„Buzz Astral” – recenzja filmu. Pixar zalicza awaryjne lądowanie

W piątek do polskich kin trafi nowa animacja będąca owocem współpracy Disneya ze studiem Pixar. Mowa o spin-offie serii „Toy Story”, poświęconemu oryginalnej postaci Buzza Astrala, który miał zainspirować jedną z kultowych zabawek tamtej produkcji. Zapraszamy do lektury naszej przedpremierowej recenzji filmu.

Mając w dorobku ponad dwadzieścia pełnometrażowych animacji, spośród których niemal każda dorobiła się już statusu kultowej, Pixar to w tej konwencji niedościgniony znak jakości. Produkcje studia wyznaczają nowy standard realizacyjny, rysują zgrabne i oryginalne fabuły, wprowadzając na ekran nieoczywiste postacie, które – mimo szczegółowych charakteryzacji – odbijają uniwersalne przeżycia. Chodzi też (a może przede wszystkim) o to jak sprawnie filmy tej wytwórni operują metaforyką. Szybkie i zabawne przygody są zawsze tylko punktem wyjścia dla cennych życiowych lekcji o wartości rodziny (wrodzonej i pozyskanej), przeznaczeniu i trudnych emocjach, które twórcy Pixara umiejętnie oswajają i w dzieciach i w dorosłych. Warto przywołać chociażby dwie ostatnie produkcje amerykańskich speców od animacji – „To nie wypanda” i „Lukę” – które w odmienny sposób ujęły temat okresu dojrzewania: jego temperamentność, ale i beztroskę. Najnowsza animacja Pixara, „Buzz Astral” bierze na swoje barki inne motywy, od dwóch poprzednich hitów. Tym razem, treść jest jednak bardziej zachowawcza i tradycyjna. Podano ją zaś w tonacji zaskakująco lekkiego (nawet jak na Pixara), choć bardzo ładnie wykonanego kina przygodowego.

Buzz Astral” jest „filmem wewnątrz filmu”. Relację do poprzednich odsłon cyklu „Toy Story” twórcy objaśniają widzom jeszcze w otwarciu opowieści: to właśnie to widowisko w 1995 roku zobaczyłby Andy Davis. A później poleciał do sklepu i kupił figurkę nieustraszonego strażnika kosmosu. Nowa animacja wprowadza na ekran nieco inną wersję Buzza, niż ta którą znamy z disnejowskiego klasyka. To postać, która zainspirowała plastikowego astronautę – bardziej od tamtej ludzka i wyważona, a przy tym bardziej autentyczna (mimo tego, że reżyseria i scenariusz filmu często odbierają jej elementy charakteryzacji, które pozwalają na ciekawsze pogłębienie – ale o tym za moment).

Na początku filmu, tytułowy strażnik, wraz z załogą i pasażerami, rozbija się na tajemniczej planecie, z której odebrano zagadkowy sygnał. Działając w pojedynkę (zamiast zdać się na wsparcie swoich towarzyszy – to jeden z głównych tematów filmu), Buzz uziemia i siebie i pozostałych kosmicznych wędrowców na powierzchni obcego świata. W próbach odwrócenia swojej pomyłki, astronauta bierze na siebie zadanie odnalezienia metody powrotu do domu. Podczas gdy jego załoga adaptuje się do warunków panujących na nowej planecie, Astral testuje technologię hiperprędkości, mającą stać się kluczem do odwrócenia fatalnych konsekwencji misji. Bohater wkrótce odkrywa, że każdy lot testowy wokół orbity nieodległej planetoidy przesuwa go o parę lat w przyszłość (choć w jego odczuciu mija zaledwie parę minut). Ponawiając zadanie raz za razem, co rusz powraca na planetę, na której życie toczy się już własnym torem i bez jego udziału. Szybko na oczach widzów upływają zwłaszcza lata jego najbliższej przyjaciółki, Alicii, która w ciągu paru momentów z młodej strażniczki kosmosu staje się starszą kobietą z dorosłą córką i wnuczką. 

lightyear-animation-movie-2022-buzz-lightyear-morrison-izzy-sox-wallpaper-2880x960_104-min.jpg

To ciężki wątek, który powinienem zaboleć (pamiętacie podobny moment w „Interstellar”?), ale nie boli. „Buzz” serwuje go widzom zbyt szybko, skrótowo i z rzadkim dla wytwórni brakiem wyczucia. Podobnie jak sam film, tak i tytułowy bohater osobliwie szybko radzi sobie z bardziej emocjonalnymi momentami i przełomowymi chwilami. Jego wątek to niejedyny przykład braku „siły ciążenia” w narracji. Marginalnie potraktowano też „łuki” drugoplanowych bohaterów: sklejkę dość bezbarwnych comic-reliefów z oddziału nieopierzonych strażników-rekrutów, łajzowatego Mo Morrisona i Darby Steel (specjalistkę od ładunków wybuchowych i byłego skazańca). Najciekawiej z nowo sformowanej w połowie filmu grupy Astrala wypada na pewno postać Izzy, wnuczki Alicii, której (oklepany, bądź co bądź, ale udany) wątek zgrabnie kieruje w stronę zwalczenia strachu (bohaterka cierpi na astrofobię) i dorośnięcia do własnego nazwiska. Dodajmy, że nie sposób ocenić, w jaki sposób do rozbudowania emocji płynących z filmu przyczyniają się oryginalne głosy – Chris Evans, Josh Brolin, Keke Palmer, Taika Waititi – bo wersję, którą mieliśmy okazję zobaczyć, zaopatrzono w (solidny – produkcje Pixara zawsze dobrze brzmiały po polsku) rodzimy dubbing. I wygląda na to, że tylko z taką opcję będziemy mieli do czynienia w polskich kinach.

Niestety, rozczarowuje też sam twist, którym twórcy postanowili wywrócić fabułę w kulminacji filmu. Zwrot akcji ma wprawdzie duży sens od strony tematycznej (Pixar wykorzystuje tu jeden ze swoich ulubionych tropów narracyjnych), ale od samego początku zbyt mało jest w filmie namysłu nad emocjami głównego bohatera, by zrobić nim na widzach mocniejsze wrażenie. W samej fabule i on i jego umotywowanie pojawia się zaś zbyt późno, by wytworzyć efekt spójności.

Całościowo, to jednak nie budowanie ciekawszych postaci, a inne elementy grają w „Buzzie” pierwsze skrzypce – zastępuje je przede wszystkim mocniejsze pochylenie nad fabułą. Na film składają się pięknie „narysowane” sekwencje akcji i wizytówkowe wizualne gagi Pixara, przemieszane z bogactwem odniesień do klasyków kosmicznej fantastyki i sci-fi. Taki był główny zamysł produkcji – reżyser Angus MacLane chciał nią zacytować swoje ulubione „sajfaje” z przeszłości kina. Stąd liczne świadome klisze (scenariuszowe i wizualne) z między innymi „Gwiezdnych wojen”, „Obcego” i „2001”. Wpisanie ich w pixarową konwencję robi dobry efekt, który zagwarantuje przeważnie udany seans miłośnikom leciutkiej rozrywki. Będzie on jednak wymagał przestrojenia się na nieco inne odczucia, niż gwarantuje zwykle obcowanie z widowiskami Pixara.

Tym, czym wytwórnia nadrabia pewne poróżnienia ze swoim zwyczajowym modelem opowiadania, jest natomiast wprowadzenie na ekran kolejnej rozbrajająco uroczej postaci. Kotex (ang. Sox), sztuczna inteligencja zamknięta, jak sama nazwa wskazuje, w kociej postaci, to bohater, który też jest bardziej wariacją, niż samodzielnym pomysłem, ale i tak przyciąga do siebie momentalnie. Co więcej – łącząc bardziej ujmujące cechy czworonogów z wypłaszczoną, robotyczną ekspresją i suchym poczuciem humoru – bohater będzie najpewniej dużym hitem pośród młodszej widowni. Tym razem to właśnie ci najmłodsi odbiorcy, a nie ich opiekunowie poczują największą satysfakcję z seansu. „Buzz Astral” to bowiem wciąż całkiem udana zabawa – szybka, stylowa i przenikliwa – ale łez nikt nad nią najpewniej nie uroni. Film nie podleczy też żadnej niezasklepionej, dorosłej rany, jak potrafiły zrobić to najlepsze „Pixary”.

Ocena końcowa filmu „Buzz Astral”: 4-/6

zdj. Disney