Baner
NOSTALGICZNA NIEDZIELA #188: „Miasto aniołów” (1998)

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam  produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Pozostaniemy w tym tygodniu w rejonie przełomu tysiącleci i przypomnimy pozycję w sam raz do oglądania z drugą połową — „Miasto aniołów” z Meg Ryan i Nicolasem Cage'em.

Za nami walentynki, ciekaw więc jestem, po jakie filmy sięgnęliście w tym było nie było, szczególnym dniu. Jeśli o mnie chodzi, sięgnęliśmy po film, z którym swego czasu zapoznałem się za pośrednictwem muzyki — na jego soundtracku pojawiły się utwory takich wykonawców jak Alanis Morissette, Jimi Hendrix, Sarah McLachlan czy Peter Gabriel. Jednak piosenką, która przypadła mi do gustu najbardziej (i ostatecznie sprawiła, że sięgnąłem także po film), było oczywiście „Iris” – zdecydowanie najbardziej znany utwór zespołu Goo Goo Dolls (którego wokalista, John Rzeznik, ma polskie korzenie). 

„Miasto aniołów” z 1998 powstało na bazie inspiracji niemieckim filmem „Niebo nad Berlinem” Wima Wendersa, z którego zaczerpnięto wątek anioła, który rezygnuje z nieśmiertelności, by zaznać ludzkiego życia (w roli tej wystąpił Bruno Ganz). Brad Silberling, który miał zostać reżyserem „Miasta aniołów” (a swą pozycję urguntował wcześniej innym „nadprzyrodzonym” tytułem – konkretnie „Kacprem”)  rozpływał się w zachwytach nad filmem Wendersa. Już w dwa lata po jego premierze w 1987 roku, doszło do rozmów dotyczących zakupu praw do amerykańskiej adaptacji, ale realizacja projektu przeciągnęła się w czasie niemal o dekadę. Osobą, której zasługą jest powstanie „Miasta aniołów”, była producentka Dawn Steel, która zaangażowana była w projekt od samego początku. Nie dane jej było jednak doczekać premiery, zmarła bowiem w grudniu 1997 roku z powodu guza mózgu. Film zadedykowano jej pamięci.

W trakcie tej długiej drogi do realizacji filmu scenariusz przechodził liczne zmiany. Już sam fakt przeniesienia akcji z Berlina w czasach sprzed upadku muru berlińskiego, do Los Angeles wymuszał pewne przesunięcie akcentów. Postawiono więc na rozbudowę wątku romansowego, a w rolach głównych obsadzono aktorów, których obecność mogła zwiększyć zainteresowanie widowni – Meg Ryan i Nicolasa Cage’a (początkowo rozważano zaangażowanie nowych twarzy). 

Seth (Cage), jeden z aniołów sprawujących opiekę nad ludźmi zamieszkującymi Los Angeles pewnego dnia trafia na lekarkę Maggie (Ryan). Jej postawa w walce o życia pacjenta staje się przysłowiową iskrą, od której zaczyna się fascynacja Setha jej osobą. Gdy tylko okazuje się, że może się przed nią ujawnić, nic nie stoi na przeszkodzie rozpoczęcia znajomości, która szybko przybiera romansowy charakter. Wkrótce potem Seth natrafia na byłego anioła, Nathana (Dennis Franz w ostatniej filmowej roli), który wiele lat wcześniej w imię miłości do kobiety stał się człowiekiem. A gdy już wie, że jest to możliwe, szybko postanawia pójść w jego ślady. Rezygnuje więc z dotychczasowego życia z zamiarem przeniesienia znajomości z panią doktor na zupełnie nowy poziom, a co z tego wyniknie... Cóż, kto widział, ten wie, a kto nie widział, niech nadrabia i proponuję to zrobić we dwoje, bo wtedy film wchodzi zdecydowanie najlepiej.   

Najciekawszym elementem filmu pozostaje postać Setha, wraz z całą jej „anielską otoczką”. Prezentowana tu wizja zaświatów (czy też raczej między świata zamieszkiwanego przez anioły) ma w sobie sporo optymizmu i pewnego rodzaju ciepła, a nasz bohater w wykonaniu Nicolasa Cage’a (który w tej roli świetnie się sprawdza) robi wrażenie naiwnego, niewinnego dziecka, które z ciekawością sięga ku nieznanemu, patrząc na świat z fascynacją i zdumieniem wyraźnie wypisanymi w oczach. Partnerująca mu Meg Ryan również wypada całkiem przekonująco, prezentując w swej grze całą gamę niezbędnych emocji – w zasadzie jest to jedna z lepszych jej ról, jakie pamiętam (choć w tyle za tą z „Kiedy Harry poznał Sally”). Dobranie pary aktorów, na których ekranowej relacji opiera się w zasadzie cały film, było z pewnością kluczowym czynnikiem, decydującym o jego losach. I chyba się udało, bo „Miasto aniołów” ostatecznie odniosło sukces kasowy, mimo zaledwie umiarkowanie entuzjastycznych recenzji. 

Jeśli o mnie chodzi, a nie jestem jakimś szczególnym fanem łzawych romansideł (przynajmniej tych, które nie są „Titanikiem”), nie mam problemu ze znalezieniem powodów, by do „Miasta aniołów” co kilka lat wracać. Zarówno atmosfera, muzyka, jak i dwoje głównych bohaterów sprawiają, że po prostu dobrze się to ogląda. Film zainspirował mnie również swego czasu do zapoznania się z „Niebem nad Berlinem”, o którym jednak na dzień dzisiejszy nic więcej nie powiem, bowiem wspomnienia zdążyły się już zupełnie zatrzeć (poza tym, że na chwilę pojawił się tam Nick Cave). Na chwilę obecną najbliższe filmowe skojarzenie, jakie budzi we mnie „Miasto aniołów” to „Uwierz w ducha” z Patrickiem Swayze i Demi Moore, o którym też w końcu trzeba będzie parę słów powiedzieć, szczególnie że w zakresie grania na emocjach film Jerry’ego Zuckera jest jednak zawodnikiem nieco mocniejszym. 

„Miasto aniołów” ukazało się u nas zarówno na DVD jak i Blu-ray (z lektorem i napisami). Nie wiedzieć czemu tytuł filmu, jaki wyświetla się w polskich napisach to… „Dotyk anioła”.

zdj. Regency Enterprises / Warner Bros