Seans na kwarantannie: „Król wyjęty spod prawa”

Polskie kina pozostaną zamknięte przynajmniej do 25 marca, dlatego ruszamy na Filmożercach z nową mini-serią, w której przybliżymy Wam ciekawe filmowe lub serialowe produkcje, które możecie obejrzeć bez wychodzenia z domu za pośrednictwem platform streamingowych.

Nieciekawe czasy nastały dla nas wszystkich. Nie będę strzępił klawiatury, wszyscy wiedzą w czym rzecz. Co by się jednak nie działo, trzeba sobie jakoś radzić z zaistniałą sytuacją, a skoro wypadałoby siedzieć w domu to i więcej mamy czasu na „rozrywki stacjonarne” takie jak czytanie, gry komputerowe, muzyka czy też, ma się rozumieć, filmy. W ciągu kilku ostatnich dni zaliczyłem zarówno kilka powtórek pozycji, do których regularnie wracam i znalazły sobie miejsce na mojej półce, jak również, z pomocą Netfliksa, kilku filmów, których wcześniej nie miałem okazji oglądać. Niestety nie miałem chyba szczęścia co do wyboru tych ostatnich, bo na cztery kolejne seanse tylko jeden okazał się udany – tym szczęśliwym strzałem okazał się film w reżyserii Davida Mackenziego „Król wyjęty spod prawa” („The Outlaw King”), przedstawiający bunt Roberta Bruce’a przeciw królowi angielskiemu, Edwardowi I, stanowiący początek wojny o niepodległość Szkocji (zakończonej bitwą pod Bannockburn w 1314 roku, której w filmie już jednak nie zobaczymy). Dla wszystkich nie-historyków, postać tytułowego króla (w tej roli Chris Pine) może być znana z filmu Mela Gibsona, „Braveheart” (gdzie w rolę Roberta wcielił się Angus MacFayden). Na dobrą sprawę można by uznać „Króla wyjętego spod prawa” za swoisty sequel tamtej produkcji, skupia się bowiem na wydarzeniach będących niejako następstwem buntu Williama Wallace’a. Nie wszystko jednak się zgadza – inne są choćby okoliczności śmierci władcy Anglii,  nie należy się też spodziewać występu księżniczki Izabelli. Cóż, miejmy na uwadze to, że „Braveheart” do wydarzeń i postaci historycznych podchodził dosyć luźno, to i owo pozmieniano dla podkręcenia dramatyzmu, nie myśląc o tym, że ćwierć wieku później ktoś nakręci film mogący uchodzić za kontynuację. Dlatego prócz znajomo brzmiących imion i sytuacji dostaniemy tu także inne spojrzenie na pewne sprawy, a znany z filmu Gibsona James Cosmo pojawi się w zupełnie innej roli i jakoś musimy z tym żyć.

Jak przedstawia się fabuła? Ot klasycznie – Robert Bruce, człowiek, jak pamiętamy, dość niezdecydowany, dochodzi do porozumienia z angielskim królem i bierze za żonę jego chrześnicę, Elizabeth de Burgh. Jednak niedługo później, gdy umiera jego ojciec, Robert stwierdza, że poddanie się królowi Anglii nie było najlepszym pomysłem. Gdy po egzekucji Williama Wallace'a dochodzi do zamieszek, Robert decyduje się wystąpić przeciwko suwerenowi. Rozpoczyna się kolejny bunt i raz jeszcze Szkoci spróbują sięgnąć po upragnioną wolność. Nim to jednak nastąpi, potoczą się głowy, poleje się krew, a wnętrzności zostaną wyprute.

Czas na dobre wiadomości. Po pierwsze: jak na produkcję Netfliksa, które to często nie porażają efektownością wykonania, „Król wyjęty spod prawa” prezentuje się nadspodziewanie dobrze. Kostiumy, lokacje, sceny batalistyczne (odpowiednio krwiste) – wszystko to pozwala naprawdę wczuć się w przedstawioną historię. Nie zabraknie tu także oszałamiających krajobrazów, które sfilmowano w miły dla oka sposób. W ciągu całego filmu co najmniej kilkukrotnie myślałem sobie: czemuż serialowy „Wiedźmin” nie mógł tak wyglądać?  Po drugie – obsada. Chris Pine nie gra tu, co prawda, oscarowej roli, gdzie mu tam do Mela w… tak, wiem, że te porównania robią się już nudne, ale naprawdę trudno ich uniknąć. Robertem Bruce’em zawsze będzie dla mnie Angus MacFayden (tym bardziej że po latach wrócił do tej roli w innym filmie), ale również Pine sprawdza się bez zarzutu. Wspomnieć wypada też o udanej roli Florence Pugh, która wciela się w żonę Roberta. Na drugim planie błyszczy Aaron Taylor-Johnson, którego, wstyd przyznać, w ogóle nie poznałem w trakcie seansu i dopiero napisy końcowe uświadomiły mi, że wystąpił w tym filmie. Miłośnicy „Gry o tron” rozpoznają z pewnością aktora wcielającego się w Edwarda I (Stephen Dillane), który co prawda nie… OK, dość tych porównań z „Braveheart”, grunt, że obsada się sprawdza, a protagonistom chce się kibicować. Nieźle jest też pod kątem dramaturgii przedstawionych wydarzeń, szczególnie gdy bliskim naszego bohatera zaczynają grozić poważne konsekwencje związane z podejmowanymi przezeń wyborami.

Żeby nie było zbyt pięknie, wspomnieć wypada o największym problemie filmu, tym zaś jest jego zakończenie (jeśli ktoś nie chce nic wiedzieć na ten temat, niech przeskoczy do kolejnego pogrubionego zdania). Jako że twórcy zdecydowali się przedstawić jedynie pierwszy etap wojny, zakończony bitwą pod Loudoun Hill, mającą miejsce siedem lat przed zwycięstwem pod Bannockburn, nie należy się spodziewać, że zobaczymy tu koniec wojny. Nie byłoby to problemem, gdyby nie fakt, że fabuła jest w tym momencie na etapie, który wymagałby nieco więcej uwagi, by wybrnąć ze wszystkich rozpoczętych wątków. Zamiast tego dostajemy narrację podsumowującą i krótką scenkę zamykającą, co w żadnym wypadku nie wypada satysfakcjonująco i stanowi najpoważniejszy mankament omawianej produkcji. A że zakończenie potrafi znacząco zaważyć na ocenie, to „Król wyjęty spod prawa” dostaje ode mnie szkolną czwórkę, co i tak stanowi niezły wynik, a jednocześnie rekomendację – w końcu nie mamy obecnie zbyt wielu produkcji tego rodzaju, więc z każdej udanej wypada się cieszyć. Ta z pewnością się do takowych zalicza – do najlepszych (takich jak choćby Br... „Królestwo niebieskie”) trochę zabrakło, ale już takiego „Robin Hooda” od Ridleya Scotta film ten zjada na śniadanie (tak, wiem, żaden to komplement).

Jedno mnie jeszcze boli w związku z „Królem wyjętym spod prawa”. Miałbym ochotę postawić wydanie Blu-ray na półce tuż obok filmu Gibsona. Ale, że to produkcja Netfliksa, raczej nie będzie po temu okazji. Szkoda. Tak czy inaczej warto się z filmem zapoznać.

Ocena filmu: 4/6

Film „Król wyjęty spod prawa” możecie obejrzeć na platformie Netflix w rozdzielczości 4K z systemem obrazu Dolby Vision i dźwiękiem Dolby Atmos. W przypadku polskiej ścieżki dźwiękowej otrzymujemy polskiego lektora w formacie Dolby Digital 5.1.

źródło zdjęć: Netflix