
Nadszedł listopad, czyli miesiąc dla wielu miłośników kina (głównie tych krążących po anglojęzycznych stronach filmowych) nierozerwalnie związany z opowieściami o detektywach, femme fatale i nieszczęśnikach, którzy stanęli im na drodze.
W mediach społecznościowych można łatwo natknąć się na wpisy oznaczone tagiem #noirvember, a jeden z użytkowników X-a (czy jak kto woli — Twittera) po raz kolejny zaprosił innych miłośników filmów noir do nader przyjemnej zabawy. Zasady są proste. Każdego dnia pojawia się nowa kategoria, a zadaniem uczestników wydarzenia jest wskazanie obrazu, który pasuje do danego tematu.
Z tej okazji po raz drugi na łamach Filmożerców zachęcam Was do wzięcia udziału w noirvemberowym wyzwaniu. Poniżej możecie zapoznać się z filmami, które wskazałem w poszczególnych kategoriach z pierwszego tygodnia. A które tytuły Wy podacie? Czekam na Wasze komentarze!
Dzień 1. Ulubiona scena otwierająca film noir.
Bette Davis w filmie „List”
„List” to jedno z wielu obrazów z dawnego Hollywood, które zwracały uwagę widzów na konsekwencje niewierności i łamania prawa.
Zazwyczaj na pytanie o ulubiony początek filmu noir odpowiadam: scena rozpoczynająca „Dotyk zła”. Mam ogromną słabość do długich ujęć, a ten fragment ma jeszcze więcej zalet. W tym roku postanowiłem jednak, że wskażę innego ulubieńca. Jest nim scena otwierająca „List” ze wspaniałą Bette Davis w roli głównej. Można powiedzieć, że jest to iście wystrzałowy początek. Oto bowiem bohaterka Davis na naszych oczach wystrzeliwuje cały magazynek w ciało mężczyzny. Dlaczego to uczyniła? Co on zrobił, by zasłużyć na taki los? Co będzie dalej? Już sama ilość pytań wskazuje na to, że jest to jeden z najbardziej angażujących uwagę odbiorcy fragmentów rozpoczynających filmy noir.
A jeśli naszła Was teraz ochota na jakiś film z Bette Davis, to skorzystam z okazji i przypominam tekst poświęcony dramatowi noir „Za lasem”, gdzie również możecie zobaczyć, jak ta legenda ekranu wypada w czarnym kinie.
Dzień 2. Film noir, który sprawił, że uwielbiasz ten styl.
Tom Neal i Ann Savage na zdjęciu promującym film „Bezdroże”
„Bezdroże” też jest kolejnym filmowym przypomnieniem o ważnych kwestiach. Tym razem uwagę widzów skupia się m.in. na kwestii niebezpieczeństw związanych z zabieraniem autostopowiczów.
Może i główny bohater „Bezdroża” pogubił się i to mocno, ale za to ja, będąc pod wpływem tego dzieła w reżyserii Edgara G. Ulmera, wstąpiłem na ścieżkę, którą mimo upływu lat wciąż podążam. Mowa oczywiście o fascynacji czarnym kinem. Nie przypomnę sobie, jaki film noir był moim pierwszym (obstawiam, że coś z Bogartem, jednak pewny tego nie jestem), ale doskonale wiem, który obraz wzbudził we mnie chęć poznania większej ilości dzieł powstałych w tym stylu.
Swoją drogą, jest to też jeden z filmów, które z całego serca polecam na początek przygody z czarnym kinem. „Bezdroże” zestarzało się bardzo dobrze i wciąż może pasjonować gęstym klimatem i zaskakiwać fabularnymi zwrotami.
Dzień 3. Ulubiony film proto-noir
William Powell i Myrna Loy w filmie „W pogoni za cieniem”
Przy pomocy filmu „W pogoni za cieniem” przypomina się widzom, że nie ma czegoś takiego, jak detektyw na emeryturze.
W warstwie fabularnej „W pogoni za cieniem” znajdziemy sporo elementów, które charakteryzują również czarne kino. Zresztą, widoczne są one nie tylko w samej historii — uwagę zwraca też praca kamery i gra światłem. O dziele Van Dyke’a wspomniałem niegdyś w tekście poświęconym adaptacjom twórczości Dashiella Hammetta i teraz pozwolę sobie zacytować jego fragment.
Tych filmów nie ogląda się dla fabuły, a dla fantastycznej pary, jaką na ekranie tworzyli Myrna Loy i William Powell. Nawet jeżeli ostatnie części odbiegały poziomem od tego, co zaprezentowano we wcześniejszych tytułach, to i tak duet Loy i Powell rekompensował czas spędzony przed ekranem. A jak pomyśli się jeszcze o ich uroczym psiaku imieniem Asta, to już w ogóle ciężko mówić o straconym czasie (nawet w przypadku słabszych momentów). Sprawy angażujące parę same w sobie nie są zbyt angażujące i często służą jedynie za pretekst do wzajemnego przekomarzania się Nory i Nicka, drobnych złośliwości i prztyczków w nos. (...)
Na przykładzie cyklu można też wskazać różnice pomiędzy kinem przedkodeksowym i późniejszym etapem w historii amerykańskiej kinematografii. We „W pogoni za cieniem”, powstałym w momencie przejściowym, kwestia związków pozamałżeńskich nie była czymś, nad czym się rozwodzono, natomiast „Od wtorku do czwartku” już na wstępie przypomina o prawidłowym postępowaniu. Nick i Nora przerywają chwilę bliskości, by powiedzieć obserwującemu ich pracownikowi kolei, że mogą się całować, bo są małżeństwem.
Fot. MGM / Producers Releasing Corporation / Warner Bros.