„Cruella” – recenzja filmu. Dobre złego początki

Wracamy do multipleksów! Po miesiącach wietrzenia sal kinowych, na wielki ekran trafia pierwsze wysokooktanowe widowisko tego sezonu. „Cruella” to historia-geneza kultowej okrutnicy ze „101 dalmatyńczyków”. W głównej roli pojawia się Emma Stone. Reżyseruje Craig Gillespie od „Jestem najlepsza. Ja, Tonya” i „Czasu próby”. Zapraszamy do lektury naszej recenzji.

Kampania oczyszczania wizerunków kultowych złoczyńców trwa w najlepsze. Dzięki najnowszemu filmowi Disneya, mamy okazję zobaczyć świat Cruelli de Mon przez wyjątkowo stylowy obiektyw, wyraźnie ilustrujący tezę, że wielkie Zło jest w dzisiejszej popkulturze bardzo glamour. Trend na oprawianie ulubionych szwarccharakterów w nieco bardziej pobłażającą konwencję widzimy w kinie od dłuższego czasu. Poczynając od etycznych linoskoczków w postaci Deadpoola, swoje solowe wysokobudżetowe widowiska coraz chętniej otrzymują już nie tyle ulubieni antybohaterowie popkultury, co po prostu ulubieni antagoniści. W tym przypadku otrzymujemy bodaj najmniej prawdopodobną heroinę, zaczerpniętą wszak z kreskówkowej morderczyni psów. Czy da się historię owej postaci opowiedzieć tak, by widownia dobrowolnie postawiła się po stronie rzeczonej psychopatki? Ewidentnie się da, o ile stanowczo wykreślimy wątek zabijania czworonogów, a przez to pozbawimy film statusu bezpośredniego „prequela”. W tym duchu „Cruella” wygrywa kilka ciekawych rymów ze swoim pierwowzorem, zaś jako disnejowska odpowiedź na powodzenie solowej Harley Quinn funkcjonuje niczym nieco zbzikowana, nieco autotematyczna opowieść z wyrazistym sznytem realizacyjnym.

Emma Stone w filmie Cruella

Podobnie jak wspomniany film o Harley Quinn, tak samo powodzenie filmu o antagonistce ze „101 dalmatyńczyków” spoczywa głównie na kreacji tytułowej bohaterki. To powiedziawszy, Emma Stone kradnie scenę jako odświeżona, nowa interpretacja wyrafinowanej i manierycznej Cruelli de Mon. Jej kreacja jest zarazem iście rock’n’rollowym symbolem wszystkiego, co widownie kochają w najlepszych filmowych arcyłotrach. Ale nie tylko. W duchu kinowych origin stories, jak wcześniejsza opowieść o Diabolinie z Angeliną Jolie, postać Stone poznajemy na znacznie wcześniejszym, niewinnym wówczas etapie. Młoda Cruella to wówczas jeszcze Estella, osierocona nastolatka dorastająca na ciężkich ulicach Londynu lat sześćdziesiątych, a następnie powoli wspinająca się na szczyt modowego światka West Endu. Fabuła „Cruelli” opiera się na stopniowym (nie mylić z „wyważonym”, bo z tym bywają problemy) odsłanianiu, jak główna bohaterka przeistoczyła się w postać bliższą swemu niegodziwemu odpowiednikowi.

Od strony tonu, „Cruella” to dość odważne posunięcie ze strony Disneya. Film potrafi zaskoczyć dawką czarnego humoru i natłokiem mocno posępnych okoliczności. Jako całość, produkcja kieruje się napięciem i dynamiką zaczerpniętą wprost z kreskówek – po części tych klasycznych, po części współczesnych. W efekcie aktorskie przygody Cruelli często układają się w starannie wystylizowaną farsę z szeregiem skrajnie przerysowanych postaci i nieprawdopodobnych okoliczności. „Cruella” zapożycza zresztą nie tylko od animowanych korzeni Disneya i filmowej adaptacji z Glenn Close, a z szeregu produkcji heistowych, komedii kryminalnych, a w paru miejscach nawet z opowieści o Sherlocku Holmesie. Ten dość osobliwy koktajl gatunkowy wypada przeważnie bardzo fajnie, choć najczęściej zawdzięcza to warstwie realizacyjnej, a nie samej fabule. Scenariusz „Cruelli” nie jest ani tak błyskotliwy, ani tak przenikliwy, jak sugeruje (i w pewnym sensie maskuje) to warstwa realizacyjna. Średnie w gruncie rzeczy gagi, dowcipy i uszczypliwe dialogi bardzo często zyskują w filmie większą siłę nośną dzięki niuansom aktorskim (poza Stone wyróżnia się tu zwłaszcza fantastyczna Emma Thompson jako potworna Baronowa), montażowi i reżyserii.

Walter Hauser, Emma Stone i Joel Fry w filmie Cruella

Zwłaszcza w środkowej części filmu sporą rolę odgrywa też ścieżka dźwiękowa skomponowana z szeregu rockowych hymnów epoki – Queen, The Doors, The Rolling Stones, Bee Gees, The Zombies i tak dalej. W zestawieniu z filmami, które równie gęsto uciekają się do muzycznego panteonu, „Cruella” wypada niczym jeden z tych przypadków, w którym to utwór na ogół oprawia obraz, a nie na odwrót (patrzę na ciebie, „Legionie samobójców”). Nie znaczy to bynajmniej, że filmowi nie zdarza się balansować czasem na niebezpiecznej granicy muzycznego wideoklipu. Odwołując się raz jeszcze do scenariusza pozostającego parę kroków w tyle za bodaj każdym innym elementem filmu, „Cruella” trochę za często opiera energię sceny na pożyczonych hiciorach aniżeli na aspektach organicznie wyrastających z tekstu filmu. Co więcej, ponieważ reżyser Craig Gillespie postawił w filmie na atmosferę silnie nacechowaną neurotyzmem i kreskówkowym absurdem, parokrotnie umknęła mu okazja do wyprowadzenia momentów bardziej dramatycznych. W kilku miejscach bardziej emocjonalne sceny ratuje gra aktorska Stone, ale z innymi rozliczono się nie tyle „po łebkach”, co pogrzebano w zbyt pościgowym tempie i natłoku idiosynkrazji.

Jakie by jednak nie były, problemy „Cruelli” skutecznie niweluje dobra, punk-rockowo nieprzewidywalna frajda i atrakcyjna jakość wykonania. Film Gillespie może i nie stanie się disnejowskim klasykiem, ale to z pewnością jedna z mocniejszych produkcji aktorskich opartych na wiekowych postaciach Disneya. Co więcej, przy równie charyzmatycznej kreacji aktorskiej i formie, która bez najmniejszych wątpliwości przemówi do szerokiej widowni, nietrudno sobie wyobrazić, że prędzej czy później Cruella powróci w sequelu. I wcale nie brzmi to tak złowieszczo.

Ocena końcowa: 4/6

zdj. Disney