22 grudnia na platformie Netflix zadebiutuje nowy film Davida Ayera pod tytułem Bright. Zapraszamy do lektury naszej przedpremierowej recenzji.
Po ogromnej fali krytyki, jaka spłynęła na Ayera po premierze Legionu Samobójców z 2016 roku – jako nieliczny cały czas uważam, że niezasłużenie, ale o tym może kiedy indziej – reżyser Bogów Ulicy próbuje odkupić swoje winy, wracając do swoich korzeni, czyli surowego i brutalnego kina policyjnego, tym razem jednak z domieszką fantastyki. Co więcej, próbuje wrócić w filmie dla internetowej platformy Netflix, co przynajmniej w teorii powinno oznaczać, że amerykański reżyser miał zdecydowanie więcej kreatywnej swobody w tworzeniu swojego najnowszego dzieła niż w przypadku wspomnianego Suicide Squad, które padło ofiarą niezdecydowanego studia.
Co ciekawe, Ayer w swoim nowym filmie, osadzonym w alternatywnej rzeczywistości, gdzie od tysięcy lat ziemskie społeczeństwo tworzą ludzie, orki, elfy i wróżki, w pewnych kwestiach nawiązuje do stworzonej dwa lata temu komiksowej adaptacji. I tak znowu mamy do czynienia z mroczną estetyką, a lwia cześć filmu rozgrywa się w nocy, na pokrytych ciemnością ulicach. W głównej roli powraca Will Smith, ponownie wcielający się w postać wewnętrznie skonfliktowanego ojca, nieumiejącego sprostać oczekiwaniom swojej kilkuletniej córki, a na drugim planie pojawia się Ike Barinholtz, odgrywający podobnie jak w Legionie Samobójców rolę skorumpowanego przedstawiciela prawa. Oczywiście z tej dwójki po raz kolejny większe pole do popisu dostaje Will Smith, tworzący z rewelacyjnym Joelem Edgertonem parę głównych bohaterów. No właśnie, para głównych bohaterów to bez wątpienia jeden z kluczowych elementów najlepszych filmów Ayera. Podobnie jak w Bogach Ulicy czy wcześniej w Dniu Próby, tak teraz w Bright cała oś fabuły zostaje zawiązana wokół relacji dwóch głównych bohaterów – policyjnych partnerów pochodzących nie tylko z dwóch zupełnie różnych środowisk, ale i ras – człowiek Ward (Will Smith) i ork Jakoby (Joel Edgerton). Tak mocne zawiązanie głównego wątku w relacji bohaterów wiąże się jednak ze sporym ryzykiem, bowiem nie każda para aktorów jest w stanie stworzyć na ekranie przekonujący i co najważniejsze angażujący widza duet. Ayer pokazuje jednak po raz kolejny, że dobierać aktorów potrafi jak mało kto. Dosłownie od pierwszej minuty film wprowadza nas w interesującą relację łączącą głównych protagonistów, rysując każdego z nich jako niejednoznaczną postać z dylematami. Nie wiemy, czego możemy się spodziewać zarówno po postaci Warda, postawionego w roli jedynego w mieście policjanta z ludzkiej rasy, skazanego na służbę z orkiem, jak i Jakoba, jedynego orka, który zostaje wystawiony na próbę wierności partnerowi i swojej rasie.
Dla zbalansowania ciężkiego klimatu Ayer wprowadza do filmu dosyć sporą, aczkolwiek subtelną i wyważoną dawkę humoru, który w odpowiednim momencie potrafi rozładować narastające napięcie. Ostatecznie relacja tej dwójki rozwija się w dosyć przewidywalny i schematyczny sposób, ale akurat w przypadku tej produkcji nie jest to absolutnie wadą. Droga, jaką pokonuje każdy z bohaterów, pełna nieoczywistych wyborów daje nam oczywiste, a mimo to w pełni satysfakcjonujące zakończenie. Tym bardziej że w tle relacji tej dwójki Ayerowi, a w zasadzie scenarzyście, czyli Maxowi Landisowi, udało się wykreować ciekawy i autentyczny świat kilku zupełnie różnych ras pogrążony w odwiecznej walce z magią i siłami ciemności. Showrunner przedstawia nam główne zasady rządzące się filmowym światem, ale nie stara się za wszelką cenę wytłumaczyć każdego z jego elementów, traktując nas jako widza umiejącego wywnioskować zależności rządzące tym uniwersum. Świetnie w swoich rolach spisują się kipiący emocjami Will Smith i znakomicie portretujący postać orka Joel Edgerton. Zwłaszcza dla Edgertona należą się wielkie brawa za niesamowitą grę aktorską i stworzenie w pełni realistycznej i co najważniejsze przyciągającej nasz wzrok postaci orka. W tym miejscu nie mogę nie pochwalić ekipy odpowiedzialnej za charakteryzację nie tylko głównego bohatera, ale wszystkich przedstawicieli rasy orków, a także elfów, wyglądających po prostu fenomenalnie. Co prawda momentami na ekranie widoczne są słabsze efekty CGI, ale zdarza się to okazjonalnie i nie zaburza seansu. Słowa uznania należą się również aktorom odrywającym postacie drugoplanowe. Noomi Rapace w roli potężnej antagonistki z rasy elfów, Lucy Fry w roli zagubionej, tajemniczej i małomównej „damy w opałach” czy wspomniany wcześniej Ike Barinholtz spisują się bez zarzutów.
Wbrew temu, co moglibyśmy przypuszczać, Bright nie jest filmem rozprawiającym jedynie o problemie rasizmu i braku akceptacji – mamy tutaj przecież do czynienia z napiętnowaną rasą orków, która w brutalnej rzeczywistości spychana jest do gett i slumsów – ale jest przede wszystkim filmem o przyjaźni, o poczuciu obowiązku i oddaniu sprawie, nawet jeśli jest to ochrona magicznego artefaktu przed siłami zła. Bright oferuje nam wszystko, co w filmach Ayera najlepsze – niebanalnych bohaterów, świetny soundtrack, szorstką i brutalną rzeczywistość ulic przepełnionych gangami i oblanych litrami krwi, widowiskowe strzelaniny, a w tym przypadku w bonusie dostajemy jeszcze nietuzinkowy świat fantasy w tle. Mieszanka wprost wybuchowa. Bright stworzony dla Netflixa rozmywa również wszelkie wątpliwości na temat aktualnej reżyserskiej formy Davida Ayera, pokazując, że wystarczy dać twórcy większą swobodę artystyczną i obdarzyć go pełnym zaufaniem, a będzie w stanie stworzyć film taki, do jakich nas przyzwyczaił. Jeśli jesteście fanami Ayera, a w szczególności jego dwóch najpopularniejszych filmów, czyli Dnia Próby, a przede wszystkim Bogów Ulicy, to wiecie już, co robić w piątek – w dniu premiery Bright.
Ocena: 5/6
źródło: Netflix