Jeśli nadal mało Wam wydawanych w naszym kraju komiksów Toma Taylora, Egmont ponownie dostarcza. Tym razem w ramach DC Black Label, gdzie Australijczyk napisał scenariusz do kolejnych przygód Johna Constantine’a, skierowanych wyłącznie dla dorosłego odbiorcy.
„Hellblazer. Wzlot i upadek” czerpie garściami z możliwości, jakie przed scenarzystami stawia seria DC Black Label. Historia zaproponowana przez Toma Taylora jest pełna przekleństw, brutalnych scen i czuć, że autor nie miał problemu z odnalezieniem się w takim stylu. Wprost przeciwnie. Taylor to według mnie jeden z najbardziej odważnych i niesztampowych scenarzystów, piszących dla Marvela lub DC, więc i w „Hellblazerze” miał możliwość poszaleć. I nawet w niektórych momentach mu się to udało, choć pod względem fabularnym trzyczęściowy „Wzlot i upadek” jest dla mnie dokładnie taki, jak podtytuł. Zaczyna się świetnie, napięcie rośnie, a końcówka trochę rozczarowuje.
Zdaję sobie sprawę, że nie jest łatwo zwrócić w Polsce uwagę na „Wzlot i upadek”, bo komiksów o Johnie Constantinie jest u nas w ostatnim czasie pod dostatkiem. Egmont wydaje obecnie jeden z klasycznych runów autorstwa Jamiego Delano, a wcześniej na naszym rynku ukazały się wielotomowe historie autorstwa Gartha Ennisa, Briana Azzarello oraz jeden tom Warrena Ellisa. Dodatkowo Constantine pojawi się w oddzielnym tomie w ramach „Sandman: Uniwersum”. Czy to zbyt wiele? Być może, ale John Constantine to na tyle barwna postać, wciąż niewykorzystana odpowiednio w kinie i telewizji, że komiksy są jedynym miejscem, w którym można poznawać jego przygody.
Tom Taylor postarał się stworzyć scenariusz dość przyziemny, być może nawet lokalny, bo akcja osadzona jest w Liverpoolu, rodzinnym mieście głównego bohatera. Autor sięgnął po wątki z dzieciństwa Johna, a także wziął na warsztat jego trudne relacje z rodziną. Oczywiście „przyziemność” tej historii kończy się w momencie, gdy z nieba zaczynają spadać kompletnie nadzy bogacze z przyszytymi skrzydłami aniołów, a Johna odwiedza jego dobry znajomy, Lucyfer, z którym dość szybko ląduje... w łóżku.
Tak jak większość komiksów wydawanych w ramach DC Black Label, „Wzlot i upadek” to zamknięta, trzyczęściowa historia. I nie ukrywam, samo zawiązanie akcji i wstęp bardzo mi się spodobał. Choćby dlatego, że Taylor bardzo udanie wykreował postacie drugoplanowe, błyskawicznie łąpiące chemię z głównym bohaterem. Pojawienie się Lucyfera też było niezłe, choć miałem trochę wątpliwości do tego, w jaki sposób narysowany został przez Daricka Robertsona. To pewnie efekt zupełnie innego wizerunku tej postaci z komiksów Mike’a Careya, czy z serialu na Netfliksie. Tym razem twórcy postawili na klasyczny i dość stereotypowy wizerunek diabła o czerwonej karnacji, małych rogach i ogonie. Niezbyt kreatywne.
Fabularnie „Wzlot i upadek” mniej więcej w drugiej połowie tomu staje się przewidywalny i trochę nudny. Akcja toczy się po z góry wytyczonej ścieżce, a i wielki finał nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. Brakowało elementu zaskoczenia, czegoś, co sprawiłoby, że sama historia zapadnie w pamięć na dłużej. Trochę szkoda, bo przywykłem do tego, że Tom Taylor najlepsze zachowuje zawsze na koniec. Nie tym razem.
Rysunki (i sam styl) Daricka Robertsona i Diego Rodrigueza oraz to, czy pasują one do samej historii, jest dyskusyjne. Z jednej strony artyści zaskakują dość jasną paletą barw i bliskimi kadrami na twarze bohaterów. Atmosfera budowana jest tutaj niczym jump scare’y w filmach, czyli mocno i intensywnie, szczególnie w kreacji demonów, które potrafią przerazić. I wydaje się, że taki był cel, bo rysunki w porównaniu do scenariusza dużo bardziej przypominają kolejny odcinek „Supernatural” („Nie z tego świata”) niż coś w rodzaju „Nawiedzonego domu na wzgórzu”.
Przyczepię się też do pracy Jacka Żuławnika, który przetłumaczył przydomek piłkarskiej drużyny Liverpoolu – „The Reds” – jako „Czerwoni”, co wzbudziło moją konsternację. Tłumaczenie na siłę i zupełnie niepotrzebne, bo w taki sposób nikt w naszym kraju o zespole Jürgena Kloppa nie mówi (a sprawdzić można to choćby w naszej rodzimej Wikipedii).
Podsumowanie
„Hellblazer. Wzlot i upadek” to dobry komiks. Tylko i aż. Nie jest to dzieło odkrywcze ani przełomowe. No chyba, że przyjrzymy się bliżej skomplikowanej, ale też intrygującej relacji Johna z Lucyferem, ale to pozostawiam Wam odkryć samemu. Tom Taylor zabawił się z postacią Constantine’a, sięgając do jego przeszłości i wyciągając z niej magiczne wątki, gdy John dopiero uczył się swojego fachu. Spodziewałem się jednak czegoś więcej, szczególnie przypominając sobie genialne pomysły Taylora, które Egmont wydał w naszym kraju w ostatnich miesiącach i latach.
Oceny końcowe
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
* Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Tom Taylor |
Rysunki |
Darick Robertson, Diego Rodriguez |
Oprawa |
twarda |
Druk |
Kolor |
Liczba stron |
152 |
Tłumaczenie |
Jacek Żuławnik |
Data premiery |
27 października 2021 |
Dziękujemy wydawnictwu Egmont za udostępnienie egzemplarza komiksu.
zdj. Egmont / DC Comics