
W Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Dziś cofamy się do końcówki lat 70. by przypomnieć sequel legendarnych „Szczęk”.
Swój pierwszy seans „Szczęk” Stevena Spielberga w TV pamiętam do dziś. Film zrobił na mnie wielkie wrażenie i od tamtej pory zawsze zaliczałem go do swego ścisłego top wszech czasów (i po dziś dzień regularnie doń wracam). Nieco później, wciąż jeszcze jako uczeń podstawówki, obejrzałem w TV część trzecią – ten seans był z kolei sporym rozczarowaniem. Film zawiódł na całej linii i nigdy więcej do niego nie wróciłem. Dopiero jakiś czas później trafiła mi się okazja, by obejrzeć pierwszy sequel „Szczęk” - pierwszy i ostatni, który można nazwać godnym uwagi. Ale o wrażeniach za chwilę.
Steven Spielberg odmówił reżyserowania kontynuacji, uważał bowiem, że zrobił już najlepszy film w tym temacie, jaki mógł zrobić, był również sceptycznie nastawiony do idei kręcenia sequeli. Na dodatek nie śpieszyło mu się, by ponownie pracować na morzu, bowiem realizacja finałowych scen pierwszych „Szczęk” była dlań dość ciężkim doświadczeniem. Universal zatrudnił więc Johna D. Hancocka, który w 1977 roku rozpoczął zdjęcia do kontynuacji, jednak szybko okazało się, że jego wizja nie przypadła do gustu producentom i już po miesiącu pożegnał się z posadą. Niedoszły reżyser sequela jednego z najsłynniejszych filmów w historii kina twierdził później, że miał pecha zwolnić aktorkę będącą córką jednego z producentów wykonawczych, co przypieczętowało jego los. Hancock miał też narzekać na problematycznego mechanicznego rekina, który psuł się regularnie co kilka ujęć, nie pozwalając na sprawny przebieg prac. Kiedy film został bez reżysera, przez chwilę wydawało się, że ostatecznie może zająć się nim Spielberg, który w międzyczasie przemyślał sprawę, jednak inne zobowiązania sprawiały, że produkcja musiałaby nań zaczekać cały rok, co niestety nie wchodziło w grę. Tym sposobem stanowisko reżysera objął ostatecznie Jeannot Szwarc (warto wspomnieć, że reżyser ten zmarł w styczniu tego roku).
Jednym z pierwszych zaproponowanych pomysłów na scenariusz, był prequel, opierający się na historii USS „Indianapolis”, którą w części pierwszej opowiadał Quint, i choć idea ta przypadła do gustu niektórym producentom, to ostatecznie nie zdecydowano się na jej realizację. Sam po dziś dzień uważam, że sensownym pomysłem, byłoby oparcie sequela o postać Richarda Dreyfussa, który jako specjalista od rekinów, mógłby zostać w logiczny i sensowny sposób wciągnięty w kolejną historię przypominającą tę znaną z oryginału, jednak osadzoną w innej lokalizacji. Ostatecznie stanęło jednak na opcji, która pozwalała dać widzom nie tylko znajomego bohatera, ale i znaną z oryginału miejscówkę – i tym sposobem do walki z morderczym rekinem ponownie stanął szeryf Brody z Amity. Co prawda Roy Scheider był do tego pomysłu nastawiony mocno sceptycznie, jednak okoliczności (w tym odpowiednio wysokie wynagrodzenie, jak również jego dość napięte stosunki z wytwórnią Universal, które występ w filmie mógł naprawić) ostatecznie skłoniły go do powrotu.
Również i tym razem filmowanie na morzu okazało się problematyczne z różnych względów takich jak zmienny wiatr, a nawet ostrzeżenia o huraganach, przypływy i odpływy, czy też… rekiny, które wpadły z wizytą podczas filmowania jednej ze scen z udziałem młodych bohaterów. Sceny rozgrywające się w miasteczku Amity ponownie nagrywano na wyspie Martha’s Vineyard, a wielu miejscowych z przyjemnością pełniło role statystów. Entuzjazm mieszkańców był jak najbardziej zrozumiały, zważywszy na fakt, że produkcja filmu przyczyniała się do rozkręcenia lokalnej gospodarki. Sceny rozgrywające się w wodzie filmowano już jednak w innym miejscu — Navarre Beach na Florydzie. Z kolei filmową wyspę Cable Junction zbudowano na ruchomej barce. Pewnego dnia reżyser otrzymał wiadomość, że… jego wyspa dryfuje w kierunku Kuby. Na potrzeby produkcji przygotowano trzy mechaniczne rekiny (które napsuły filmowcom sporo krwi), ale podobnie jak w przypadku oryginału, tak i tym razem wykorzystano również nagrania prawdziwych rekinów. Za muzykę ponownie odpowiadał John Williams, a w obsadzie pojawiły się szereg znanych z drugiego planu części pierwszej aktorów w tym Lorraine Gary, Murray Hamilton i Jeffrey Kramer. Film kosztował 30 milionów dolarów – zarobił ponad 200, co w odniesieniu do budżetu zdecydowanie wypadałoby uznać za sukces, mimo to jednak producenci nie musieli być zachwyceni, bo suma ta nie sięgała nawet połowy tego, co udało się zebrać części pierwszej. Recenzje były raczej mieszane.
No właśnie, jak się przedstawia efekt końcowy? Historia w zasadzie się powtarza, w okolicach Amity ponownie zaczyna grasować wielki rekin ludojad. Gdy kolejne osoby padają jego ofiarą szeryf Brody próbuje zamknąć plaże. Niestety jego działania zostają szybko ukrócone przez zaniepokojonych wizją strat finansowych burmistrza i jego współpracowników, a sam Brody zostaje usunięty ze stanowiska. W międzyczasie jego dwaj synowie wymykają się z domu, by wbrew zakazowi wybrać się z grupą przyjaciół na wspólne żeglowanie. Nie trzeba mówić, kto jeszcze dotrzyma im towarzystwa na morzu, prawda? Ex-szeryf musi więc ponownie wziąć sprawy w swoje ręce, tym razem jednak bez pomocy specjalistów takich jak Quint i Hooper. Będzie więc musiał improwizować.
„Szczęki 2” to sequel, który (podobnie jak choćby „Robocop 2”) w zasadzie broni się całkiem nieźle. Ma kilka udanych, zapadających w pamięć sekwencji ataków rekina (i związanych z nimi zgonów), potrafi być angażujący, ale... Zupełnie blednie w zestawieniu z arcydziełem Spielberga. Brakuje tu wyrazistych postaci, budowanie napięcia i tempo też już jakby nie takie i całość miejscami robi się nieco nużąca (czego w części pierwszej nie doświadczyłem nigdy). W dodatku cała historia jest wtórna i w pewnym sensie umniejsza wyjątkowość wydarzeń z oryginału – no bo ni stąd, ni zowąd w tym samym miejscu pojawia się drugi przerośnięty rekin. W pewnym momencie szeryf Brody zaczyna się nawet zastanawiać, czy nie ma tu do czynienia z zemstą nowego rekina za jego zabitego w pierwszym filmie krewniaka, na co jednak szybko otrzymuje odpowiedź od pewnej pani specjalistki, że rekiny takich rzeczy nie robią. Cóż, przynajmniej do czasu powstania czwartego filmu z serii zatytułowanego „Zemsta” (który przekroczy wszelkie granice absurdu). Powtarza się też sytuacja z burmistrzem i jego ekipą, którzy widać niczego się nie nauczyli od poprzedniej sytuacji z rekinem i znowu są w tej kwestii całkowitymi sceptykami. Jednak mimo pewnych problemów „Szczęki 2” to i tak drugi najlepszy film o rekinach, jaki miałem okazję oglądać, a przy tym także jedyny godny uwagi sequel filmu Spielberga, do którego od czasu do czasu z przyjemnością wracam. Na to co się z tą serią działo później litościwie spuszczę zasłonę milczenia.
W Polsce film ten nie otrzymał żadnego sensownego wydania płytowego. O ile mi wiadomo było tylko VCD i gazetowe DVD w formacie 4:3. O wydaniach Blu-ray czy 4K UHD z polską wersją językową możemy zapomnieć.
Zdj. Universal