
W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Ostatnim razem mieliśmy bardzo znany film „kobiecy” zatem dziś dla równowagi nieszczególnie znane typowo męskie kino (bodaj w jedynym momencie, gdy na ekranie widać kobiety są one zasłonięte przez początkowe napisy) – „Spóźniony bohater” z 1970 roku w reżyserii Roberta Aldricha.
Jak już wspominałem przy okazji „Złota dla zuchwałych” obok westernów to właśnie filmy wojenne stanowiły istotną część początków mojej filmowej edukacji. Wśród dobrze znanych tytułów takich jak „Parszywa dwunastka” czy „Działa Navarony” znalazła się produkcja, o której mam wrażenie, że mało kto dziś pamięta. Po raz pierwszy zetknąłem się z tym filmem przy okazji jego emisji w TVP, musiałem być wtedy w drugiej lub trzeciej klasie podstawówki i zrobił na mnie na tyle duże wrażenie, że przez pewien czas (mniej więcej do obejrzenia „Batmana” Tima Burtona) zdarzało mi się go wręcz nazywać swoim ulubionym filmem. Minęły całe dekady, nim nadarzyła się w końcu sposobność powtórkowego seansu i zweryfikowania, czy zapamiętana z dzieciństwa pozycja faktycznie była tak dobra, jak mi się wtedy wydawało. Ale o tym za chwilę.
Akcja filmu rozgrywa się w 1942 roku. Wyspa wchodząca w skład archipelagu Nowych Hebrydów jest podzielona między Anglików i Japończyków. Przez okoliczną cieśninę ma przepływać konwój aliantów, zachodzi więc potrzeba, by uniemożliwić stacjonującym na wyspie Japończykom wezwanie posiłków mogących zagrozić przewożącym sprzęt wojskowy i zaopatrzenie statkom. W tym celu zorganizowana zostaje misja, do której dołącza Amerykanin, porucznik Lawson (Cliff Robertson), znający język japoński, którego zadaniem jest wysłanie fałszywego meldunku po tym, gdy jego oddział przejmie japońską radiostację. Dowódcą oddziału jest nieszczególnie kompetentny kapitan Hornsby (znany z filmów o Indianie Jonesie Denholm Elliott), a wśród jego podwładnych znajdziemy kilku dość charakterystycznych osobników, wśród których prym wiedzie niejaki Tosh Hearne (Michael Caine), osobnik nieco krnąbrny, ale w gruncie rzeczy porządny, choć bez aspiracji do bohaterskich czynów. Mamy w składzie ekipy także klasycznego świra, mamy delikwenta, który dla własnego dobra skłonny jest zrobić wszystko z mordowaniem swoich towarzyszy włącznie, mamy histeryzujących tchórzy – ot wszystkie klasyczne archetypy kina wojennego. Całkiem ciekawą postacią jest tu Lawson, który z początku nijak nie wpisuje się w archetyp bohatera – na misję wyrusza bardzo niechętnie, wcześniej robiąc wszystko, by tego uniknąć. Gdy zaś nadchodzi decydujący moment, w którym wszystko zależy od niego, odmawia wykonania rozkazu. Skutki tej decyzji będą go od tej chwili prześladować, co w efekcie stanie się przyczyną dramatycznej przemiany. Inaczej ma się sprawa z bohaterem Michaela Caine'a, którego priorytety przez cały czas pozostają niezmienne. Gdy osaczeni przez Japończyków w dżungli żołnierze staną przed trudnymi wyborami, które będą decydować o ich życiu lub śmierci, dojdzie do nieuniknionych zgrzytów na linii Hearne-Lawson. Co ciekawe, również i po drugiej stronie mamy dość niejednoznaczną postać majora Yamaguchi (Ken Takakura). Dająca nadzieję na uratowanie życia łaskawa propozycja, jaką w pewnym momencie składa swoim przeciwnikom, w pierwszej chwili wygląda na kłamstwo i podpuchę, jednak dalsze postępowanie japońskiego oficera sprawia, że rzecz przestaje być aż tak oczywista, jak się z początku zdawało.
No tak, pojawia się tu także Henry Fonda, jednak jego rola ogranicza się do sceny, w której wysyła Lawsona na misję.
Autorem powstałego lata przed premierą scenariusza „Spóźnionego bohatera” był sam reżyser, który początkowo widział w rolach głównych Trevora Howarda i Laurence'a Oliviera. Rozpoczęcie prac nad filmem odwlekano w czasie, by przystąpić doń dopiero po sukcesie również reżyserowanej przez Aldricha „Parszywej dwunastki”, która zarobiła w 1967 roku 45 milionów dolarów. W „Bohaterze” dostrzegano pewien potencjał na powtórzenie tego wyniku. Jak wspominał sam Aldrich: „Kiedy odniesiesz naprawdę wielki sukces, ludzie, którzy powinni wiedzieć lepiej, tracą zdrowy osąd sytuacji odnośnie możliwości porażki. Od razu wołają: Zróbmy to jeszcze raz!”. W 1967 roku Aldrich odstąpił od negocjacji z MGM, by ostatecznie zrealizować film w porozumieniu z ABC Pictures. Ustalono budżet w wysokości 6 milionów dolarów, a wkrótce potem w jednej z głównych ról obsadzono Michaela Caine'a. Następnie do obsady dołączył (ponoć niechciany przez reżysera) Cliff Robertson – tym sposobem przyszły Alfred Pennyworth wraz z przyszłym Benem Parkerem mieli razem wyruszyć na wojnę, która, choć teoretycznie była II wojną światową, tak naprawdę miała w sobie więcej z trwającej wówczas wojny w Wietnamie (w pewnym momencie jeden z bohaterów wspomina nawet coś o hipisach). Zaznaczmy też w tym miejscu, że w rzeczywistości Japończyków na Nowych Hebrydach w 1942 roku nie widziano.
Czyżby protoplasta Gormana z „Aliens”?
Zdjęcia rozpoczęły się w lutym 1969 roku na Filipinach, w tym także w mieszczącej się tam bazie marynarki wojennej USA – ponoć spacerujący po niej w filmowym kostiumie Robertson miał zostać pomylony z prawdziwym oficerem. Z kolei Michael Caine w swej autobiografii stwierdził, że Filipiny były najgorszą spośród lokalizacji, w jakich przyszło mu pracować w jego długiej karierze.
W trakcie trwania zdjęć doszło do nieprzyjemnej sytuacji. Robertsona ominęła ceremonia rozdania Oscarów, podczas której nagrodzono jego występ w filmie „Charly” – reżyser nie wyraził zgody na jego wyjazd, choć aktor oferował pokrycie wszelkich kosztów, które pociągnęłaby za sobą jego dwudniowa nieobecność. Ostatecznie w jego imieniu nagrodę odebrał Frank Sinatra. Zdjęcia zakończono w kwietniu, do tego czasu narastał konflikt między Aldrichem a Robertsonem. Ostatecznie reżyser miał porzucić produkcję jeszcze przed zakończeniem zdjęć, a film dokończył Oscar Rudolph. Robertson podobno określił później film mianem „chłamu”. Warto także wspomnieć, że podobno nakręcono dwa różne zakończenia – w każdym z nich ocalał inny z bohaterów. Trudno mi to jednak potwierdzić, a o ile mi wiadomo, wszystkie istniejące wydania filmu zawierają to samo zakończenie, identyczne z tym, które widziałem w dzieciństwie w telewizji.
Ostatecznie sukcesu „Parszywej dwunastki” nie udało się powtórzyć, film przy 6 milionach budżetu zarobił zaledwie 1,5 miliona, przynosząc tym samym spore straty. Recenzje również nie były najlepsze, niektóre z nich zarzucały filmowi niedobór akcji. Sam zgodzę się co prawda, że nie jest to żadne wiekopomne dzieło, lecz wciąż mamy tu do czynienia z solidnym kawałkiem kina wojennego w klasycznym wydaniu. Składa się nań głównie wędrówka i akcja w dżungli, której nieco kolorytu dodaje starcie charakterów, konflikty oraz zdrady w obrębie oddziału, a szczególnie zapada w pamięć dramatyczna, a przy tym nieco nietypowo rozegrana scena finałowa. Jest też w filmie kilka nieco dziwnych zagrań – bohaterom zdarza się podjąć decyzje, których sens wydaje się nieco wątpliwy, a los niektórych z postaci nie zostaje do końca wyjaśniony, nie zmienia to jednak faktu, że całość również i dziś ogląda się dobrze od początku do końca.
Co do wydań na nośnikach fizycznych – tytuł ten nigdy nie doczekał się wydania Blu-ray, zostaje więc tylko DVD. W Polsce film na tym nośniku wydał Demel. Napisy nie znikają z ekranu, lektora nie da się słuchać, a jakość obrazu pozostawia wiele do życzenia.
Zdj. ABC Pictures