„Brigitte Bardot Cudowna”  – recenzja filmu. W głowie się nie mieści [47. FPFF w Gdyni]

Do Gdyni na 47. Festiwal Filmów Fabularnych swój nowy film przywiózł w tym roku także Lech Majewski, twórca mający w swoim dorobku takie produkcja jak „Dolina Bogów” czy „Młyn i krzyż”. Jak wypada jego „Brigitte Bardot Cudowna” z Joanną Opozdą w tytułowej roli? Zapraszamy do lektury recenzji.

Podczas gdy w swoim poprzednim filmie Lech Majewski z rozżaleniem spoglądał w przyszłość, tym razem reżyser postanowił cofnąć się do miejsca i czasu, w którym wszystko się zaczęło. Przynajmniej dla niego. W „Brigitte Bardot Cudownej” multiinstrumentalista światowej sztuki powraca bowiem do swojego dzieciństwa – Katowic rozpalonych do czerwoności w odcieniu коммуни́зм, w których gombrowiczowski absurd wtórował fantazjom o tym, co za blokiem wschodnim. Okres burzy i naporu młodego Lecha / filmowego Adama nakreśla tęsknota za nigdy niepoznanym ojcem, lotnikiem II wojny światowej, o którym słuch zaginął. Twórca „Ewangelii według Harry’ego” nie byłby jednak sobą, gdyby swej kinowej adolescencji nie namalował w barwach surrealizmu. I tak obok partyjniaków w filmie dzielnie kroczą gwiazdy ekranu. Dygnitarzom akompaniują Beatlesi, Liz Taylor podkłada nogę zomowcom, a nad scenerią czuwa Brigitte Bardot, która po raz pierwszy od niemal 50 lat magicznie powraca na srebrny ekran.

Najnowszy film Majewskiego jest kolejną w dorobku autora ekranizacją własnej książki (reżyser wcześniej adaptował, chociażby „Ogród rozkoszy ziemskich” na podstawie „Metafizyki”). Dzieciństwo bohatera imieniem Adam (Kacper Olszewski znany z „Baby Bump” czy „Króla”) na wskroś przenika Polska Ludowa. W domu matkę regularnie odwiedzają aparatczycy, w szkole grono pedagogiczne wystawia teatrzyk ku chwale Lenina. Nawet nieobecność ojca wydaje się elementem niepożądanym w radzieckiej układance. Osadzony w mitycznej Anglii tato przysyła pocztówki, ale charakter pisma jest jakby kobiecy. Gdzie można poszukać staruszka? Adam wędruje wprost do własnej głowy. W umyśle zakochanego w popkulturze protagonisty obok siebie mieszkają ekranowi idole. Simon Templar uchodzi za jedyny dostępny wzorzec męskości, zaś w Bardotce materializują się wszystkie młodzieńcze fascynacje chłopaka. Z czasem jednak nawet i tam przedostają się komuniści. Adam będzie zmuszony zadecydować, w jaki sposób stawi im czoła.

Sprawdź też: „Andor” – przedpremierowa recenzja serialu z „Gwiezdnych wojen”. Łotr 2049.

brigitte-bardot-cudowna-recenzja.jpg

Niech Was nie zmylą wszechobecne odniesienia do światowej kultury masowej. „Brigitte Bardot Cudowna” stanowi najgłębiej zanurzony w „polskości” film Majewskiego od czasu „Angelusa” i „Wojaczka”, czyli najprawdopodobniej szczytowego okresu jego twórczości kinowej. Niemniej w przeciwieństwie do tamtych tytułów cudownej Bardotce desperacko brakuje przenikliwości. Obraz może i wnika do wyobraźni protagonisty, ale sam reżyser porusza się na mieliźnie emocji. Kreatywnych rozwiązań zdecydowanie nie wystarcza tutaj na dwie godziny ekranowego czasu, natomiast bardziej błyskotliwy niż sam obraz, wydaje się jego koncept. Gdy opowieść wkroczy już na charakterystyczne dla twórcy oniryczne tory, narracja przechodzi w tryb autopilota napędzanego nostalgią i zadurzeniem w ikonach lat minionych. Równie płytko, co warstwa fantastyczna „Bardot Cudownej” wypada też segment w domyśle realistyczny, skupiony głównie wokół szkolnych aspektów dorastania w PRL-u. Kolejnymi scenami Majewski w gruncie rzeczy powtarza tę samą myśl, z kolei władza – tak samo oświatowa, jak i narodowa – pozostaje jedynie figurą stylistyczną.

Brigitte Bardot Cudowną” można by określić duchowym połączeniem „Cinema Paradiso” z niedawnymi „7 uczuciami” Marka Koterskiego. Majewski ustępuje jednak koledze po fachu nie tylko w uchwyceniu sedna młodzieńczej opowieści; film twórcy „Doliny Bogów” okazuje się  niespodziewanie banalny w aspekcie wizualnym. Zapadające w pamięć fantasmagoryczne obrazy z przedsięwzięć autora - które były tak wyraźnym elementem choćby wspomnianej wcześniej produkcji sprzed trzech lat – zostały tutaj dotkliwie uproszczone i ograniczone do minimum. W filmowym języku „Brigitte Bardot Cudownej” czuć niedostatki inwencji do tego stopnia, iż część scen niechlubnie przypomina spektakl telewizyjny. Stosunkowo martwe tło sumiennie starają się ożywiać aktorzy i aktorki, którzy wnoszą ze sobą na ekran sporo życia. Bardzo dobrze odnajdujący się w konwencji Kacper Olszewski ma w sobie ciekawą mieszankę neurotyzmu Alexa Lawthera i przekorności Ezry Millera. Z kolei ograniczona do epizodu Joanna Opozda ujmuje nie tyle osobliwą urodą Bardotki, ile wyczulonym gestem i śmiałym spojrzeniem. Wspólnie tworzą zaskakująco spójny duet. Szkoda, że film im tego nie wynagrodził.

Ocena filmu „Brigitte Bardot Cudowna”: 2+/6

 

zdj. Angelis Silesius