Baner
NOSTALGICZNA NIEDZIELA #186: „Szybcy i martwi” (1995)

 W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś zafundujemy sobie mały wypad na dziki zachód celem przypomnienia westernu spod ręki Sama Raimiego — „Szybcy i martwi”.

Choć złote lata westernu były już wtedy dawno za nami, dostaliśmy w latach 90. co najmniej kilka pamiętnych i naprawdę udanych filmów z tego gatunku. Z pewnością wypadałoby tu wymienić tytuły takie jak „Tańczący z wilkami” (1990), „Bez przebaczenia” (1992) czy „Tombstone” (1993). Nieco później, bo w 1995 roku miał swą premierę jeszcze jeden western, który zapamiętałem z tamtych czasów i choć nie wracałem do niego tak często jak do wyżej wymienionych, to jednak wciąż mam doń pewien sentyment, a że ostatnio go sobie ponownie przypomniałem to i najwyższa pora parę słów o nim skrobnąć.

Simon Moore, autor scenariusza, zakładał początkowo, że będzie to niskobudżetowa produkcja, swoisty hołd dla spaghetti westernów Sergio Leone, która zostanie sfilmowana najprawdopodobniej we Włoszech lub Hiszpanii. Jednak w 1993 roku scenariusz kupiło Sony Pictures i koncepcja się diametralnie zmieniła. Do roli głównej zatrudniono Sharon Stone, która właśnie zaliczyła swój niezapomniany występ w „Nagim instynkcie”. Gwiazda otrzymała prawo zatwierdzenia reżysera, którym został ostatecznie Sam Raimi znany wtedy przede wszystkim z „Evil Dead” i „Army of Darkness”. Pracę nad filmem z gwiazdorską obsadą, jakim ostatecznie stali się „Szybcy i martwi” nazwał on później sporym wyzwaniem — konieczna okazała się pewna korekta w nastawieniu reżysera do aktorów. 

Nim jednak w ogóle ruszyły zdjęcia, studio zażądało serii poprawek w scenariuszu, nie było bowiem zadowolone z nie do końca poważnego charakteru oryginalnego skryptu. Jak się jednak okazało, poprawiony przez następcę Moore'a scenariusz wymagałby 2,5 godziny czasu trwania filmu, co również mijało się z założeniami decydentów z Sony. Zatrudniono więc powtórnie Moore’a, by całość skrócił, a ten „poprawił” scenariusz w prosty sposób – wywalając zeń poprawki swego następcy i w zasadzie wracając do swej pierwotnej wizji. 

Prócz Sharon Stone w obsadzie znaleźli się Russel Crowe (wtedy jeszcze nieznany amerykańskiej widowni), Gene Hackman (w roli bardzo zbliżonej do tej z „Bez przebaczenia”) i Leonardo Di Caprio (w roli którą najpierw zaproponowano Mattowi Damonowi). Do zatrudnienia tego ostatniego studio nie było przekonane, więc ostatecznie Sharon Stone wyłożyła jego gażę z własnej kieszeni. Na drugim planie pojawili się także  Lance Henriksen, Pat Hingle (Gordon z Batmanów Burtona i Schumachera), Gary Sinise, czy też koleżka Arnolda Schwarzeneggera – Sven-Ole Thorsen. Zdjęcia powstawały na terenie Arizony od listopada 1993 do lutego 1994, z przerwami spowodowanymi komplikacjami pogodowymi. Część scen nakręcono w Old Tucson Studios, które niedługo potem strawił pożar, w którym zniszczeniu uległo sporo pamiątek po kręconych tam westernach. Dokrętki miały miejsce w listopadzie i grudniu 1994. Skomponowaniem muzyki zajął się Alan Silvestri. Film wszedł do kin w lutym 1995 roku, gromadząc na swoim koncie 47 milionów dolarów, co przy liczącym 35 milionów budżecie było słabym wynikiem. Recenzje były raczej przeciętne, a sam reżyser przyznać miał później, że jego specyficzny styl najpewniej się filmowi nie przysłużył.

Tyle faktów – a jak to wygląda w praniu? Film opowiada historię Ellen McKenzie znanej jako Lady (Stone), która przybywa do miasteczka zarządzanego przez niejakiego Johna Heroda (Hackman), z którym ma do wyrównania stare porachunki. Herod organizuje turniej rewolwerowców, w którym przewidziana jest pokaźna nagroda, jednak… w dotychczasowych turniejach za każdym razem to on sam zostawał zwycięzcą. Tym razem sytuacja się nieco komplikuje, gdy do turnieju przystąpić postanawia syn Heroda, Fee aka „The Kid” (Di Caprio). Dodatkowo do udziału przymuszony zostaje także Cort (Russel Crowe) – kaznodzieja, który to w przeszłości był członkiem bandy Heroda, jednak później postanowił zmienić swoje życie — przynajmniej do czasu aż upomniała się o niego jego mroczna przeszłość. Pośród pozostałych rewolwerowców nie brakuje ciekawych osobników, z których bodaj najbardziej zapadają w pamięć „kuloodporny” Indianin oraz niejaki Ace Hanlon (w tej roli Lance Henriksen), ekstrawagancki rewolwerowiec, który lubi się popisywać – sposób rozegrania wątku tej postaci to kolejny element, który mocno kojarzy się z „Bez przebaczenia” (i bohaterem, w którego wcielił się tam Richard Harris). Henriksen wspominał później, że świetnie się bawił, odgrywając tę postać. 

Przez sporą część drugiej połowy filmu jesteśmy świadkami kolejnych pojedynków, których wyniki z początku są raczej przewidywalne (z kolei walki, w których nie bierze udziału nikt spośród ważniejszych graczy, są przedstawiane przeważnie w ramach skrótowych montaży). Sytuacja robi się ciekawsza na dalszym etapie rozgrywki, gdy stawać będą naprzeciwko siebie kluczowi dla fabuły zawodnicy. By rzecz jeszcze bardziej skomplikować, dostaniemy oczywiście wątek romansowy (i do tego scenę seksu, którą wycięto z amerykańskiej wersji filmu) i dowiemy się nieco o relacji między Herodem, a jego synem, który staje do śmiertelnie niebezpiecznych zawodów, chcąc zdobyć sobie szacunek ojca. Reżyser serwuje nam tu pewną dawkę kampu i przerysowania, chwilami film balansuje wręcz na granicy komiksowej groteski, ale że dodaje mu to pewnego charakteru i uroku, to osobiście nie postrzegam tego jako wady. 108 minut mija szybko, dostarczając sporo dobrej zabawy i nie dając okazji do nudy, a spora ilość znanych twarzy dodatkowo uatrakcyjnia seans. I choć film nie może się równać z takimi tytułami jak „Bez przebaczenia” czy „Tombstone” to jednak wciąż jest to kawał przyjemnej rozrywki i zdecydowanie warto dać mu szansę. 

W Polsce „Szybcy i martwi” ukazali się na DVD oraz Blu-ray. Wydania 4K UHD pozbawione są polskiej wersji językowej.

 Zdj. Sony Pictures