Nie wszystkie kina chcą pokazywać film Disneya. „Raya i ostatni smok” nie wskrzesi kinowego przemysłu

Podczas trwającego weekendu amerykański przemysł kinowy próbował stanąć na nogi dzięki ponownemu otwarciu placówek w Nowym Jorku, które pozostawały zamknięte przez ostatni rok. Jak wypadła frekwencja w największym filmowym regionie Stanów Zjednoczonych?

Nowy Jork odpowiadający wspólnie z Los Angeles za około 12-14% sprzedawanych biletów w USA pozostawał zamknięty dla widzów od 50 tygodni. W drugiej połowie lutego gubernator Andrew Cuomo ogłosił, że kinowe placówki będą mogły wznowić działalność od 5 marca z ograniczeniem pojemności sal do 25%, przy czym łącznie na sali nie może przebywać więcej niż 50 osób.

Swoje placówki w weekend otworzyła sieć AMC, ale drugi największy właściciel multipleksów, czyli Regal, zdecydował, że zacznie przyjmować widzów dopiero wtedy, kiedy rząd pozwoli na zapełnienie 50% pojemności sal. W piątek kina w Nowym Jorku zebrały od widzów 307 tys. dolarów i z łatwością zapewniły sobie najlepszą frekwencję w kraju, zostawiając w tyle takie ośrodki jak Salt Lake City, Dallas, Phoenix, Chicago, Houston, Denver, Minneapolis, Detroit i Montreal. Wpływy z piątku stanowią wzrost o 614% w porównaniu z zeszłym tygodniem, kiedy w regionie Nowego Jorku działały wyłącznie kina nieznajdujące się bezpośrednio w mieście.

Największą premierą podczas weekendu przypadającego na ponowne otwarcie kin w Nowym Jorku miała być animacja „Raya i ostatni smok”. Istotnie film okazał się liderem wśród oferowanych produkcji, jednak jego wynik nie był nawet najlepszym otwarciem tego roku.

Animacja zebrała w piątek z 2045 kin około 2,5 mln dolarów i weekend zakończy z kwotą na poziomie 8,3 mln dolarów. To wynik poniżej przedpremierowych analiz, które zakładały, że film zdoła sprzedać biletów za około 9-10 mln dolarów podczas swojego pierwszego weekendu i około 3 mln dolarów przypadnie z tej kwoty na piątek. Co gorsze, otwarcie nowej animacji Disneya nie było w stanie zbliżyć się nawet do wyniku, który tydzień temu (przy zamkniętych kinach w Nowym Jorku) osiągnęła produkcja „Tom i Jerry”. Produkcja studia Warner Bros., która jednocześnie debiutowała w HBO Max, zebrała od widzów 14,1 mln dolarów i zaliczyła najlepsze otwarcie pandemii. Przed dokładnym zliczeniem wpływów „Raya i ostatni smok” pozostaje także w tyle za produkcjami „Krudowie 2” (9,7 mln dolarów) i „Tenet” (9,35 mln dolarów).

Swój rozczarowujący wynik animacja zawdzięcza w dużej mierze samemu Disneyowi, który wypuścił swój film zarówno w kinach, jak i w ramach cyfrowej dystrybucji za pomocą usługi Premier Access. Z tego powodu Cinemark, trzecia największa sieć kin w USA, zdecydowała, że w jej harmonogramie nie pojawi się nowa animacja studia. Do porozumienia z Disneyem nie doszły także sieci Harkins i Cineplex działająca w Kanadzie. Sieci multipleksów oczekiwały, że Disney zgodzi się na lepsze warunki i zrezygnuje z części swoich udziałów w biletach, jednak studio nie chciało negocjować warunków i oczekiwało zwrotu na poziomie 50%. Studio mogło sobie pozwolić na sztywne warunki ze względu na fakt, że w ramach cyfrowej dystrybucji otrzymuje prawie 100% wpływów z $30, które widzowie serwisu Disney+ wpłacają za dostęp do animacji. Jedna cyfrowa sprzedaż dostępu do filmu „Raya i ostatni smok” przekłada się tym samym na 5 lub 6 sprzedanych biletów.

Mimo że to Warner Bros. zbierał w ostatnich miesiącach największe cięgi za wprowadzenie hybrydowej dystrybucji, okazuje się, że wytwórnia była znacznie bardziej elastyczna w negocjacjach z kinowymi sieciami i zdecydowała się na obniżenie swojej marży przy wprowadzaniu na duży ekran takich produkcji jak „Wonder Woman 1984”, „Judas and the Black Messiah”, „Małe rzeczy” oraz  „Tom i Jerry”.

źródło: deadline.com / zdj. Disney