NOSTALGICZNA NIEDZIELA #169: „Pierścień i róża” (1986)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Nie tak dawno mowa była o polskim podejściu do science fiction w wersji dla młodych widzów, dzisiaj podobna sytuacja, przy czym tym razem jest to produkcja fantasy, również adaptacja dzieła literackiego (choć zagranicznego) – „Pierścień i róża” Jerzego Gruzy.

Wśród pozycji filmowych lub serialowych kojarzących się z weekendowymi przedpołudniami końcówki lat 80. oraz początku 90. znajduje się jedna, której korzenie sięgają daleko w przeszłość, bo aż do połowy XIX wieku. Wtedy to brytyjski pisarz i ilustrator, William Makepeace Thackeray (ten sam, spod którego pióra wyszedł „Barry Lyndon” zaadaptowany w 1975 roku przez Kubricka) popełnił zgrabną i przyjemną powieść fantasy, będącą jednocześnie dowcipną i całkiem trafną satyrą na europejskie rody królewskie. Akcję powieści umieścił na terenie fikcyjnych państw Paflagonii i Krymtatarii, a jej głównymi bohaterami uczynił czworo młodych potomków królewskich rodów. Książę Lulejko, podstępnie pozbawiony władzy przez swego stryja Walorozo mieszka na jego dworze, zakochany w swej kuzynce Angelice. Problem stanowi dlań książę Bulbo, następca tronu sąsiedniej Krymtatarii zainteresowany ożenkiem z Angeliką. Dodatkowo jedna ze służek na dworze króla Paflagonii, Różyczka to w rzeczywistości córka pozbawionego tronu poprzedniego władcy Krymtatarii, przy czym ani ona sama, ani nikt inny na królewskim dworze o tym nie wie. A co z tytułowym pierścieniem i różą? Obydwa te przedmioty, będące magicznymi darami od tajemniczej Czarnej Wróżki sprawiają, że ich posiadacz postrzegany jest przez otoczenie jako ideał piękna (ze wszystkimi tego stanu rzeczy konsekwencjami). Pierścień znajduje się w posiadaniu Angeliki, zaś Róża – Bulby. Jednak księżniczka podczas kłótni z Lulejką nieopatrznie pozbywa się cennej ozdoby, co uruchamia całą serię zdarzeń, składających się na fabułę powieści. Czekają nas liczne zwroty akcji, tajemnice zostaną ujawnione, trony zmienią właścicieli, jednym słowem, będzie się działo. I trzeba przyznać, że zakończenie, jakie nam autor serwuje jest całkiem zgrabne i satysfakcjonujące. Twórcy serialowej „Gry o tron” mogliby się od niego czegoś nauczyć.  

Pierścień i róża

Thackeray, który powieść nie tylko napisał ale i sprawnie zilustrował (przykład powyżej), decydując się na satyryczną formę poszalał tu nieźle z nazwami własnymi zarówno przedstawianych królestw, jak i postaci. Paflagonia i Krymtataria nawiązuje do prawdziwych krain, uniwersytet oksfordzki znajduje swój odpowiednik w uniwersytecie bosforskim, imię Bulbo nawiązuje do kremu tatarskiego, znana w polskim przekładzie jako Gburia Furia hrabina Gruffanuff to gra słow „gruff enough” („wystarczająco szorstki”), ale moim faworytem pozostaje poczciwy kapitan Zerwiłebski, którego Thackeray oryginalnie nazwał hrabią… Kutasoff Hedzoff (kolejna gra słow, tym razem na bazie „cuts off heads off”), co jednocześnie miało być nawiązaniem do historycznej postaci słynnego carskiego oficera, Michaiła Kutuzowa. Cóż, chyba nie wszystkie skojarzenia, jakie będzie budzić to nazwisko autor przewidział. 

Pierścień i róża

I tę właśnie powieść jakieś 120 lat później zaadaptował do postaci serialu telewizyjnego (oraz nieco krótszego odeń filmu) Jerzy Gruza. Nie była to pierwsza w dziejach adaptacja dzieła Thackeraya, bowiem już w 1953 powstała trzydocinkowa seria telewizyjna w Wielkiej Brytanii. Twórca „Wojny domowej” i  „40-latka”, zdecydował się jednak zrobić z „Pierścienia i róży” komediowy musical.  Cóż, komediowość jak najbardziej tu pasowała, za musicalami z kolei nigdy nie przepadałem i również tym razem, aspekt ten nie zaliczał się do moich ulubionych. Ale klimat opowieści fantasy osadzonej w dawnych czasach, do jakich zawsze mnie ciągnęło, sfilmowanej między innymi na zamku w Pieskowej Skale i tak do mnie trafił, a całość została w pamięci już na dobre. W tym miejscu muszę jednak przyznać, że wspomnienie o filmie utrzymywał przy życiu fakt zapoznania się z powieścią, do której potem kilkukrotnie wracałem.  I choć w tym przypadku preferuję jednak literacki oryginał, to i adaptacji nie mogę odmówić zalet. Co prawda jest to jedna z tych produkcji, które nie grzeszyły okazałym budżetem i z ekranu często wieje biedą (to kolejny aspekt, w którym adaptacja ta kojarzyć się może z „Akademią pana Kleksa” Gradowskiego), ale sympatyczna obsada, pośród której nie zabrakło znanych nazwisk, zrobiła swoje i choćby dla niej zdarza mi się do serialu wrócić. Zbigniew Zamachowski wcielił się w rolę księcia Bulby, a Katarzyna Figura została Różyczką (prawdopodobnie była to pierwsza rola, w jakiej ją zobaczyłem). Czwórkę głównych bohaterów uzupełnili Stefan Każuro jako Lulejko oraz Katarzyna Cygan jako Angelika. Na drugim planie zobaczymy między innymi Janusza Rewińskiego w roli tyrana Padelli, oraz Bogusza Bilewskiego w roli kolejnego z czarnych charakterów – Brodacza Pancernego. Ludwik Benoit wciela się we wspomnianego uprzednio kapitana Zerwiłebskiego, Bernard  Ładysz w króla Walorozo, a w tle przewijają się także Leon Niemczyk i Henryk Machalica

Piosenek jest tu sporo, jedne lepsze, inne gorsze. Osobiście obyłbym się spokojnie bez nich, ale z drugiej strony spora część uroku tej filmowej baśni jest ich zasługą i podobnie jak w przypadku filmów o panu Kleksie, to chyba głównie piosenki się z tego serialu pamięta. Tak czy inaczej – są do przeżycia (w wersji filmowej przynajmniej jedną wycięto), a jeśli się to ogląda w towarzystwie zadowolonych z seansu najmłodszych widzów, nagle okazują się bardziej strawne. Jest także trochę zmian i uproszczeń względem literackiego pierwowzoru mimo to jednak wciąż mamy do czynienia z wierną adaptacją, co w czasach, gdy kręcono „Pierścień i różę” było rzeczą zupełnie normalną, a dziś jest już rzadkością. 

Pierścień i róża

Podobnie jak to miało miejsce w przypadku „Pana Kleksa w kosmosie” tak i ten tytuł trudno w zasadzie polecać komukolwiek, kto się z nim nie zapoznał w odpowiednim czasie, bowiem nostalgia w odbiorze tego typu pozycji gra wyjątkowo dużą rolę – bez niej będzie to w zasadzie przede wszystkim kiczowata (w końcu z lat 80. – czego innego się spodziewać?), ramotkowata bajka dla dzieci. Niemniej jednak, powrót po latach w towarzystwie przedstawicielki widowni docelowej wypadł zaskakująco dobrze. Żałuję tylko, że mimo podjętych prób nie udało mi się znaleźć praktycznie żadnych informacji czy ciekawostek na temat realizacji „Pierścienia i róży”.

Co się tyczy wydań płytowych – do dostania na DVD jest zarówno wersja serialowa (składająca się z pięciu 25-minutowych odcinków) jak i filmowa (99 minut) – faktyczna różnica w czasie trwania między wersjami jest jednak mniejsza, niż by się mogło wydawać, bowiem wszystkie odcinki zawierają dość obszerne rekapitulacje wcześniejszych wydarzeń. Grunt, że wydanie wersji odcinkowej ma nieco lepszą jakość obrazu (wciąż słabą, ale nie aż tak).

Pierścien i róża

Zdj. Studio Filmowe Kadr