Nie minął nawet rok od pojawienia się „Miasta Latarni” na rodzimym rynku komiksowym, a już czytelnicy mogą zapoznać się z ostatnim tomem serii. Sprawdźcie, jak wypadł finał przygód Sandera.
Pierwsza część „Miasta…” mocno minęła się z moimi oczekiwaniami, ale nie mogę powiedzieć, bym źle wspominał lekturę tego komiksu. Obserwowanie, jak na kartach opowieści ścierają się ze sobą wizje scenarzystów, okazało się nader fascynujące i do tego znacznie ciekawsze od ostatecznego efektu ich pracy. Drugi tom ponownie zaskoczył, bo zamiast powtórki z rozrywki otrzymałem opowieść nieco bliższą temu, co spodziewałem się znaleźć w pierwszych zeszytach. Po takim obrocie spraw naprawdę mocno wciągnąłem się w tę opowieść i oczekiwałem intrygującego finału pełnego konfliktów zewnętrznych i wewnętrznych. Moje przewidywania wobec zwieńczenia historii Sandera, czego chyba powinienem się spodziewać, również okazały się nietrafione, lecz tym razem twórcy w żaden sposób nie wynagrodzili mi czasu poświęconego na poznanie ich dzieła.
Nadszedł czas ostatecznej konfrontacji między siłami stojącymi u władzy i rewolucjonistami, a Sander w końcu stanął przed koniecznością opowiedzenia się po którejś ze stron. Przy okazji musiał też ocalić miasto i swoich bliskich. Nie zdradzę, czy protagonista podołał tym niełatwym zadaniom, ale za to ostrzegę, że twórcom nie udało się osiągnąć ich celu. Chyba że było nim zanudzenie odbiorcy, to tak, wtedy można powiedzieć, że im się udało. Swego czasu w trakcie nocnego błądzenia po internetach natknąłem się na filmik ukazujący wyścig plastikowych kulek ustawionych na torze z Hot Wheels czy innych samochodzików. Oglądanie owych zawodów wciągnęło mnie bardziej niż lektura trzeciego tomu „Miasta…”. Scenarzyści niczym mnie nie zaciekawili, ani razu nie udało im się też wywołać u mnie reakcji innej niż znużenie. Co więcej, potencjalnie interesujące wydarzenia pozostawiono tu wyobraźni czytelników. Sporo tu akcji (co może i nie jest czymś złym, ale mam wrażenie, że przez nią zabrakło miejsca na rozwój bohaterów lub odpowiednią podbudowę poszczególnych wydarzeń), skrótów fabularnych i postaci, które czasami mówią do siebie, zamiast ze sobą rozmawiać (i nie, niestety to jest kwestia niekiedy źle napisanych dialogów, a nie wykorzystywania ich do podkreślania postaw bohaterów).
Punkt wyjściowy „Miasta…” oferował wiele, by seria ta mogła stać się czymś udanym i zapadającym w pamięć. Mogliśmy otrzymać opowieść bazującą na wnioskach wyciągniętych ze stanfordzkiego eksperymentu więziennego Zimbardo albo dyskutującą z nimi. Finał całkowicie zawodzi w tej kwestii. Tym razem przyjęciu przez protagonistę nowej roli poświęcono tyle miejsca co nic. Pojawienie się tematów związanych z nadużywaniem władzy, szaleńcem u jej sterów i niewiele różniącymi się od niego rewolucjonistami sprawiało, że od trzeciego tomu oczekiwałem jakichś interesujących refleksji dotyczących osób rządzących i/lub przemian polityczno-społecznych. Nic takiego nie otrzymałem. Dostałem za to stertę banałów i historię, której twórcy nijak nie starali się, by drogę od punktu A do punktu B uczynić jakkolwiek zajmującą. Szkoda, bo drugim tomem udowodnili, że potrafią zainteresować czytelnika. Wracając do finału, pod koniec miałem nawet wrażenie, że przygotowywanie „Miasta…” wymęczyło scenarzystów równie mocno, co mnie lektura tego dzieła. Trudno inaczej wytłumaczyć mi leniwie napisane zwieńczenia części wątków.
Większych zmian nie dostrzegłem w stronie wizualnej — nadal jest ona największym plusem tej serii. Carlos Magno po raz trzeci udowodnił, że o ile przyzwoicie wychodzą mu tła, budynki i pojazdy, o tyle niezbyt dobrze radzi on sobie z mimiką (choć mam wrażenie, że w tej kwestii nastąpiła poprawa). Rysunki współgrają z treścią, a nałożone przez Chrisa Blythe’a kolory nadają „Miastu…” odpowiedniego klimatu.
Komiks solidnie wydano. Otrzymujemy standardowy format amerykański i miękką oprawę. Cieszy to, że napis na grzbiecie nie jest przesunięty względem poprzednich tomów, zadowolenie wywołuje również papier, jakość druku, tłumaczenie i ilość dodatków. Ostatnim z wymienionych nie poskąpiono miejsca. W recenzowanym tomie zamieszczono galerię okładek, szkice lokacji i postaci oraz komentarze twórców.
Chociaż finał zawiódł, to muszę przyznać, że opowieść jako całość ma kilka ciekawych elementów (m.in. tytułowe miasto czy postawa głównego bohatera w drugim tomie). Jeśli ktoś szuka krótkiej i niewymagającej serii stawiającej przede wszystkim na akcję i oferującej interesujący świat przedstawiony, to może się tu dobrze bawić. Czytelnicy potrzebujący czegoś więcej ponad chwilę wytchnienia przy tego typu historii raczej niech sobie odpuszczą lekturę „Miasta…” i poświęcą czas na inne komiksy od Lost In Time. Tym bardziej że jest w czym wybierać, bowiem wydawnictwo ma w ofercie sporo udanych pozycji.
Oceny końcowe komiksu „Miasto Latarni” tom 3
Oceny przyznawane są w skali od 1 do 6.
*Przystępność – stopień zrozumiałości komiksu dla nowego czytelnika, który nie zna poprzednich albumów z danej serii lub uniwersum.
Specyfikacja
Scenariusz |
Trevor Crafts, Matthew Daley, Mairghread Scott |
Rysunki |
Carlos Magno |
Oprawa |
miękka ze skrzydełkami |
Druk |
kolor |
Liczba stron |
128 |
Tłumaczenie |
Bartosz Czartoryski |
Data premiery |
24 lipca 2024 |
Dziękujemy wydawnictwu Lost In Time za udostępnienie egzemplarza do recenzji.
Zdj. Lost In Time / BOOM Studios