cornella) i miłosny, chwaląc także ich urzekającą lirykę i piękno melodii. Teraz czasy się zmieniły, dobrego (i wysokobudżetowego) kina akcji praktycznie nie realizuje się w wielkich studiach, a zdecydowana większość score’ów do filmów tegoż gatunku nie nadaje się do słuchania poza obrazem. Dziś zapewne, gdyby powstała taka ścieżka jak ta do pierwszego Bonda z Danielem Craigiem, niedawni jej przeciwnicy przyjęliby ją z większym entuzjazmem. A na docenienie pracy Davida Arnolda i wysiłku, jaki weń włożył, nigdy nie jest za późno. Choćby dzięki projekcji z muzyką na żywo, zamykającej tegoroczny FMF.

Prapremiera Casino Royale Live in Concert odbyła się 30 września 2017 roku w Royal Albert Hall w Londynie. Wydarzenie to zobaczyło ponad 11 tysięcy widzów, czyli znacznie mniej niż w Krakowie. Warto tutaj nadmienić, iż blisko trzy miesiące zajął Arnoldowi proces przearanżowania partytury, by ją dopasować do pokazu na żywo. Chodziło przede wszystkim o niełatwą sztukę zastąpienia elektroniki odpowiednimi instrumentami i ponownego zorkiestrowania całości. Wszelki trud się opłacił, bowiem wykonanie koncertowe było wierne, niemalże identyczne, jak pierwowzór. Solistami Sinfonietty Cracovii dyrygował Gavin Greenaway, o którym wspominaliśmy przy okazji recenzji płyty John Williams: A Life in Music. 144-minutowy film doczekał się w 2006 roku blisko 75-minutowej prezentacji score’u na CD od Sony Classical (25 tracków), na której zabrakło piosenki Chrisa Cornella (ta dostępna jest na jedno- i dwudyskowej składance Best of Bond… James Bond z 2012 roku, wydanej z okazji 50-lecia serii) oraz dostępnego tylko w wersji cyfrowej na iTunes tzw. complete score’u o długości 88 minut (13 dodatkowych tracków, łącznie 38). Zatem muzyka dobrze znana fanom gatunku, a teraz mogliśmy ją usłyszeć wykonywaną na żywo w towarzystwie samego kompozytora! Niezapomniane przeżycie dla miłośników przygód agenta 007.

Pora na kilka technicznych uwag. Seans jak zwykle został podzielony na dwie części. Tłumaczenie filmu było identyczne z tym na płycie Blu-ray od Imperial-Cinepix. Pokazano wersję bez cenzury, która w USA otrzymała kategorię wiekową R. Tym razem dialogi były idealnie słyszalne, czego zabrakło pokazowi Pięknej i Bestii (2017) z 1 czerwca, gdzie w kilku momentach polski dubbing był ewidentnie zagłuszany przez śpiew i muzykę na żywo, na co narzekali rodzice dzieci, dla których tenże koncert był skierowany w pierwszej kolejności. Toteż należą się wielkie brawa dla techników i inżynierów dźwięku za perfekcyjną synchronizację. Wielomiesięczne przygotowania do koncertu nie poszły na marne, a i obecność samego Arnolda, który nadzorował ostatnie poprawki podczas krakowskich prób, być może wymusiła niejako na wszystkich zaprezentowanie się od jak najlepszej strony.

Należy też pochwalić festiwalową publiczność, reagującą bardzo żywiołowo na ekranowe zdarzenia, wielokrotnie śmiejąc się z one-linerów Bonda i inteligentnie napisanych dialogów, głównie z tych pomiędzy Jamesem a Vesper podczas początkowego etapu ich znajomości. Nawet znany już tytuł może dalej wywoływać tak wiele emocji, a przecież widzieli go prawie wszyscy z kilkunastotysięcznej publiki (na początku poproszono, by podniosły ręce osoby znające już film; tych z drugiej grupy można było policzyć na palcach obu rąk). Poskutkował też apel organizatorów festiwalu, którzy w każdym drukowanym programie zamieścili następującą informację: „Pozostając na swoich miejscach do końca napisów końcowych, okazują Państwo szacunek muzykom i innym osobom spośród publiczności”. Takiegoż kulturalnego zachowania zabrakło w poprzednich latach, np. na Titanicu. Za nami przecież 10 lat koncertów i należy mieć nadzieję, że nie był to wyłącznie jednorazowy przypadek. Około 22.00 godziny na scenę wkroczył David Arnold i na gitarze elektrycznej towarzyszył orkiestrze przy wykonywaniu utworu The Name’s Bond... James Bond z tyłówki. Na zakończenie publiczność nagrodziła kompozytora, dyrygenta i wszystkich pozostałych muzyków kilkuminutowymi – jeśli nie dłuższymi – owacjami na stojąco.

Po opuszczeniu TAURON Areny stali bywalcy krakowskiej imprezy stwierdzili, że być może był to najlepszy pokaz filmu z muzyką na żywo w dotychczasowej historii FMF-u, a na pewno jeden z najlepszych razem z Poszukiwaczami zaginionej Arki z 2016 roku i zeszłorocznym Titanikiem. Parafrazując zdanie pojawiające się obecnie na napisach końcowych każdej części o przygodach Jamesa Bonda, wypada stwierdzić, że zapewne Live in Concert will return. I to już w przyszłym roku. Ciekawe, co tym razem sprezentują nam organizatorzy. O tym dowiemy się za mniej więcej 6 miesięcy, o czym nie omieszkamy poinformować. Do zobaczenia więc na 12 edycji festiwalu w maju 2019 roku!

źródło: zdj. EON Productions / MGM / fmf.fm

* – Wypowiedzi Davida Arnolda i cytat przytoczone za materiałami prasowymi fmf.fm.