Baner
NOSTALGICZNA NIEDZIELA #179: „Uniwersalny żołnierz” (1992)

 W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. W dzisiejszym odcinku kontynuujemy podróż w czasie do epoki kaset VHS, tym razem przeskakując o kilka lat do przodu, trafiamy do pierwszej połowy lat 90. kiedy to kariera aktorska Jeana Claude'a Van Damme’a nabierała rozpędu, w dużej mierze za sprawą filmu, na którym się dziś skupimy — chodzi oczywiście o „Uniwersalnego żołnierza”.

Jednak dla mnie to nie JCVD jest tutaj główną atrakcją, lecz jego mniej doceniony przez widzów kolega z planu – Dolph Lundgren, który już wkrótce miał na długie lata utknąć w kategorii filmów straight-to-vhs. Nie wypadałoby pominąć też nazwiska reżysera, Rolanda Emmericha, który miał przed sobą kilka kasowych hitów, choć sam prócz omawianego dzisiaj filmu, z całej jego filmografii wracam tylko do „Patrioty” z Melem Gibsonem i Heathem Ledgerem, oraz „Godzilli” z 1998 roku (za to nigdy nie rozumiałem i nigdy nie zrozumiem popularności usypiającego zakalca znanego jako „Dzień niepodległości”). 

„Uniwersalny żołnierz” znalazł się wśród licznej grupy filmów SF, z którymi zapoznałem się w czasach gdy wypożyczalnie video były głównym źródłem dostępu do najnowszych filmowych hitów. Z uwagi na to, że sięgnąłem po niego już po obejrzeniu „Terminatora 2”, nie byłem wtedy pod specjalnym wrażeniem. Dopiero powrót do filmu po przeszło dekadzie od pierwszego seansu pokazał, że produkcja firmowana nazwiskami Van Damme’a i Lundgrena broni się nadspodziewanie dobrze. I chyba dopiero wtedy zacząłem ją naprawdę doceniać. 

Produkcja filmu rozpoczęła się w 1991 roku. Wytwórnia Carolco, mająca wtedy kłopoty finansowe liczyła na to, że sukces filmu pomoże jej wybrnąć z bagna, w którym utknęła. Na festiwalu w Cannes doszło do fizycznej konfrontacji między głównymi aktorami, wyglądało na to, że panowie mają sobie coś do wyjaśnienia, jednak po latach Lundgren przyznał, że był to tylko element kampanii reklamowej filmu, mający nieco podkręcić zainteresowanie. Film wszedł do kin w lipcu 1992 roku, przy liczącym 23 miliony dolarów budżecie, zarobił 95 milionów (niektóre źródła podają 102 mln), jednak recenzje nie były najlepsze. „Uniwersalnego żołnierza” uznano za podróbkę „Terminatora 2”, pod każdym względem ustępującą dziełu Jamesa Camerona. No cóż, to z pewnością nie ta liga, ale spójrzmy prawdzie w oczy – drugiemu Terminatorowi mało co dorównuje. Mimo to kariera Van Damme’a przez kilka kolejnych lat przeżywała prawdziwy rozkwit, podczas gdy Lundgrena – wprost przeciwnie (pojawił się jeszcze w „Joshua Tree” i w mniejszej roli w „Johnnym Mnemonicu”, po czym zniknął z kinowych ekranów). 

Film opowiada historię walczącego w Wietnamie żołnierza Luca Deveraux (Van Damme), który odkrywa, że sierżant z jego oddziału, Andrew Scott (Lundgren), oszalał, po czym wymordował mieszkańców okolicznej wioski, robiąc sobie z ich uszu naszyjnik. W wyniku konfrontacji, do której wkrótce potem dochodzi, Deveraux i Scott giną, jednak ich ciała zostają zamrożone, a po latach wykorzystane w projekcie UniSol. Celem tegoż projektu jest stworzenie super-żołnierzy, mających z założenia wykonywać misje o charakterze antyterrorystycznym. Panowie zostają więc wskrzeszeni i utrzymywani przy życiu z pomocą specjalnego serum, jednak ich wspomnienia są blokowane, a ciała funkcjonują na innych niż dotychczas zasadach, wymagając regularnego chłodzenia. W międzyczasie reporterka Veronica Roberts (Ally Walker) prowadzi śledztwo w sprawie projektu UniSol. Odkrywa kim w istocie są biorący w nim udział żołnierze, a gdy wskutek jej działań dochodzi do sytuacji analogicznej do tej, w której Deveraux i Scott ponieśli śmierć, ci odzyskują swe wspomnienia – tym samym ich konflikt zostaje wznowiony. Ratując reporterkę, która dowiedziała się nieco zbyt dużo, przez co stała się celem przeznaczonym do likwidacji, Deveraux ucieka wraz z nią, a jego dotychczasowi towarzysze broni ruszają w pościg. Sytuację komplikuje jednak fakt, że odzyskawszy świadomość, psychopata Scott nie zamierza już słuchać niczyich rozkazów.

Dalsza część filmu to w dużej mierze kino drogi usiane kolejnymi strzelaninami i pościgami. Van Damme ma okazję wykazać się tu nie tylko w tym, z czym radzi sobie najlepiej (to jest kopaniu tyłków) ale i w scenach o charakterze komediowym – spisuje się w nich całkiem przyzwoicie. Również ekranowa chemia z Ally Walker działa tu całkiem nieźle, jednak blednie w zestawieniu z występem Lundgrena, który najwyraźniej świetnie się czuł w roli kompletnie ześwirowanego wskrzeszonego żołnierza. Jego rola pozostaje największym plusem filmu i już tylko dla niej warto „Uniwersalnego żołnierza” obejrzeć.

Przez większość czasu „Uniwersalny żołnierz” trzyma przyzwoite tempo i zawodzi tylko niezbyt zgrabna finałowa konfrontacja. Zakończenie, które widzimy w filmie zostało mocno zmodyfikowane względem pierwotnej wersji, (którą możemy zobaczyć wśród dodatków w szeregu wydań płytowych) jednak również i ona nie była szczególnie składna.  Pomijając tę niedogodność, mamy tu do czynienia ze sprawnie nakręconym akcyjniakiem opartym na elementach SF, a przy tym także z jednym z najlepszych filmów w wykonaniu tego reżysera, co nie jest jednak jakimś wielkim komplementem, bo powiedzmy wprost — facet przeważnie kręcił nieoglądalne badziewia. 

Film zarobił co prawda przyzwoicie, ale widać nie na tyle, by natychmiast przystąpiono do produkcji konkretnego sequela. Dopiero w 1998 roku doczekał się dwóch niskobudżetowych kontynuacji przeznaczonych prosto na rynek video z Mattem Battaglią w roli głównej (nie zaprzątałem sobie nimi głowy), kontynuujących historię Luca Deveraux. Już w rok później doszło w końcu do realizacji pełnoprawnego sequela opatrzonego podtytułem „Powrót”, w którym w roli głównej ponownie pojawił się Van Damme, jednak film zaliczył klapę finansową (również nigdy nie skusiłem się, by go obejrzeć).

Kolejne próba reaktywacji serii miała miejsce w 2009 roku. „Uniwersalny żołnierz: Regeneracja” był niskobudżetową produkcją, która zarobiła w kinach śmieszne pieniądze. W obsadzie ponownie pojawili się Van Damme i Lundgren, ale na niewiele się to zdało. Przez film przebrnąłem swego czasu z wielkim trudem powstrzymując opadanie powiek i niewiele już z niego pamiętam. Kolejny sequel, „Dzień odrodzenia” pojawił się w 2012 roku. Tym razem w roli głównej wystąpił Scott Adkins, ale Lundgren i Van Damme powrócili raz jeszcze (choć sensu w tym wszystkim trudno się było doszukać). Film zaczynał się zrealizowaną z przytupem sceną krwawej jatki umiejscowionej w burdelu (i wzbogaconej o dodatkowe atrakcje), zdając się obiecywać dawkę solidnej rozrywki, po czym… rozlazł się w szwach, zmieniając się po drodze w coś przypominającego pokraczną i nieudolną podróbkę „Czasu Apokalipsy”. Seans okazał się niewiele mniej bolesny niż w przypadku poprzedniej części i również o tym filmie szybko zapomniałem (bo prócz otwierającej sekwencji pamiętać nie było, o czym). Krótko mówiąc – jedyną wartą uwagi produkcją spod szyldu „Universal Soldier” po dziś dzień pozostaje film Emmericha i tego się będę trzymał.   

W Polsce prócz wydania VHS (czytał Lucjan Szołajski), film wydano także na DVD w ramach serii QDVD. O wydaniach Blu-ray lub 4K UHD z polską wersją językową możemy zapomnieć. Na tym ostatnim nośniku film ukazał się w 2019 roku i mamy w tej edycji całkiem spory postęp pod względem jakości obrazu w stosunku do wydań Blu-ray.

Zdj. StudioCanal