NOSTALGICZNA NIEDZIELA #131: „Ukryte pragnienia”

Półtora roku temu zakończyliśmy, cóż, „Cliffhangerem” – i chyba nie było to do końca przypadkowe posunięcie.  Jednak od tamtej pory wiele już wody upłynęło i w końcu nadszedł moment, w którym stwierdziłem, że warto by raz jeszcze sięgnąć po kilka przykurzonych tytułów z minionych dekad i odnowić stare znajomości, celem przybliżenia (lub przypomnienia) ich także tym, którzy zechcą poświęcić chwilę swojego czas na czytanie poniższych słów. Nostalgiczne podróże do minionych dekad to po dziś dzień jeden z moich ulubionych rodzajów filmowych seansów, a skoro wraz z pojawieniem się na mojej półce kilku takich pozycji znalazła się i wena, to proszę bardzo,  przed nami odcinek 131.

Są takie filmy, które, choć teoretycznie nie wliczają się do żadnego z moich ulubionych gatunków, to jednak wielokrotnie po nie sięgam. Do dziś pamiętam zainteresowanie, jakie wzbudzały zapowiedzi omawianego dziś filmu, gdy miało się te kilkanaście lat. Zdecydowanie budził emocje, szczególnie gdy nie wiedziało się jeszcze, czego dokładnie się po nim spodziewać. Ostatecznie obejrzałem go jednak nieco później, w idealnym czasie, okolicznościach i towarzystwie, które to zapewniły mu wyjątkową pozycję na liście tytułów, do których regularnie wracam. Przejdźmy jednak do sedna.

Lata 90., na MTV pojawia się raz po raz teledysk „Crazy” Aerosmith. Na ekranie Alicia Silverstone i Liv Tyler – ta druga, której twarz już wkrótce stać się miała powszechnie rozpoznawalna, szczęśliwie dla niej, urody po ojcu nie odziedziczyła. Zanim pojawi się w „Armageddonie” u boku Bruce’a Willisa i Bena Afflecka, zanim zostanie elficką ukochaną Aragorna we „Władcy Pierścieni”, jej pierwszą główną rolą jest 19-letnia Lucy, Amerykanka, która po śmierci matki wyjeżdża na wakacje do malowniczej Toskanii. Liczy na to, że odnajdzie tam swego prawdziwego ojca, o którym pisała jej zmarła matka w pozostawionym po sobie poemacie. Prócz tego szuka także miłości.

Bohaterka przybywa do domu Iana i Diany (Donal McCann i Sinead Cusack), przyjaciół rodziny, którzy przenieśli się do Włoch z Irlandii. W miejscu tym goszczą wszelkiej maści artystyczne dusze, a dziewczyna z miejsca wzbudza zainteresowanie większości mieszkańców. Ian szkicuje ją, by następnie wyrzeźbić. Alex (Jeremy Irons), angielski pisarz u kresu przegranej walki z rakiem udziela jej życiowych rad, chłopak córki gospodarzy (w którą wciela się Rachel Weisz) nieco nazbyt chętnie spędza z nią czas.  Pojawia się także okazja, by odnowić znajomość z niejakim Niccolo (Roberto Zibetti), którego poznała cztery lata temu i zdecydowanie nie pozostawał jej obojętny. Jest jeszcze Osvaldo (Ignazio Oliva), który stara się zbytnio nie afiszować ze swym uczuciem żywionym do dziewczyny i trzyma się na uboczu, do czasu... 

I choć tak naprawdę niewiele się tu dzieje, to jednak zdecydowanie jest czego doświadczać – przede wszystkim atmosfery wakacyjnego rozleniwienia – mieszkańcy posiadłości i ich goście wylegują się w słońcu, czasami nago, przy basenie. Jedzą, piją, imprezują, uprawiają miłość – ot i doskonałe okoliczności, by w końcu rozstać się z dziewictwem, sęk w tym, że nie tak łatwo będzie zdecydować, z kim właściwie warto byłoby uczynić ten krok. 

Scenarzystką „Ukrytych pragnień” została pisarka Susan Minot, którą do współpracy zaprosił Bernardo Bertolucci. Reżyser uważał, że w odpowiednim przedstawieniu historii, którą zamierzał opowiedzieć, potrzebny będzie kobiecy punkt widzenia.  Podstawą scenariusza było zdanie mówiące o tym, że młoda Amerykanka jedzie do Toskanii, by stracić dziewictwo. Ten koncept nie zrobił dobrego wrażenia na Minot. Z debat nad pierwotną koncepcją wyłoniła się więc szybko nieco odmienna wizja – celem dziewczyny miało być poszukiwanie ojca, natomiast pierwotna koncepcja zeszła na liście priorytetów bohaterki na nieco dalszy plan, przy okazji stając się zbieżną z punktem widzenia postaci Alexa, postrzegającego bohaterkę jako tę, której to głównym celem jest (albo być powinno) zaznanie miłości fizycznej. „Czekam” stwierdza Lucy, na zadane w tej kwestii bezpośrednie pytanie. Ale jak można się domyślać, u Bertolucciego długo nie poczeka… Kilka lat później piszący dla „New York Timesa” Terrence Rafferty podsumuje reżysera w następujących słowach: „Cała jego kariera to próba tracenia dziewictwa wciąż na nowo”. Jednak w tym konkretnym filmie (szczególnie gdy porównać go z innymi dziełami reżysera), Bertolucci robi to w zaskakująco subtelny sposób (choć nie obejdzie się oczywiście bez dość długiej, choć zarazem uroczej sceny miłosnej). 

Scenarzystka (spod której ręki wyszły też pojawiające się w filmie poematy) widziała bohaterkę jako dziewczynę, która nie zdaje sobie sprawy z tego, jaki wpływ może mieć na otaczających ją ludzi. Nim w roli tej obsadzono Tyler, Lucy miała być nieco bardziej wycofaną obserwatorką, jednak osobowość aktorki skłoniła twórców do pewnych modyfikacji, by w pełni wykorzystać drzemiący w niej potencjał. Tym samym Lucy stała się bliższa samej Liv (choć, gwoli ścisłości, ta, jeśli wierzyć jej własnym słowom, zdecydowanie nie była już wtedy dziewicą). Wciąż jest jednak pełna wątpliwości, niepewna, ale i ciekawa – bo w końcu jaka miałaby być nastolatka? Ta jest, powiem to bez wahania, nad wyraz prawdziwa. 

Warto wspomnieć, że Liv Tyler (która w trakcie zdjęć skończyła 18 lat) została obsadzona już w momencie, gdy scenariusz nabrał kształtu bliskiego swej ostatecznej formy, tym bardziej interesujący jest fakt, że i ona przeżyła analogiczną sytuację – człowiek, który ją wychowywał, Todd Rundgren, w rzeczywistości nie był jej biologicznym ojcem. Tego zidentyfikowała w wieku 11 lat i okazał się nim frontman Aerosmith. Zaledwie kilka lat później pojawiła się w teledysku „Crazy”… 

Nostalgiczne spojrzenie na to, co minęło; niewinność, albo jej nadchodzący koniec, pragnienie miłości, poszukiwania, a wszystko na tle pięknego krajobrazu Toskanii składa się na wyjątkowy obraz. Pociągający, niedający o sobie zapomnieć. Aż chce się otworzyć butelkę wina i wraz z bohaterami przenieść się w czasie i przestrzeni, by raz jeszcze trafić wprost do chwili oddzielającej dzieciństwo od dorosłości. Parafrazując słowa pewnego ubranego na czarno jegomościa – „Nostalgia is strong with this one”.

W Polsce „Ukryte pragnienia” ukazały się kilkukrotnie na DVD, zetknąłem się z dwoma wersjami wydania gazetowego w fatalnej jakości, oraz pudełkowym wydaniem od Kina Świat, w którym obraz również prezentował się koszmarnie, a ścieżka lektorska z Maciejem Gudowskim podziurawiona była kilkusekundowymi chwilami ciszy. Koniec końców sięgnąłem po niemieckie wydanie Blu-ray zawierające wersję 2.39:1 oraz dodatkowo open matte 1.78:1. Miły akcent. Niemiecki tytuł na okładce jakoś przebolałem, wydanie jest jak najbardziej godne polecenia.

zdj. 20th Century Fox