NOSTALGICZNA NIEDZIELA #159: „Braterstwo wilków” (2001)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś raz jeszcze będzie to kino europejskie i przy okazji kostiumowe. „Braterstwo wilków” z 2001 roku w reżyserii Christophe'a Gansa.

Po kino europejskie sięgam w zasadzie okazjonalnie i przeważnie wtedy, gdy znajdzie się ku temu jakiś konkretny powód. Tak też było w tym przypadku. Film polecił mi znajomy i trudno było się oprzeć wrażeniu, że znajdę tu coś dla siebie. A gdy nadarzyła się sposobność po film sięgnąć,  szybko zdałem sobie sprawę, że mam do czynienia z tworem dość specyficznym – zresztą, również i sam reżyser, Christophe Gans (dla którego był to reżyserski debiut) nazwał film „szaloną hybrydą”. Z jednej strony mamy tu kino kostiumowe (w dodatku inspirowane do pewnego stopnia prawdziwymi wydarzeniami), z drugiej horror (jest w filmie scena, która z miejsca przywodzi na myśl otwierająca sekwencję ze „Szczęk”, inna kojarzy się z „Predatorem”), a na dokładkę wyciągnięte jakby z innej bajki efektowne sztuki walki, za których przedstawienie w filmie odpowiadał azjatycki choreograf, aktor i kaskader Philip Kwok. Komentując tę ostatnią kwestię, reżyser nie ukrywał swej nostalgii do filmów akcji powstałych w Hongkongu.

Pomysł na film oparto na  wydarzeniach z lat 1764-1767, kiedy to w okolicach miejscowości Gevaudan we Francji, w niejasnych okolicznościach ginęli ludzie, w tym głównie kobiety i dzieci (w 1987 roku badacze studiujący historię tych zajść doliczyli się 113 ofiar śmiertelnych). Ich śmierć przypisywano grasującej w okolicy tajemniczej bestii. W ciągu kilku lat co najmniej kilkukrotnie obwieszczano jej śmierć, ale już wkrótce potem dochodziło do kolejnych ataków. Ustały dopiero, gdy 19 czerwca 1767 roku  miejscowy myśliwy, Jean Chastel zastrzelił w okolicy Gevaudan dużego wilka. Jak się nietrudno domyślić, filmowa wersja tej historii nie ma tak prozaicznego zakończenia. 

 Braterstwo wilków film 2001

W filmie Gansa, próbę rozwikłania sprawy budzącej grozę wśród miejscowych bestii podejmują się kawaler de Fronsac (Samuel le Bihan), i jego towarzysz, Indianin Mani (Mark Dacascos). Nasi bohaterowie z miejsca budzą skojarzenie z Old Shatterhandem i Winnetou (ewentualnie z Johnem Reidem i Tonto, bohaterami „Jeźdźca znikąd”), a i samą sekwencję, w której ich poznajemy cechuje prawdziwie westernowy sznyt. Aby jednak nie było zbyt „klasycznie”, już po chwili można się poczuć jak podczas seansu azjatyckiego kina kopanego, kiedy to nasz Indianin zostaje przedstawiony jako istny wymiatacz, który w walce wręcz nie ma sobie równych. Co ciekawe, początkowa koncepcja postaci w oryginalnym scenariuszu była nieco inna, Mani miał bowiem wpisywać się raczej w typ starszego mentora. Reżyser zdecydował jednak inaczej. Postać Indianina, prócz sztuk walki wniosła do filmu także element zderzenia dwóch światów – człowieka żyjącego w zgodzie z naturą, rozmawiającego z drzewami, konfrontując z cywilizacją chrześcijańską. Wcielający się w jego rolę Mark Dacascos w jednym z wywiadów stwierdził, że bardzo dobrze wspomina pracę nad filmem – nigdy wcześniej ani później nie miał okazji znaleźć się w produkcji, która łączyłaby w sobie tyle różnych gatunków. Jednak praca z azjatyckim choreografem, który zjadł zęby na filmach o sztukach walki nawet dla niego stanowiła niemałe wyzwanie, nie mówiąc już o Le Bihanie, który do tej pory miał z tym aspektem aktorstwa niewiele wspólnego. Konieczne było pewne „dotarcie” między Philipem Kwokiem a aktorami, prowadzące do wypracowania kompromisów, które umożliwiły osiągnięcie zadowalającego wszystkich efektu. Kwok wypowiadał się później w bardzo pozytywnym tonie o postępach, jakie Le Bihan zrobił w trakcie realizacji kolejnych scen akcji. Jednak nie tylko odtwórcy ról głównych bohaterów mieli okazję wykazać się w fizycznie wymagających scenach. Wśród  materiałów dodatkowych wydania Blu-ray można także zobaczyć Vincenta Cassela wywijającego salta na trampolinie na potrzeby jednej z sekwencji akcji. Ponoć aktor robił co mógł, by  koledzy z planu go nie przyćmili.

 Monica Bellucci Braterstwo wilków film 2001

Wróćmy jednak do fabuły – po przybyciu na miejsce de Fronsac w przerwach w prowadzonym śledztwie angażuje się w romans z Marianną de Morangias (Emilie Dequenne), córką miejscowego hrabiego, choć w międzyczasie nie stroni od uciech cielesnych zapewnianych przez pracownice okolicznego burdelu, szczególnie tajemniczą Sylvię (Monica Bellucci).  Śledztwo prowadzone przez przybyszów szczególnie zainteresuje brata Marianny, Jeana-Francoise’a (Vincent Cassell), wytrawnego łowcę, który swego czasu odniósł ciężkie rany, polując na lwy w Afryce. De Fronsac i Mani krok po kroku zbliżają się do rozwiązania zagadki, jednak nie tylko tajemnicza bestia stanowi problem – wśród miejscowych znajdą się tacy, którzy rzucają łowcom kłody pod nogi. Sprawa szybko okazuje się bardziej skomplikowana, niż się mogło z początku wydawać, a nie bez znaczenia okaże się również tło polityczne całej sytuacji. 

Bestię z Gevaudan przedstawiono w filmie w sposób mocno odbiegający od tego, co wiemy z historycznych przekazów (choć do nich znalazło się tu pewne nawiązanie), a wizję filmowców zrealizowano z pomocą kombinacji efektów komputerowych (które niestety niezbyt dobrze się zestarzały) oraz praktycznych, za które odpowiadało studio Jim Hensona. Dziś to, co widzimy tu na ekranie większego wrażenia już co prawda nie robi, ale wciąż przedstawia się całkiem interesująco. 

Braterstwo wilków film 2001

Na korzyść filmu działa również fakt, że jedynie niewielką jego część filmowano w studiu (czego dowodzą materiały dodatkowe w nowym wydaniu Blu-ray). Mamy tu więc okazję podziwiać mnóstwo interesujących lokacji w tym imponujące formacje skalne czy renesansowe zamki. Oczywiście miejsca te bywały odpowiednio „uatrakcyjniane” choćby przez ustawianie tu i tam efektownie powykręcanych drzew.

Trwający około dwóch i pół godziny film od początku dobrze się ogląda, opowiadana historia potrafi wciągać, atmosfera XVIII wiecznej Francji ma swój urok (a sam fakt, że wszyscy mówią po francusku tylko pomaga wejść w klimat filmu). Zaskakują wspomniane wcześniej sceny walk zrealizowane w stylu, który zdaje się zupełnie nie przystawać do miejsca i czasu akcji – rok powstania filmu może sugerować, że reżyser chciał koniecznie umieścić w swoim dziele coś rodem prosto z Matrixa (którego twórcy zrewanżują mu się wkrótce, zatrudniając Monicę Bellucci w sequelach). O ile jednak egzotyczna natura Maniego przy odrobinie dobrej woli pozwala do pewnego stopnia przymknąć oko na ten zabieg, tak w trzecim akcie dość niespodziewanie również i de Fronsac, do tej pory przedstawiany raczej jako człowiek uczony, okazuje się niebywale wprawnym wojownikiem, co nieco umniejsza wyjątkowość postaci Dacascosa i prawdę mówiąc, nie do końca przypadło mi do gustu. Co ciekawe, pierwotny zamysł był taki, że de Fronsac brał udział już w pierwszej walce, jednak ten fragment sceny usunięto w montażu (i słusznie, cała scena był zwyczajnie za długa). Również skutkiem przemontowywania filmu, w jednej z początkowych scen widzimy zwłoki ofiary, która tak naprawdę ginie jakąś godzinę później, co pewnie mało kto zauważył (sam cwaniakuję, bo obejrzałem sceny wycięte z komentarzem reżysera).

Braterstwo wilków film 2001

Tak naprawdę jedynym poważnym (i to tak dość konkretnie) problemem filmu pozostaje trzeci akt – gdy w końcu dochodzi do wyczekiwanej konfrontacji z bestią (ta wypada jeszcze całkiem nieźle, skojarzenia z „Predatorem” nieuniknione) film niespodziewanie zaczyna w dość niezręczny sposób lawirować między wątkami, kompletnie tracąc tempo. Ma się wręcz wrażenie, że twórcy zupełnie się pogubili i zamiast zdecydowanie zmierzać ku końcowi, całość brnie mozolnie niczym przez bagno, robiąc to dwa kroki w przód, to znowu jeden w tył.  Również wyjaśnienie całej intrygi związanej z bestią nieszczególnie zaskakuje.  Jednak wszystko, co ma miejsce przed wspomnianą konfrontacją, jak również ona sama, jest wysoce satysfakcjonujące i nawet ten nieco rozlazły finał nie jest w stanie zepsuć dobrego wrażenia wyniesionego z pierwszych 100 minut film. Jeśli więc niestraszna nam przyprawiona westernowymi zagrywkami wizja XVIII Francji, w której spotkać możemy opancerzoną kolczastą bestię, posługujące się niby-wschodnimi sztukami walki Cyganki (czy kto to tam był) czy Indian, a jedna z postaci wymachuje bronią żywcem wyciągnięta z serii konsolowych bijatyk  „Soul Calibur”, to nie ma powodu, by nie sięgnąć po tę niezwykle interesującą, choć niepozbawioną wad pozycję. W końcu gdzie indziej zobaczymy ujęcie, w którym to naga Monica Bellucci przeobraża się w górski krajobraz? (I kto to w ogóle wymyślił?)

Film ukazał się w Polsce na DVD (Best Film, lektorem był Maciej Gudowski). Aktualnie najlepszym wyborem będzie wydana przez Studio Canal edycja 4K UHD lub oparty na tym samym (imponującym) remasterze Blu-ray. Zawierają one wersję reżyserską filmu wzbogaconą o kilka minut... raczej zbytecznych i niewiele wnoszących scen. 

Braterstwo wilków film 2001

Zdj. StudioCanal