
Wydawnictwo Lost In Time nie zwalnia tempa w wydawaniu westernów. W styczniu czytelnicy otrzymali możliwość zapoznania się z udanym „Trentem”, a w marcu przyszła pora na kolejną wyprawę do krainy Indian i rewolwerowców.
W przeciwieństwie do przywołanych przed chwilą przygód kanadyjskiego konstabla, tym razem otrzymaliśmy trzy opowieści, a każda z nich skupiła się na wybranym prawdziwym jegomościu. Inny jest też klimat poszczególnych historii. Pierwszemu i drugiemu wydaniu zbiorczemu „Legend Zachodu” bliżej do „Hoka Hey!” niż komiksu autorstwa Leo. Recenzowany album ukazuje naprawdę dziki Dziki Zachód. Tereny są tu nieprzystępne, a ludzie nieprzejednani w swojej chciwości i okrucieństwie. Zwłaszcza tego drugiego tu nie brakuje. Jeśli chcielibyście podsunąć jakiś western niedojrzałemu czytelnikowi, to lepszym wyborem będzie wspomniany na wstępie „Trent”, a „Legendy…” niech zostawią dla siebie osoby starsze, którym niestraszne są pełne brutalności treści.
Zbiór rozpoczyna opowieść skupiona na Williamie Codym, który w historii Stanów Zjednoczonych (oraz popkultury) zapisał się jako Buffalo Bill. Tuż przed wyruszeniem na tournée po Europie, Bill wybrał się na polowanie. Łup miał być duży, wręcz legendarny, lecz szybko się okazało, że tym razem to myśliwy stał się zwierzyną. Świadomość, że w naszej rzeczywistości Buffalo Bill bezpiecznie wypłynął do Starego Świata, w najmniejszym stopniu nie wpływa na śledzenie losów Billa w komiksie. Czyta się to z niemałym napięciem i choć początkowo trudno było kibicować protagoniście i jego kompanom (delikatnie mówiąc, nie wzbudził we mnie sympatii człowiek niewidzący różnicy między bizonem a tarczą na strzelnicy), tak po kilku stronach zacząłem trzymać za niego kciuki.
Przeciwnik Billa okazał się jeszcze bardziej okrutną osobą – kadr z koniem spalonym przez niego żywcem mocno utkwił mi w pamięci i sprawił, że życzyłem sprawcy wyjątkowo bolesnego końca. Jak mogliście się właśnie przekonać, scenarzyści „Legend Zachodu” potrafią zaszokować i chętnie oddziałują na emocje czytelnika. Co ważne, ani razu nie miałem poczucia, że jest to szokowanie dla samego szokowania. Było to raczej podkreślanie natury części ludzi wprowadzających „cywilizację” na Dziki Zachód.
Swoją drogą, króciutkie posłowie przypomniało, że Buffalo Bill w równym stopniu był jedną z legend Zachodu oraz przedstawicielem show businessu. Po takich słowach nie mogłem powstrzymać się od zanucenia „There's No Business Like Show Business” Irvinga Berlina, które w musicalu „Rekord Annie” zaśpiewała m.in. ekranowa inkarnacja tytułowego bohatera pierwszej opowieści.
Wracając do „Legend Zachodu”. Scenarzysta historii poświęconej kolejnemu słynnemu Billowi, tym razem temu Dzikiemu, również nie stronił od podkreślania okrucieństwa charakteryzującego część Amerykanów. Także wiadomy był los głównego bohatera, więc jakiekolwiek zagrożenie mogło wisieć jedynie nad postaciami pobocznymi. I ponownie zostałem całkowicie wciągnięty w świat przedstawiony. Spodobało mi się również, że twórca nie zachęcał czytelnika wyłącznie do zastanawiania się kto i jak teraz zginie. Przez długi czas Billowi towarzyszyła zagwozdka dotyczącą motywacji kierującej poczynaniami głównego złego. Ucieszyło mnie, że w komiksie w dużej mierze stawiającym na akcję, znalazło się miejsce dla innego motywu niż wyświechtane „antagonista zabija tylko dlatego, że jest zły i kropka”.
Chęć do kręcenia nosem wzbudziła we mnie dopiero ostatnia z historii. Wieńcząca zbiór opowieść o Dzikiej Bandzie i szeryfie Hazenie momentami sprawiała wrażenie, jakby scenarzysta nie potrafił zrezygnować z części swoich pomysłów, więc postanowił zaimplementować je wszystkie. W efekcie wyszła mieszanka horroru i westernu, którą można nazwać „Drogą bez powrotu” w realiach Dzikiego Zachodu. Choć teraz mogło zabrzmieć to interesująco, to podczas lektury miałem wrażenie, że autorowi nie do końca udało się pogodzić ze sobą oba style. Przynajmniej całość jest sprawnie opowiedziana i nie ma przestojów.
O warstwie graficznej każdej z historii mogę powiedzieć mniej więcej to samo. Rysunki są odpowiednio dynamiczne i z reguły przyjemne dla oka. Co prawda style odpowiedzialnych za zbiór artystów nie charakteryzują się niczym szczególnym, ale mimo to i tak niektóre kadry pamiętam wyraźnie, jakbym dopiero co odłożył komiks. Chyba najlepiej w tym względzie wypadł Andrea Fattori – spod jego ręki wyszło kilka pamiętnych fragmentów (choć bardziej w tym zasługa scenariusza, a nie talentu tego włoskiego rysownika). Może i zwróciłem uwagę na standardowość rysunków, ale nie powinno to być odbierane jako wada. Takiego poziomu życzyłbym wielu twórcom. Miłośnicy typowej europejskiej kreski powinni być zadowoleni.
Wydanie jest charakterystyczne dla Lost In Time, więc otrzymaliśmy solidnie przygotowany komiks w dużym formacie, twardej oprawie i dobrze wydrukowany. Jedynym minusem jest brak jakichkolwiek dodatków.
Drugi tom „Legend Zachodu” jest udanym zbiorem, który śmiało mogę polecić fanom westernów. Sam do nich należę i wiem, że chętnie wrócę do tego tytułu.
Oceny końcowe komiksu „Legendy Zachodu. Buffalo Bill, Dziki Bill Hickok, Butch Cassidy i Dzika Banda”
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Fred Duval, Jarry, Christophe Bec |
Rysunki |
Andrea Fattori, Laci, Michel Suro |
Oprawa |
twarda |
Druk |
kolor |
Liczba stron |
192 |
Tłumaczenie |
Jakub Syty |
Data premiery |
25 marca 2024 |
Dziękujemy wydawnictwu Lost In Time za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Lost In Time / Soleil Productions