„Emigracja XD” – przedpremierowa recenzja serialu. Rozmówki polsko-angielskie dla początkujących

W piątek na platformie CANAL+ Online zadebiutuje nowy polski serial komediowy „Emigracja XD”. Czy warto zainteresować się produkcją będącą adaptacją popularnej książki o tym samym tytule autorstwa Malcolma XD? Sprawdźcie naszą przedpremierową recenzję.

Nie wiem, w jakim stopniu ogarniacie, że istnieje taki gatunek literacki jak pasta, ale najwybitniejszy polski przedstawiciel tej niszy, Malcolm XD doczekał się właśnie drugiej ekranizacji. Możecie pamiętać jak sześć lat temu na świętej pamięci Showmaksie [*] debiutował „Fanatyk”, filmowa wariacja obrosłego internetowym kultem tekstu o starym z obsesją na punkcie wędkarstwa. Kilka wiosen i platform streamingowych później Canal+ wypuszcza „Emigrację XD”, przeróbkę pierwszej pełnoprawnej powieści autora. Mimo że książkowy debiut Malcolma jest w zasadzie prozą, to styl pozostaje typowo „pastowy” – płynną narrację oplatają celne dygresje, jest wycinkowo, ale treściwie, a faszerowanie humorem nie gryzie się z opowiadaniem historii. Jeśli teraz zastanawiacie się, jak Canal+ przeniósł to na ekran, to spieszę z wyjaśnieniem, że przeniósł to bardzo dobrze. Płynną narrację oplatają celne dygresje, jest wycinkowo, ale treściwie, a faszerowanie humorem… nie no serio, jest dobrze. Sami możecie przekonać się o tym już jutro, ale do tego czasu, zachęcam do lektury kilku poniższych zdań.

Serialowa „Emigracja” nie odbiega od pierwowzoru szczególnie daleko. Względem książki filmowcy zmienili jedynie dekadę (idąc z duchem czasu postawiono na rzeczywistość post-Brexitową) i kilka pomniejszych elementów fabularnych. Opowieść relacjonowaną przez Malcolma (w tej roli Tomasz Włosok) rozpoczynamy w niewielkim miasteczku w centralnej Polsce. Bohater to taki krajowy everyman, co wchodząc w dorosłość, szuka swojego miejsca we wszechświecie. Na socjologię zdawał już dwa razy, z kobietami lepiej radzi sobie po hehehuanie, a zapięta pod szyją kraciasta koszula krzyczy introwertyzmem. Szerokość geograficzna o wariancie Polski B śpiewanej przez wieszcza nie stwarza warunków, by rozwinąć skrzydła. Wokół same tuningowane golfy IV i kapliczki św. Doroty, a w okolicy dzieje się tylko wtedy, gdy Norbi wpadnie z hitem na coroczne Dni Agrestu. Okazja na pryśnięcie nadarza się za sprawą kuzyna, co zdążył ustawić się w jukeju – tam to przecież „w ogóle inna mentalność” i „dwa i pół koła na start” albo nawet trzy, jeśliby się na niego powołać. Okazja tym lepsza, że nad Malcolmem wisi widmo długu.

Sprawdź też naszą recenzję polskiego filmu „Wyrwa” z Tomaszem Kotem w roli głównej.

Którejś nocy ekipa chłopaka zabalowała o kilka szotów za dużo, co skończyło się wrakiem auta w leśniczówce. Wyrok sądowy nie do przeskoczenia, także po krótkiej debacie ze Stomilem (Michał Balicki) – jednym z dwóch głównych sprawców wyżej wymienionej kraksy – bohaterowie postanawiają wyruszyć na przysłowiowe saksy. Droga okazuje się nie tyle długa, ile zawiła. Nie minie wiele czasu, nim kumple rozłączą się w wyniku kilku przypadkowych zwrotów akcji (kto siedział w autokarze na kursie Polska – Wielka Brytania, ten wie, że trasa nigdy nie przebiega bez atrakcji). Mniej więcej w tym momencie rozpoczyna się fabuła tzw. właściwa, w której wraz z Malcolmem – i jego ekscentrycznymi towarzyszami podróży – przemierzamy pół Europy, by ostatecznie wylądować w hehe Lądku (psst. to już w 3. odcinku). Wspaniała będzie to wycieczka i nie zapomnicie jej nigdy – gwarantuję. O jej zaletach w znacznej części stanowią kompani, począwszy od poligloty Pana Zbyszka, przez tirową brać z gościem o ksywie Mariusz Ferrari na czele, aż po parę Romów spod Cieszyna, których orły drogówki biorą za Arabów.

To, co „Emigracja XD” oferuje w głównej mierze, zawiera się w aurze wielkiej przygody, w której hasło „spie*dalamy” odmienione zostaje przez wszystkie możliwe przypadki. Gatunkowo serialowi najbliżej do komedii absurdu, niemniej przewijają się też tropy kina drogi, jak i społecznego dramatu o życiu na obczyźnie. Ok, żeby było jasne, nie oczekujcie może Wielkiej Brytanii z obiektywu Mike’a Leigh, ale to nie jest tak, że dominują tu wyłącznie heheszki. Serial jest czymś pomiędzy „Szczęśliwego Nowego Jorku” a twórczością Marka Koterskiego, gdyby ten wysłał Miauczyńskiego na emigrację. To w równym stopniu rasowa komedia, co groteskowa kronika współczesności z Malcolmem jako faktografem w centrum. Gość może i jedną dłonią szkicuje karykatury, ale drugą dorabia im cech ludzkich. Stereotypy służą nie tylko szerszemu portretowi zbiorowości, ale też próbie barejowskiego uchwycenia tego, co określa się słowem „Zeitgeist”. W tym miejscu wypada wrócić na moment do kwestii Brexitu, bo – przynajmniej w czterech pierwszych odcinkach – fakt osadzenia akcji w tych realiach nie wybrzmiewa zbyt dosadnie.

Niektórym może nie pasować, że ekranowy Malcolm – a co za tym idzie wcielający się w niego Włosok – nie jest najciekawszym komponentem serialu. Wzorem książki bohater jest jednocześnie narratorem, który z perspektywy czasu opowiada nam, jak to na tej „Emigracji” właściwie było. Na ogół pozbawiony swego charakterystycznego i ciętego jak brzytwa języka sprawuje funkcję swego rodzaju filtra rzeczywistości, przez który przelatują pozostali bohaterowie. Przez część z nich trudno zresztą byłoby mu się przebić, bo drugi plan to złoto w najczystszej postaci. Balicki jako Stomil kradnie każdą scenę, w której przyjdzie mu się znaleźć, ale wcale nie ustępują mu choćby Szuki (Marcin Miodek), Rom z akcentem o splocie Rafonixa i Elektryka wysokich napięć, czy Patolog Roman (Piotr Trojan), fanatyk kolejki-recydywista, co pół mieszkania ma za*ebane wagonikami, najgorzej. Na osobną wzmiankę zasługuje wspomniany wcześniej Pan Zbyszek (Michał Czernecki), tirowiec, co zna wyjście z każdej sytuacji i zasługuje na przynajmniej dwa spin-offy.

Sprawdź też: Quentin Tarantino zdecydował, jak zakończy reżyserską karierę. Co wiemy o dziesiątym filmie twórcy „Pulp Fiction”?

Duchowego motta serialu można by z powodzeniem upatrywać w maksymach pokroju „Polak sobie poradzi”. Przychodzi nam bowiem eksplorować rozmaite środowiska rodaków-emigrantów, którzy w mniej lub bardziej legalny sposób jakoś tam sobie na obcej ziemi dają radę. W tym kluczu zgłębimy m.in. społeczność tirowców, którzy na obejście testu alkomatem znają kilkanaście sposobów, Romów z kamperowym biznesem inspirowanym oscylatorem finansowym czy wreszcie małomiasteczkowych łajdaków, co na farciku unikają polskiego wymiaru sprawiedliwości i alimentów. Ogromnym plusem „Emigracji” jest to, że oprócz wierności względem oryginału (zarówno w strukturze, jak i wymowie) adaptacja na każdym kroku zabiega o dopowiedzenie czegoś więcej. Są tu mianowicie fragmenty, postaci i zajścia, których w książce nie uświadczycie, i, co najlepsze, w każdym z tych składników czuć obecność Malcolma XD. Zresztą nic dziwnego, bo autor opiekował się projektem jako współscenarzysta i spędził na planie zdecydowaną większość dni zdjęciowych. Unikalne pióro twórcy jest doskonale słyszalne przede wszystkim w dialogach, ale jego duch wyraźnie unosi się nad całokształtem.

Największym zarzutem, jaki przywarł mi do „Emigracji XD” po pierwszej porcji odcinków (w tym miejscu przypominam, że do dyspozycji miałem cztery z dziesięciu) jest niedostatek zabawy formą. Szkoda, że nie odważono się na nieco większy w rozmiarach eksperyment w kwestii reżyserskiej czy operatorskiej. Sprawujący te funkcje Łukasz Kośmicki („Klangor”) i Marek Rajca („Ślub doskonały”) wywiązują się ze swoich zadań, ale trudno nie odnieść wrażenia, że między kolejnymi flashbackami a’la „Family Guy” zawieruszyła się sposobność, by przenieść na ekran nowatorskość gatunku, jakim jest pasta. Niemniej to wciąż przednia zabawa, której głupstwem byłoby nie polecić znajomym. Jak na tak krótkie, niespełna półgodzinne odcinki, treści jest tu tyle, by obdarować inne seriale. Każdy z nich wieńczony jest mniejszym czy większym cliffhangerem, po którym jedyne, co chcesz zrobić, to odpalić kolejny.

Ocena serialu „Emigracja XD”: 4/6

 

zdj. Canal+ Online