„Avengers” tom 5: „Tajne imperium” – recenzja komiksu

Jedną z sierpniowych premier od wydawnictwa Egmont był piąty tom serii „Avengers” ze scenariuszem Marka Waida. Jak wypada album wpisujący się w wydarzenie „Tajne imperium”? Sprawdźcie naszą recenzję.

Materiał może zawierać treści stanowiące, w ocenie części odbiorców, spoilery do tomów 1-3 serii „Avengers” Marka Waida, jak również wydarzenia „Tajne imperium” (którego recenzję możecie znaleźć na portalu) wydanych w Polsce przez wydawnictwo Egmont.

Szczerze współczuję Markowi Waidowi. To dobry scenarzysta, potrafi stworzyć i sprawnie rozbudowywać historie w ramach komiksowych uniwersów, jednakże seria „Avengers”, która wystartowała po „Tajnych wojnach”, to najgorsze miejsce do snucia jakiejś własnej, bardziej przemyślanej opowieści. Z jednej strony niby odświeżony skład, więc jest potencjał na lekką, odświeżającą drużynówkę, z drugiej niemal od razu w fabułę wciskają się kolejne wielkie komiksowe wydarzenia. Nie ma czasu inwestować w relacje, kiedy tom pierwszy to posklejanie zespołu do kupy, a tom trzeci to już historie poboczne „II wojny domowej”, z kolei nasz dzisiejszy bohater – historie poboczne „Tajnego imperium”. Pozostaje liczyć, że Waid wiedział, jak bardzo tymczasowy projekt mu się trafił, i stąd jego zaangażowanie i oczekiwania były mniejsze niż zwykle. W efekcie w tomie piątym serii dostajemy zbiór jednozeszytówek powyrywanych z kontekstu i będących wypadkową innych wydarzeń, zarówno tych, które zobaczyliśmy w innych komiksach wydanych w Polsce, jak i tych, których niestety na rynku polskim nie uświadczymy.  Co ciekawe, pierwsze dwa zeszyty de facto mają obok Waida drugiego scenarzystę – Jeremy'ego Whitleya.

avengers-t5-plansza-min.jpg

Tomik rozpoczyna wprowadzenie do drużyny Infamous Iron Mana, czyli teoretycznie nawróconego Doktora Dooma, łączącego naukę i magię w służbie tym razem (teoretycznie) dobra. Ta część jest poprowadzona całkiem sprawnie, zarówno na poziomie relacji i dialogów, niestety pokutuje brak możliwości sięgnięcia właśnie do serii regularnej tej postaci, czytelnik polski ma więc pewną lukę poznawczą pomiędzy Victorem von Doomem, jakiego widział w serii „Niezwyciężony Iron Man” Bendisa, a tutejszym jego status quo. Sama fabuła jest odrobinę naiwna i prosta, żeby nie powiedzieć pretekstowa – Doom zwraca się bowiem do Avengers o wsparcie przy sprawdzeniu pewnych magicznych zawirowań na obozie dla młodych dziewcząt, gdyż potrzebuje do tego (z jakiegoś powodu) wsparcia nastoletniej Nadii – aktualnie Wasp. Oczywiście drużyna, pamiętając jego przeszłość, ma problemy z zaufaniem, na szczęście współdziałając zagrożenie udaje się pokonać. Tę część czyta się całkiem przyjemnie i widać jakiś wyjściowy pomysł na wprowadzenie drużynowej synergii, może mało logiczny, ale jednak. Kolejny zeszyt to problemy w siedzibie Avengers z powrotem postaci z głębokiej przeszłości zespołu, a pochowanej (dosłownie) wiele lat temu. Tu poziom delikatnie spada wraz z zaangażowaniem scenarzystów, niby kontynuujemy rozwój z pierwszego zeszytu, ale wiemy już, że nie ma to zbyt wiele sensu, raptownie następuje więc zamknięcie wszystkich głównych wątków (w odrobinę kuriozalny sposób) i kurtyna. Od zeszytu trzeciego seria nie za bardzo wie, czym ma się zająć, bowiem ówcześnie trwa już „Tajne imperium”, a członkowie eksperymentalnego zespołu Avengers włóczą się po kanałach jako ruch oporu przeciwko Kapitanowi Hydrze lub też gdzieś przepadli. Cała więc sztuka, żeby coś opowiedzieć, a jednocześnie niczemu z głównej serii nie zaprzeczyć. Tym samym dostajemy historię tego, co się działo z Jane Foster Thor po tym, gdy na początku „Tajnego imperium” została wygnana do innej rzeczywistości przez Steve'a Rogersa. Niby jest tu jakaś tam przygoda na obcej planecie, a Thor musi sobie poradzić bez młota, niestety jak wiemy z głównego wydarzenia, postać znika poprzez magiczne „wygnanie” na inną płaszczyznę egzystencji i zostaje „przywołana” przez Doktora Strange'a na finał (dlatego też mistyczny Mjolnir nie mógł zostać przez nią przywołany, a ona przebywała poza czasem). W tej historii pobocznej ewidentnie mamy jakiś świat materialny, jedakże, pomimo oddzielenia z młotem, Thor nie wraca do swojej ludzkiej postaci. Dlaczego? Ano bo scenariusz tego wymaga, a poza tym po powrocie do głównej serii Thor musi nadal być w formie asgardzkiej bogini. Może się trochę czepiam, jako zagorzały fan serii „Thor” Jasona Aarona, ale nie zmienia to faktu, że ta historia była mi całkowicie zbędna z perspektywy głównego eventu i trochę irytowała niespójnościami.

Dalej robi się jeszcze dziwniej, bo nagle bohaterami serii na jeden zeszyt są Avengers stworzeni przez Kapitana Hydrę – Superior Octopus (Doktor Octopus w sklonowanym ciele Petera Parkera – nie pytajcie), Taskmaster, Black Ant, Deadpool, przeprogramowany Vision i opętana przez pradawnego demona Wanda Maximoff, w trakcie misji sprawdzania przypadków naruszenia spójności tarczy planetarnej. Jako że trafiają na przedstawicieli obcej, pokojowo nastawionej rasy, która pragnie wyłączenia pola siłowego i umożliwienia im podmiotu do domu, dowiadujemy się tego, co wiedzieliśmy od początku – rozwiązania, które zastosują, będą radykalne i niektórzy członkowie zespołu będą mieli z nimi spore problemy. Do tego Deadpool Waida ma w sobie coś skrajnie suchego i nieśmiesznego. Nie jestem wprawdzie fanem postaci, ale są jego wersje, które trawię. Ta nią nie jest. Na finał czeka nas zeszyt o ponownym spotkaniu zespołu, z którym zaczynaliśmy tomik, tuż po zakończeniu „Tajnego imperium”. Bohaterowie będą więc wspominać niedawne wydarzenia, podejmą próbę wznowienia działalności oraz na drugim planie będą złośliwie jeździć po Peterze Parkerze, którego finansowe imperium właśnie spektakularnie upadło, a wszystko w obecności Spider-Mana (tak, to jeden z tych momentów w kontinuum, w którym wiedza o tożsamości Pająka nie jest powszechna). Mamy tu również rozterki egzystencjonalne Visiona i tożsamościowe Sama Wilsona, więc – podsumowując – jest trochę zabawnie, trochę poważnie, a trochę nic się nie dzieje. Globalnie całość nie jest źle napisana, ale brakuje albo szerszego pomysłu, albo miejsca na jakąś większą opowieść z racji równoległego wydarzenia, przez co trochę próbujemy skakać i wypełniać luki, czasem w zakresie wydarzeń, o które nikt nie zapytał.

avengers-t5-plansza-1-min.jpg

Oprawa graficzna albumu to prace Phila Noto i Mike'a del Mundo, utrzymane w spójnej, plastycznie malowanej estetyce. W praktyce Noto jest odrobinę poważniejszy i bardziej statyczny, del Mundo miejscami zdaje się gubić pomiędzy kadrami szczegóły takie jak proporcje postaci, nadto ma tendencję do nagłego przerysowywania emocji postaci do stopnia zaginania rzeczywistości (tytułem przykładu Thor potrafi się tak zdziwić, że nagle jej stalowa maska skrzywi się w grymasie niczym ślepia klasycznego Spider-Mana). Całościowo jest więc ładnie i poprawnie. Bez szału i bez tragedii.

Wydanie polskie to miękka oprawa ze skrzydełkami w standardzie Marvel Now! 2.0 i charakterystycznym czarnym grzbietem. W zakresie „dodatków” dostajemy na końcu tomiku okładki dwóch pierwszych zeszytów (7-8), okładki numerów 9-11 umieszczono separując treści poszczególnych zeszytówek z dodaniem kilku słów komentarza odnośnie wydarzeń, na których tle dana historia się dzieje. Na finale możemy liczyć również na polecanki komiksów z okolic wydarzenia „Tajne imperium” i serii o Jane Foster Thor, jak również zapowiedź kolejnego, już szóstego tomu serii z podtytułem „Zderzenie światów”.

Podsumowanie

Piąty tom „Avengers” rozpoczyna się zbyt małą ilością miejsca na opowiedzenie jakiejś bardziej skomplikowanej historii  – bo zaraz event, więc trzeba drobić jednozeszytówkami – a następnie ewoluuje w miotanie się scenarzysty wokoło wielkiego komiksowego wydarzenia, starając się z jednej strony opowiedzieć coś ciekawego a z drugiej nie zaprzeczyć niczemu, co już widzieliśmy lub zobaczymy w samym „Tajnym imperium”. Do tego trochę nas tu oszukują – po dwóch pierwszych zeszytach w dotychczasowym składzie drużyny dostajemy historię, która swobodnie mogłaby znaleźć się w serii regularnej o Mocarnej Thor, przygodę zupełnie innego zespołu „Avengers” niż na początku tomu, tj. stworzonego na potrzeby złego Steve'a Rogersa, a na finał próbę rozliczenia się z przeszłością pierwotnego składu po zakończeniu „Tajnego imperium”. Czy ma sens czytać ten tomik bez znajomości głównego wydarzenia? No może pierwsze dwa zeszyty. Czy reszta treści wzbogaci Wasz odbiór samego „Tajnego imperium”? No nie wiem. Czy Deadpool w wykonaniu Marka Waida jest bardziej irytujący niż zwykle? Definitywnie. Jednym słowem coś dla pasjonatów posiadania na półce wszystkiego, co choćby hipotetycznie ma związek z „Tajnym imperium”, tym razem w formie krótkich, wyrwanych z kontekstu opowieści.

Oceny końcowe

+3
Scenariusz
4
Rysunki
5
Tłumaczenie
4
Wydanie
3
Przystępność*
4
Średnia

Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.

* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.

Specyfikacja

Scenariusz

Mark Waid, Jeremy Whitley

Rysunki

Phil Noto, Mike del Mundo

Oprawa

miękka z obwolutą

Druk

Kolor

Liczba stron

108

Tłumaczenie

Marek Starosta

Data premiery

Sierpień 2020

Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.

zdj. Egmont / Marvel