Czytał Lucjan Szołajski... Tomasz Knapik... Janusz Szydłowski... czyli rzecz o lektorach

Prócz znanych na całym świecie form tłumaczenia filmów takich jak napisy i dubbing, jest jeszcze jedna, zdecydowanie rzadziej spotykana. W zasadzie rzec by można, że to nasza polska specjalność (choć i za wschodnią granicą można się z tym spotkać). Chodzi oczywiście o naszych lektorów filmowych, którzy wciąż są najbardziej upowszechnioną formą tłumaczenia  w telewizji. Niektórzy nie wyobrażają sobie oglądania filmów czy seriali bez nich, inni wręcz przeciwnie. Poniżej znajdziecie garść przemyśleń o tym zjawisku wraz z przykładami.

„Tata, tata, a czemu ja słyszę oprócz postaci w filmie jeszcze jakiegoś pana?” – takie pytanie zadała mi jakiś czas temu córka w trakcie seansu którejś części „Hobbita”. Sam chyba nigdy nikogo o to nie pytałem, lektor był dla mnie od zawsze oczywistością, słychać go było nie tylko we wszystkich zagranicznych filmach aktorskich, ale i wielu spośród animowanych. Do dziś nie wyobrażam sobie takich choćby „Żółwi Ninja” bez głosu dawno zmarłego Marka Gajewskiego (który to lektor utkwił mi w pamięci szczególnie jako głos czytający „Niebezpieczną zatokę”). Czasy się zmieniły, od pięciu lat (to jest od premiery „Avengers”) drastycznie wzrosła ilość filmów dubbingowanych, czego efektem jest również stopniowe wypieranie lektora z wydań Blu-ray/DVD (nad czym szczerze ubolewam). Dubbing ma to do siebie, że choćby nie wiem jak aktorzy podkładający głos przyłożyli się do swej pracy (a z tym bywa bardzo różnie, często zwyczajnie kiepsko, choć nie zawsze), choćby dopasowano ich do ról idealnie, wciąż ruch ust postaci nie będzie się zgadzał z wypowiadanymi słowami, co wygląda po prostu dziwacznie. W dodatku bardzo częsta w dubbingu nadekspresja typowa dla animacji w przypadku filmu aktorskiego potrafi skutecznie zniechęcić do seansu. Osobiście nie jestem w stanie tego na dłuższą metę zdzierżyć i filmów w ten sposób oglądać nie potrafię. Zdarza mi się, co prawda, zrobić wyjątek i przecierpieć w przypadku seansów z córką, ale generalnie unikam tego jak ognia. Zostają więc napisy – przez wielu uważane za najlepszy sposób oglądania filmów z polskim tłumaczeniem. W czasach, gdy zacząłem oglądać filmy na komputerze również przekonałem się do tej metody i przez ładnych parę lat nie zdarzało się praktycznie, bym sięgał po lektora, na którym się przecież wychowałem, jak zresztą każdy, kto wyrastał w pięknych czasach ery VHS-u. Jednak gdzieś tak na początku 2012 roku naszła mnie nieodparta chęć przypomnienia sobie, jak to było oglądać Terminatora 2 na kasecie video (co zdarzyło mi się w latach 90-tych czynić co najmniej ze trzydzieści razy) z tłumaczeniem, które wciąż miałem w pamięci, czytanym przez jednego z najbardziej rozpoznawalnych lektorów: Tomasza Knapika. Odkopałem więc tę kasetę, jedyną pamiątkę po osiedlowych wypożyczalniach jaka mi została, po czym zgrałem ją na płytę (bo magnetowid dawno już skończył na śmietniku) i w takiej postaci zaliczyłem swój czterdziesty-któryś seans.

Nie było specjalnym zaskoczeniem to, że w efekcie tegoż seansu nabrałem ochoty na kolejne tego typu powtórki. Coraz częściej też, sięgając po filmy z półki, zamiast napisów wybierałem lektora, szczególnie gdy był nim któryś z posiadaczy tych najbardziej pamiętnych głosów epoki kaset video (co jednak nie zdarza się na DVD i Blu-ray zbyt często). Jakie wnioski wyciągnąłem z tych seansów? Było ich kilka. Po pierwsze – głos lektora to tłumaczenie działające na podobnej zasadzie jak napisy, a w przeciwieństwie do dubbingu (który wymaga usunięcia istotnej części oryginału, jakim jest głos aktorów) jest dodane do filmu, z którego niczego nie usuwa, aczkolwiek w pewien sposób zakłóca jego odbiór. Tak jak napisy utrudniają skoncentrowanie się na obrazie (a robią to zawsze, nawet gdy ich przeczytanie zajmuje nam sekundę albo i krócej), tak lektor zagłusza nam częściowo ścieżkę dźwiękową. Ten ostatni problem występuje jednak w różnym nasileniu – dobrze nagrana ścieżka audio z lektorem pozwoli nam słyszeć nie tylko tłumaczenie, ale i oryginalne głosy aktorów, bywa więc, że oglądając film z jej wykorzystaniem bez problemu jestem w stanie stwierdzić, czego w tłumaczeniu zabrakło czy co w nim przeinaczono. Gorzej, jeśli lektor nagrany jest za głośno i całkowicie zagłusza aktorów, bo i tak się zdarza. Czasami ścieżki lektorskie są przygotowane w taki sposób, że oryginalne audio ścisza się w chwili, gdy lektor czyta tłumaczenie (spotkamy się z czymś takim np. na wydaniu Blu-ray pierwszej części „X-Men”) – takiej sytuacji osobiście bardzo nie lubię. Nie jest też dobrze przesadzić w drugą stronę, kiedy to lektora ledwo słychać (jak na DVD z „Conanem Barbarzyńcą” czytanym przez Tomasza Knapika).

Od lewej: Jarosław Łukomski, Jacek Brzostyński, Maciej Gudowski, Tomasz Knapik, Stanisław Olejniczak

Co jeszcze się okazało? Kolejne seanse dobrze znanych filmów, oglądanych do tej pory z napisami, ujawniły szereg szczegółów, na które wcześniej zwyczajnie nie było czasu patrzeć. I nie ma tu znaczenia, jak szybko czytamy – w scenie, w której mamy jedną kwestię dialogową za drugą, zawsze zabraknie czasu na przyjrzenie się wszystkiemu, co jest widoczne na drugim planie. Tych, którzy czytają szybko (jak niżej podpisany), problem ten dotyczy być może w mniejszym stopniu, ale wciąż dotyczy, w co kilka lat wcześniej sam nie chciałem wierzyć. Cóż, o niektórych rzeczach trzeba się przekonać na własnej skórze, bo żadne argumenty użyte w dyskusji nie pomogą.

Rzecz kolejna – jaki był w latach 80/90-tych najlepszy sposób na zapoznanie się z angielskimi słowami, prócz lekcji języka czy sprawdzania w słowniku tych, na które trafiało się w grach komputerowych? Oglądanie filmów z lektorem oczywiście (pod warunkim, że dobrze nagranym i niezagłuszającym oryginalnych głosów, no i czytającym dobre tłumaczenie). Przynajmniej w moim przypadku tak właśnie było. Wiadomo, że nie sposób się nauczyć języka tylko w ten sposób, ale to jedno, to drugie zasłyszane słówko w końcu zrobiły swoje. Kolejna sprawa – zarzuca się lektorom „beznamiętne czytanie z kartki” i choć nie mogę temu całkowicie zaprzeczyć, to jednak i zgodzić się z tym bez zastrzeżeń nie wypada. Po pierwsze – lektor czyta tłumaczenie, a emocje ma przekazywać aktor (którego także słyszymy). Czy ktoś czepia się napisów, że nie przekazują emocji? Po drugie – nie zawsze jest tak, że lektor tych emocji wcale nie przekazuje. Jeśli ktoś miał przyjemność obejrzeć „Szklaną Pułapkę” w wersji czytanej przez Jarosława Łukomskiego (nie chodzi tu jednak o tę z Polsatu, mam na myśli wcześniejsze emisje na TVP i TVN, z tłumaczeniem Tomasza Beksińskiego) albo Pulp Fiction w wersji, gdzie lektorem jest Tomasz Knapik (wydanie VHS) czy Janusz Kozioł (Canal+), powinien wiedzieć, jak dalekie od prawdy jest takie generalizowanie. Ba, powiedziałbym nawet, że niektóre dialogi odpowiednio przeczytane jeszcze zyskują. No bo weźmy choćby angielskie przekleństwa, ograniczające się do wariacji wszelakich naokoło powszechnie znanego słowa na F. Prawda ile zyskują w soczystej polszczyźnie? A czy te tarantinowskie dialogi lepiej zadziałają, gdy zostaną nam wyświetlone w formie napisów, czy może wtedy, gdy ktoś je z odpowiednią werwą przeczyta? Jak myślicie? Nie wiecie? No to proszę:

Głos lektora ma także dość istotny wpływ na odbiór filmu – inaczej będzie się oglądało film przeczytany przez kogoś o mocnym i chropowatym głosie (Knapik, Szołajski, Gajewski), a inaczej przez kogoś, kto przez długie lata czytał „Modę na sukces”. Niektóre głosy idealnie wpasowują się w określony gatunek (jak Łukomski w Szklanej Pułapce czy Zabójczej Broni), inne będą bardziej uniwersalne, a przy tym też „przeźroczyste" i mniej skupiające na sobie uwagę (jak choćby Maciej Gudowski), jedne sprawdzą się w kobiecych serialach (Stanisław Olejniczak), inne w komediach (Andrzej Matul, Jacek Brzostyński). Oczywiście bywa i tak, że lektor czyta w sposób, który sprawia, że odechciewa się oglądać (jak Paweł Bukrewicz w powyższym zestawieniu), co gorsza, takich byle jakich lektorów całkiem często możemy usłyszeć na najnowszych wydaniach Blu-ray. I gdy trafiam na jednego z nich, zazwyczaj czym prędzej włączam napisy i oryginalne audio. To samo robię, gdy okazuje się, że lektor czyta ocenzurowaną wersję tłumaczenia (jak choćby Piotr Borowiec na wydaniu Blu-ray „Deadpoola”), które czy to w kinie, czy nawet w dostępnych na płycie napisach zachowało charakter oryginału. Ale gdy trafi się ścieżka-perełka, w której to wyrazisty lektor czyta porządne tłumaczenie, nie mogę przejść obok niej obojętnie. Czasami jest to nawet powód do szybszego powtórzenia filmu, po który w innym wypadku szybko bym nie sięgnął. Przykładzik takiego połączenia świetnego tłumaczenia z konkretnym lektorem:

Poniżej krótka prezentacja znanych lektorów, których kilka lat temu uważałem za najlepszych (albo po prostu swoich ulubionych), a choć dziś z pewnością sporo bym tu zmienił (zabrakło miejsca choćby dla najstarszego z żyjących i wciąż jeszcze pracujących lektorów – Mirosława Utty), jedni poszliby w górę, inni w dół, no i brakuje tu kilku spośród tych najbardziej znanych i popularnych, to wciąż dziesiątka głosów, które warto pamiętać:

Nie ukrywam, że prócz wymienionych wyżej powodów, dla których cenię sobie seanse z lektorem, sporą rolę gra tu także sentyment do czasów, w których tak się filmy oglądało, bo zwyczajnie nie było innego wyjścia, ale nie zmienia to faktu, że jest cały szereg przyczyn, dla których lektor pozostaje dla mnie rozwiązaniem o niebo lepszym niż coraz popularniejszy ostatnimi czasy dubbing. W dodatku często te najlepsze tłumaczenia (m.in. autorstwa Tomasza Beksińskiego czy Elżbiety Gałązki-Salamon) dostępne były tylko i wyłącznie w formie ścieżki lektorskiej i już choćby dlatego warto po nią czasami sięgać (przykład na to znajdziecie na wydaniu Blu-ray filmu „Casino” Martina Scorsese, gdzie doprawdy mocarne tłumaczenie wprost z VHS czyta Jarosław Łukomski).

Poza tym – jeśli znamy jakiś film na pamięć i oglądamy go po raz dziesiąty czy dwudziesty, inny niż zazwyczaj lektor/tłumaczenie może stanowić miłe urozmaicenie, a wersji lektorskich, szczególnie do starszych filmów jest wiele, czasami i po kilkanaście. To jeszcze jeden powód przemawiający za tym, by zainteresować się tą formą tłumaczenia filmów.

A na koniec krótka lista tłumaczeń lektorskich, z którymi warto się zapoznać:

  • Powrót Batmana – Leszek Sznyter (VHS Warner)
  • Desperado – Jarosław Łukomski (VHS)
  • Człowiek- Demolka – Lucjan Szołajski (Canal+)
  • Głupi i głupszy – Tomasz Orlicz (VHS)
  • Rambo - Pierwsza Krew – Andrzej Matul (Polsat)
  • Kevin sam w Domu – Maciej Gudowski (TVP)
  • Obcy 3 – Maciej Gudowski (VHS Guild)
  • Obcy 1-3 – Janusz Kozioł (TVN, w tym wersja rozszerzona części drugiej)
  • Predator 2 – Tomasz Knapik (VHS Imperial)
  • Wściekłe Psy – Tomasz Knapik (VHS), Jarosław Łukomski (C+)
  • Od zmierzchu do świtu – Lucjan Szołajski (VHS, HBO w latach 90-tych)
  • Szklana pułapka – Jarosław Łukomski (TVP, TVN)
  • Robocop – Jarosław Łukomski (TVP)
  • Na krawędzi – Jarosław Łukomski (Polsat / C+)
  • Blues Brothers – Jerzy Rosołowski (VHS oraz... Blu-ray)