NOSTALGICZNA NIEDZIELA #150: „Złoto dla zuchwałych” (1970)

W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. A że dawno nie było lat 70. to najwyższa pora to nadrobić, sięgając po klasykę – „Złoto dla zuchwałych” w reżyserii Briana G. Huttona.

Jednym z gatunków filmowych, które lubiłem oglądać jako dzieciak, było kino wojenne. Samo zainteresowanie nim zaczęło się wraz z „Czterema pancernymi”, potem przyszła kolej na „Działa Navarony”, „Parszywą dwunastkę”, „Tylko dla orłów” czy nieco mniej znane pozycje jak choćby „Spóźniony bohater”. Spośród wszystkich tych filmów bodaj najbardziej zapadł mi w pamięć tytuł, który można by z powodzeniem określić mianem wojennej przygodówki z elementami heist movie.

 Co ciekawe, pomysł na fabułę oparto na wpisie w księdze Guinnessa, mówiącym o największym rabunku w historii jakiego dokonano w 1945 na rezerwach niemieckiego złota, które pod koniec wojny przewieziono i ukryto w górach w okolicy miejscowości Mittenwald. Złoto zostało odkryte i przejęte przez Amerykanów, jednak 25 skrzynek zawierających łącznie 1,25 tony złotych sztabek zaginęło w niewyjaśnionych okolicznościach. Filmowa historia jest jednak tymi wydarzeniami jedynie bardzo luźno inspirowana.

Zdjęcia do „Złota dla zuchwałych” zaczęły się w lipcu 1969 roku na terenie Serbii i Chorwacji. Powodem decyzji filmowania w tych właśnie miejscach był fakt, że ówczesna jugosłowiańska armia dysponowała wciąż sprzętem z czasów II wojny światowej, w tym czołgami M4 Sherman. Z kolei pokazane w filmie „Tygrysy” były w istocie zamaskowanymi radzieckimi T-34 (podobna sytuacja jak w pierwszej serii „Czterech pancernych”). Film może się pochwalić świetną obsadą – w rolach głównych wystąpili Clint Eastwood, Telly Savalas, Donald Sutherland, Don Rickles i Harry Dean Stanton. W scenariuszu znajdowała się także rola kobieca (obsadzono w niej Ingrid Pitt) jednak w ostatniej chwili przed rozpoczęciem zdjęć została z niego usunięta. Muzykę do filmu skomponował Lalo Schiffrin. Szczególnie zapada w pamięć utwór ilustrujący finałową konfrontację z niemieckim tygrysem nawiązująca klimatem do muzyki Ennio Morricone z „Dobrego, złego i brzydkiego”, a także (a może przede wszystkim) piosenka „Burning Bridges” w wykonaniu Mike Curb Congregation – do której po dziś dzień regularnie wracam. 

Parę słów o fabule – we wrześniu 1944 roku zdegradowany z porucznika szeregowiec Kelly (Eastwood), przesłuchując pojmanego niemieckiego pułkownika, dowiaduje się o złocie składowanym w banku znajdującym się 50 km za linią frontu po stronie niemieckiej w Clermont. Jak się łatwo domyślić, Kelly decyduje się przejąć złoto.  Z pomocą przychodzą mu sierżant „Big Joe” (Savalas), zaopatrzeniowiec „Crapgame” (Rickles) oraz dowódca jednostki pancernej, odjechany „Oddball” (Sutherland). Korzystając z nieobecności dowódcy, grupa wprowadza w życie szalony plan. Nie obejdzie się bez komplikacji takich jak przypadkowe ostrzelanie przez własne samoloty, pola minowe, przez które nie każdy przejdzie cało, starcia z niemieckimi patrolami czy też komplikacje związane z przekraczaniem rzeki. Ostateczną próbą stojącą przed naszą wesołą ekipą będzie starcie z broniącymi Clermont niemieckimi tygrysami – i jest to bodaj najbardziej pamiętna część filmu, która może się trochę kojarzyć z końcówką „Szeregowca Ryana” w wersji „light”. Niemiecki oficer (Karl Otto Alberty), który staje tam na drodze naszych bohaterów zdaje się nawiązywać tak wyglądem jak i zachowaniem do roli Marlona Brando w filmie „Młode lwy” z 1958. 

So many positive waves... maybe we can't lose.

Całość nawet po latach ogląda się przyjemnie i dobrze znosi kolejne powtórki, a sceny takie jak szarża shermanów przy akompaniamencie puszczanej z głośników muzyki country zostają w pamięci na długo, choć nie obeszło się także bez pewnych problemów. Rozczarowujący jest z pewnością sposób potraktowania czołgów Oddballa w dalszej części filmu, a wątek generała (w tej roli Carroll O'Connor) jest do tego stopnia komediowy, że wręcz gryzie się z całą resztą. W dodatku tempo miejscami lekko siada (co jest akurat dość typowe dla tego rodzaju filmów tamtych czasów) – ciekawe jak by to wyglądało, gdyby nie skrócono go o dwadzieścia minut tuż przed kinową premierą (z czego nie był zadowolony Eastwood). Trudno odbierać ten film jako wojnę „na poważnie” – nawet gdy niektórzy z członków ekipy Kelly’ego marnie kończą, wciąż czuć tutaj ten przygodowy klimat podkręcany wpadającą w ucho muzyką (w tym miejscu warto wspomnieć, że w oryginalnej wersji scenariusza ponoć nikt z bohaterów nie ginął). Do tego dochodzi jeszcze filozofujący, jakby wyjęty z innej bajki (i innych czasów) czołgista-hippis w osobie Oddballa, bodaj najjaśniejszy punkt obsady będący zarazem jedną z bardziej pamiętnych postaci kina wojennego tamtych lat. Donald Sutherland po latach wspominał tę rolę jako jedną ze swych ulubionych, choć w trakcie zdjęć na tyle poważnie się pochorował, że przez chwilę znalazł się dosłownie na krawędzi życia i śmierci. 

„Złoto dla zuchwałych” to kawałek klasycznego, przyjemnego w odbiorze kina wojennego w komediowo-przygodowym sosie, z doborową obsadą na dokładkę. To jeden z tych filmów, do których nie wracam może zbyt często, ale jednak co jakiś czas płytka z nim ląduje w odtwarzaczu (podczas gdy większości wymienionych we wstępie tytułów nie widziałem już całe wieki) i co najważniejsze – wciąż wspominam z niesłabnącym sentymentem. Warto znać.

Film ukazał się w Polsce na VHS, a następnie DVD zaopatrzonym w napisy. Dostępne za granicą wydania Blu-ray nie posiadają polskiej wersji językowej.

I to by było na tyle z mojej strony w tej serii Nostalgicznej Niedzieli. Podziękowania i pozdrowienia dla tych, którym chciało się to wszystko czytać (o ile są tacy), a jeśli tylko znajdzie się motywacja i chęci, ciąg dalszy prędzej czy później nastąpi (nie przegapcie). W końcu dobrze byłoby dobić przynajmniej do dwusetnego artykułu.

 Zdj. Warner Bros