NOSTALGICZNA NIEDZIELA #152: „Smok: Historia Bruce'a Lee” (1993)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś przypominamy biograficzny film o prawdziwej legendzie „Smok: Historia Bruce'a Lee” z 1993 roku w reżyserii Roba Cohena.

Choć w latach 90. filmy o sztukach walki znalazły się w kręgu moich zainteresowań, nigdy nie przekonałem się do klasyki gatunku z Bruce’em Lee w roli głównej. O ile „Wejście smoka” obejrzałem po raz pierwszy w TVP (prawdopodobnie jeszcze z Janem Suzinem w roli lektora) i kilka scen (szczególnie finałowy pojedynek) utkwiło mi w pamięci, choć nie pamiętam, bym był specjalnie zachwycony, tak już po inne filmy takie jak „Droga smoka” czy „Wściekłe pięści” sięgnąłem wiele lat później tylko po to, by przekonać się, że zupełnie do mnie nie trafiają, a jedynym ich plusem pozostają tylko i wyłącznie efektowne popisy Lee. Wielka szkoda, że życie i kariera Bruce’a zakończyły się przedwcześnie, bo przypuszczam, że po „Wejściu smoka” z pewnością stworzyłby jeszcze coś ciekawszego niż to, co do tej pory stworzyć miał okazję. W zasadzie pewien potencjał na coś ciekawego znaleźć można już choćby w tej części „Gry śmierci”, którą zdążył zrealizować przed śmiercią (materiały te znalazłem swego czasu w dodatkach do wydania 2DVD „Wejścia smoka”). O ile jednak filmy z udziałem Lee nigdy mnie nie zachwycały (pomijając jego umiejętności walki – te oczywiście były imponujące), tak zupełnie inaczej miała się sprawa, gdy chodzi o historię jego życia. Ta interesowała mnie odkąd obejrzałem w telewizji dokument zatytułowany „Klątwa smoka”. Prawdziwy Bruce okazał się być postacią nieskończenie ciekawszą, niż którekolwiek z jego ekranowych wcieleń, toteż wracałem później niejednokrotnie do wspomnianego dokumentu, a kilka lat temu sięgnąłem również po jego biografię (Matthew Polly, „Bruce Lee – życie”), która rzuca nieco światła na okoliczności tajemniczej śmierci Małego Smoka. W tym roku przypadła 50. rocznica śmierci Bruce’a – a przy okazji także trzydziesta rocznica premiery filmu, który opowiadał o jego życiu. Ponieważ z tej właśnie okazji dołączyłem ten film do swej kolekcji i obejrzałem po raz pierwszy od kilku ładnych lat, stwierdziłem, że warto o nim przypomnieć w ramach naszego cyklu. 

Reżyserią i scenariuszem filmu zajął się Rob Cohen. W swojej pracy oparł się na szeregu źródeł takich jak książki o życiu Bruce’a autorstwa Roberta Clouse'a oraz wdowy po Lee – Lindy Lee Cadwell, która udostępniła również inne pomocne dla produkcji źródła. By skondensować życie Bruce’a do postaci dwugodzinnego filmu należało podjąć kluczowe decyzje – na czym się skupić? Wizja reżysera zakładała położenie pewnego nacisku na aspekt, cóż... mistyczny. Możemy się spodziewać elementów takich jak metaforyczne sny czy wizje, które wpływają na życie bohatera – widzi on w nich ścigającego go demona. Wśród aktorów rozważanych do roli głównej znalazł się między innymi syn Bruce’a, Brandon, który jednak ostatecznie wycofał się z tego pomysłu. Rola przypadła ostatecznie Jasonowi Scottowi Lee (w żaden sposób  niespokrewnionemu z Bruce’em), gimnastykowi i atlecie, któremu brakowało jednak doświadczenia w zakresie sztuk walki. Braki te nadrabiał w ciągu trwających kilka miesięcy treningów pod okiem jednego z uczniów Bruce’a. 

„Smok” przedstawia nam historię życia Bruce'a od dzieciństwa aż po pracę nad „Wejściem smoka”, którego premiery aktor już nie doczekał. Po drodze znajdzie się oczywiście miejsce na popisowe walki, wątek romansowy czy przedstawienie kariery filmowej, choć bez zbytniego wchodzenia w szczegóły, na co nie pozwala dość standardowy czas trwania filmu. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze wspomniany wątek mistyczny. 

Film kręcono w Hongkongu, Los Angeles i San Francisco. Nie obeszło się bez komplikacji takich jak atak serca, który w trakcie trwania zdjęć przeszedł reżyser, choroba odtwórcy roli głównej, ulewnych deszczy czy nawet pogróżek ze strony triady, na której terenie filmowano część scen. By przyspieszyć zdjęcia niektóre ze scen dziejących się w USA sfilmowano w Hong Kongu i vice versa.  Kiedy na planie „Kruka” zginął Brandon Lee, Cohen zwrócił się do Lindy Cadwell z zapytaniem czy powinien zmodyfikować film lub odsunąć w czasie jego premierę, ta jednak zaprzeczyła, prosząc jedynie o załączenie dedykacji dla Brandona. Ostatecznie, wskutek komplikacji oraz dodatkowych kosztów budżet produkcji z 14 wzrósł do 16 milionów dolarów. Wyniki kasowe były jednak lepsze niż oczekiwano (z kin zebrano przeszło 63 mln dolarów), a recenzje przychylne. 

Jak więc wypada sam film? Z pewnością może rozczarować tych, którzy oczekiwali po nim wiernego przeniesienia wydarzeń z życia Bruce’a na kinowy ekran.  Wiele wydarzeń zmieniono dla lepszego dramatycznego efektu – zmieniono przyczynę poważnej kontuzji kręgosłupa odniesionej przez Lee, (łącząc ją z walką, którą miał on odbyć z jednym z chińskich mistrzów), niezgodnie z faktami pokazano jego podróż do Ameryki. Szereg wydarzeń skondensowano i uproszczono, podobnie uczyniono z niektórymi postaciami. Przykładowo filmowy menadżer Bruce’a to obdarzony fikcyjnym nazwiskiem amalgamat kilku różnych postaci. Wykorzystano też sugestię Lindy Cadwell, mówiącą o pomyśle Bruce’a, na serial pod tytułem „The Warrior”, na którym to pomyśle oparty miał zostać serial „Kung-Fu” z Davidem Carradine'em w roli głównej. Wiele spośród tych zmian jest zrozumiałych w kontekście opowiadanej historii, jednak warto pamiętać, że przedstawiona tu wersja wydarzeń jest podkręcona w bardziej heroicznym kierunku, a przy tym także wyidealizowana. Pewne „niewygodne” rzeczy, jak choćby romanse Bruce’a się tutaj zwyczajnie pomija. 

Mamy tu więc do czynienia z pewną „wariacją na temat”, której nie można  traktować jako realistycznego odzwierciedlenia życia Bruce’a Lee. Jednak historia ta, choć ma w sobie całkiem sporo z „laurki dla gwiazdy”, w ściśle filmowym kontekście działa całkiem sprawnie. Co prawda odtwórca roli głównej nieszczególnie Bruce’a przypomina, ale jest to jeden z tych przypadków, gdzie całkiem szybko da się go zaakceptować w roli ikonicznej postaci. Co ważne, Jason wzbudza też  sympatię widza i przenosi na ekran całkiem emocjonalną wizję odtwarzanego bohatera. Fakt, że spory nacisk położono na wątek miłosny zapewne nie wszystkim będzie odpowiadał, ale wymiernym tego efektem był spory procent kobiet wśród kinowej widowni, co miało też wyraźne odbicie w wynikach finansowych. Trudno się więc dziwić takiej decyzji, poza tym wątek działa jak należy, choć wcielająca się w Lindę Lauren Holly tak bardzo zlała mi się z rolą w „Głupim i głupszym”, że wręcz dziwnie mi się ją teraz ogląda gdziekolwiek indziej. Nie brakuje także akcji – na potrzeby filmu zrealizowano osiem scen walki i nie czuć w tym aspekcie żadnego niedosytu. Sceny te, co w sumie zrozumiałe, są zrealizowane w taki sposób, by miały w sobie coś z filmowych występów Bruce’a. Nie brakuje więc efektowności, która kłóci się miejscami z realizmem, ale i temu zabiegowi trudno się dziwić. W końcu pokazując na ekranie legendę, szkoda byłoby się zbytnio ograniczać.  

Nie oczekujmy więc po „Smoku” realistycznego odwzorowania życia kultowej postaci. Warto docenić film za to, czym jest, zamiast ubolewać nad tym, czym nie jest. Seans warto uzupełnić sobie wspomnianym wcześniej dokumentem (z którego dowiemy się więcej o tym, jak to było naprawdę), a jeśli zechcemy poświęcić na zgłębianie życia Lee nieco więcej czasu, to również lekturą jego biografii. Sam film jest wart uwagi i może stanowić dobry wstęp do zawarcia bliższej znajomości z nieprzeciętnie interesującą postacią, jaką niewątpliwie był Bruce Lee. 

Film ukazał się na DVD z polskim lektorem (ale bez napisów), przy czym jest to niestety wersja ocenzurowana. Dostępne za granicą wydania Blu-ray (już bez cenzury) nie zawierają polskiej wersji językowej.

Zdj. Universal