NOSTALGICZNA NIEDZIELA #102: „Czterej pancerni i pies”

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Numer dzisiejszego artykułu nie pozostawiał wątpliwości co do tego, jaką produkcję wypada w tym tygodniu przypomnieć – sięgamy zatem po jeden z najsłynniejszych polskich seriali, na którym wychowały się całe pokolenia – „Czterej pancerni i pies”.

Gdyby mnie zapytano, jaki film/serial aktorski oglądałem jako pierwszy na tyle świadomie, by później o tym pamiętać, odpowiedź może być tylko jedna. Co więcej, gdyby mnie zapytano, jaką książkę, nie licząc pozycji kierowanych do najmłodszych, czytałem jako pierwszą, odpowiedź będzie ta sama – powieść Janusza Przymanowskiego (w wersji pełnej) łyknąłem już w pierwszej lub drugiej klasie podstawówki i przez długie lata, które minęły, nim miałem okazję przypomnieć sobie serial, to właśnie ta oryginalna, pisana wersja „Pancernych” (w której to zamiast Olgierda był Wasyl) wryła mi się w pamięć. Trzeba tu jednak wspomnieć o dość istotnym fakcie – początkowo wydana w 1964 roku powieść obejmowała tylko trzecią część tego, co znamy z telewizji oraz późniejszych wydań książkowych. Tak się bowiem złożyło, że dopiero ogromna popularność pierwszej serii serialu powstałej w 1966 roku przyczyniła się do powstania kontynuacji. Przymanowski dopisał dwa kolejne tomy, które następnie zekranizowano w latach 1969-1970. Tym sposobem serial doczekał się 21 odcinków. Gdy oglądałem go po raz pierwszy, mało kto słyszał o amerykańskich superbohaterach, dostęp do kaset z filmami takimi jak „Gwiezdne wojny” czy „Rambo” był mocno utrudniony, więc obok Robin Hooda, Winnetou i Janosika, to właśnie pancerni byli dla wielu bohaterami dzieciństwa. Sam znalazłem się wśród tych, którzy robili z pokoju pole bitwy, z rozkładanego fotela czołg, a czapka uszatka służyła im za hełmofon. Oczywiście nie zabrakło też kilku plastikowych czołgów obowiązkowo oznaczonych numerem „102” w pudle z żołnierzykami.

„Pancerni” stanowili atrakcyjne dla młodszego widza rozrywkowo-przygodowe podejście do tematyki II wojny światowej. Gdyby szukać dla nich najbliższego zachodniego odpowiednika, to idealnym wręcz przykładem będą filmy takie jak „Złoto dla zuchwałych” z Clintem Eastwoodem. Warto w tym miejscu podkreślić, że ekranizacja powieści Przymanowskiego poszła w kierunku nieco zbliżonym do niemieckich westernów z Winnetou, które w stosunku do oryginału zostały wzbogacone o sporo elementów humorystycznych, z których część nie sprawdzała się zbyt dobrze (choć zapewne bawiła dzieciaki). W przeciwieństwie jednak do kinowych wersji przygód wodza Apaczów, serialowa wersja pancernych, mimo pewnych zmian i miejscami zbędnych dodatków, pozostaje ekranizacją bardzo wierną swemu pierwowzorowi.

Dwa słowa o fabule – Janek Kos (Janusz Gajos), nastoletni syn walczącego na Westerplatte żołnierza, wraca z dalekiej Syberii, by wziąć udział w wyzwalaniu ojczystego kraju, a przy okazji spróbować odnaleźć zaginionego ojca. Towarzyszy mu wierny towarzysz, wilczur Szarik (który to w dzieciństwie bywał między innymi jamnikiem szorstkowłosym). Janek dołącza do załogi czołgu T-34 o wiadomym numerze, którym dowodzi porucznik Olgierd Jarosz (Roman Wilhelmi). Ekipę uzupełniają Ślązak Gustaw Jeleń, czyli Gustlik (Franciszek Pieczka), oraz Gruzin Grigorij Saakaszwili – Grześ (Włodzimierz Press). Wspólnie przyjdzie im przebyć najeżony niebezpieczeństwami szlak bojowy, który zakończy się, a jakże, w samym Berlinie. Po drodze Janek będzie miał okazję romansować z radziecką sanitariuszką (Pola Raksa), jak to na wojnie dojdzie też do niejednej tragedii, uszczuploną w pewnym momencie załogę uzupełni Tomasz Czereśniak (Wiesław Gołas), a dzielny Szarik niejednokrotnie uratuje wszystkim skórę. Na drugim planie zobaczymy całą plejadę ówczesnych polskich aktorów, wśród których wymienić warto takie nazwiska jak Witold Pyrkosz (kapral Wichura), Małgorzata Niemirska (Lidka), Barbara Krafftówna (Honorata), Janusz Kłosiński, Stanisław Jasiukiewicz, Mieczysław Czechowicz, Jerzy Turek, Wiesław Michnikowski czy Marian Opania. Obsada stanowi niewątpliwie jeden z największych atutów tej produkcji. Prócz tego nie można też zapomnieć o tytułowej balladzie, którą zaśpiewał Edmund Fetting.

„Czterej pacerni” sprawdzają się w swej roli, serialu rozrywkowego, całkiem nieźle, choć trzeba przyznać, że zdarzają się w nim męczące zapychacze i nadmienie rozciągnięte sceny, które w pewnym momencie zaczynają nużyć (za przykłady mogą posłużyć wątek z beczką na miód w piątym odcinku czy też spora część ostatniego odcinka). Czasami też nieco zbyt długo przychodzi nam śledzić losy postaci, które trudno powiedzieć, dlaczego miałyby nas w ogóle interesować, a Przymanowskiemu, począwszy od drugiego tomu powieści (a więc i drugiej serii serialu), najwyraźniej zabrakło pomysłów, co zrobić z postacią ukochanej Janka, Marusi, której cała niemal rola sprowadza się do wzdychania za naszym czołgistą lub bycia ranną i trafiania do szpitala. O ile sceny batalistyczne z wykorzystaniem czołgów wypadają interesująco, a miejscami nawet efektownie (szczególnie zapada w pamięć finał odcinka „Zakład o śmierć”), tak już sceny bijatyk z niemieckimi żołnierzami bywają dosyć komiczne, a ci ostatni zachowują się czasami tak, że nawet imperialni szturmowcy wyglądaliby przy nich jak świetnie wyszkolona armia. W pewien sposób pasuje to jednak do obranej konwencji, podobnie zresztą jak sceny, takie jak ucieczka Gustlika i Honoraty przed niemieckim pościgiem, budzące nieodparte skojarzenia z „Indianą Jonesem”.

Przy ostatnich powtórkach zawsze nachodziła mnie myśl o tym, że po usunięciu zbytecznych lub mniej udanych elementów, dałoby się z tego serialu wystrugać trzy całkiem zgrabne filmy pełnometrażowe (po jednym z każdej serii).

Prześledzenie losów tej produkcji niesie nam cały szereg interesujących ciekawostek. Spośród nich warto wspomnieć o tych tyczących się czołgów – pierwszy „Rudy” (bo tak ochrzcili swój czołg nasi bohaterowie) powinien być modelem T-34 zaopatrzonym w działo kalibru 76 mm, a dopiero jego następca – tym bardziej znanym, nowszym modelem z działem 85 mm. Niestety z braku tych starszych czołgów, które można by było wykorzystać w filmie, od początku mamy do czynienia z nowszym modelem. Z kolei czołgi niemieckie to z początku odpowiednio „zamaskowane” czołgi radzieckie, które jednak sprawdzają się w swej roli całkiem nieźle. Niestety w kolejnych seriach ekipie widać za bardzo się śpieszyło, w związku z czym w dużym stopniu ograniczono przebieranie radzieckich czołgów za Pantery i Tygrysy, w niektórych przypadkach ograniczając się jedynie do ich przemalowywania. Siedzący w temacie dopatrzyć się mogą także wielu innych uchybień w zakresie sprzętu wojskowego, ale dla większości widzów nie powinno to stanowić problemu. Wnętrze „Rudego” początkowo kręcono w studiu, a następnie z wykorzystaniem egzemplarza T-34 z powycinanymi fragmentami pancerza. Sceny w terenie nakręcono z wykorzystaniem wielu czołgów tego typu, na każdym z nich malując odpowiedni numer tuż przed zdjęciami. Uważny widz dopatrzy się związanych z tym nieścisłości. Przykładowo: w jednym z odcinków brakuje odbitych na pancerzu dłoni załogi. Inną powtarzającą się wpadką są nagłe zmiany fryzury Lidki, która począwszy od serii drugiej miewa w jednym ujęciu krótsze włosy z grzywką, a w kolejnym już długie bez grzywki, przy okazji zmienia się również ich kolor. Z kolei ruda Marusia w późniejszych odcinkach staje się złotowłosą blondynką. Czyżby radzieckie sanitariuszki w czasie wojny miały czas i ochotę na  farbowanie włosów?

Inną interesującą kwestią pozostaje niewykorzystana szansa na nasz rodzimy cross-over – w jednym z odcinków naszym bohaterom pomaga kapitan Abwehry, pracujący dla polskiego wywiadu. Początkowo miał nim być nie kto inny jak bohater „Stawki większej niż życie”, Hans Kloss. Niestety, albo Stanisław Mikulski nie był zainteresowany, albo producenci „Stawki” nie wyrazili na to zgody i sprawa spaliła na panewce. A szkoda.

Na koniec wypadałoby wspomnieć o jeszcze jednej kwestii – śledząc losy naszej sympatycznej załogi przeszło trzy dekady temu, podchodziłem do serialu z mocno entuzjastycznym nastawieniem nieskażonym jeszcze tym najbardziej kontrowersyjnym aspektem produkcji, o którym w dzieciństwie nie miałem bladego pojęcia. Jak się nietrudno domyślić, serial posłużył władzom PRL-u za narzędzie propagandowe, ukazując naszych wschodnich sąsiadów jako naszych wielkich przyjaciół. Lawirował przy tym zgrabnie między kwestiami niewygodnymi do pokazania – za najlepszy przykład niech tu posłuży kwestia powstania warszawskiego, któremu nasz kochany sojusznik postanowił nie udzielać wsparcia, skazując je tym samym na porażkę. Jak sprawę załatwiono w serialu? Zmierzającego ku Warszawie „Rudego” poczęstowano pociskiem przeciwpancernym, a załogę wysłano do szpitala na długie tygodnie. Gdy z niego wyszli, powstanie było już zamkniętą sprawą. Począwszy od drugiej serii, serial już nawet nie próbuje udawać, że opowiada o wydarzeniach historycznych. Trudno się jednak dziwić, gdy weźmiemy pod uwagę czasy, w których powstawał. Kogoś może to fałszowanie czy też „prostowanie” historii oburzać, sam jednak, jako historyk z wykształcenia, nie uważam, by należało tę produkcję z tego powodu skreślać, jak to w 2006 roku próbowało uczynić kierownictwo TVP (i już rok później zmieniło zdanie). „Czterej pancerni”, obciążeni bagażem czasów, z których się wywodzą, pozostają produkcją, którą po latach wciąż dobrze się ogląda i nawet dziś potrafi zainteresować młodszych widzów (o czym się właśnie przekonuję) – oczywiście nie zaszkodzi im w odpowiednim momencie zaserwować komentarz uświadamiający. I wcale nie musi im to zepsuć seansu. W końcu wiele produkcji robi z historią co chce i mało kto ma o to do nich pretensje – wystarczy wspomnieć „Gladiatora” czy „Braveheart”. A zatem również i „Pancernych” oglądać możemy z pełną świadomością i przyjemnością jednocześnie.

Serial wydano u nas na DVD, siedmiopłytowe wydanie można dostać w digipacku umieszczonym w opakowaniu kartonowym lub w metalowej puszce. Na niemieckim Amazonie można było swego czasu dostać wydanie wzbogacone o dodatkowe gadżety. Choć prezentowało się nadzwyczaj interesująco, sam jakoś dziwnie się czuję, patrząc na „Czterech pancernych” z niemieckimi napisami na okładce tuż poniżej polskiego orzełka. Serial jest także dostępny na TVP VOD.

zdj. TVP / Icestorm Distribution GmbH