NOSTALGICZNA NIEDZIELA #69: Szczury z supermarketu

Nostalgicznej Niedzieli przybliżamy Wam klasyczne, często pomijane produkcje kinowe i telewizyjne z ubiegłych dekad. Chociaż do tej pory Kevin Smith gościł na łamach naszej cotygodniowej kolumny tyle samo razy, co Alfred Hitchcock (pierwszy raz przy okazji "Sprzedawców", a następnie "Dogmy"), w dzisiejszej edycji — pozostając pod wpływem świetnego cameo Stana Lee w "Kapitan Marvel" — nie mogliśmy odmówić sobie wspomnienia o jeszcze jednym spośród dość nierównego katalogu dokonań reżysera. Mowa tu o "Szczurach z supermarketu" z 1995 roku z Jasonem Lee i Jeremym Londonem w rolach głównych. Zapraszamy do lektury!

Jeżeli w 1994 roku "Sprzedawcy" wyniosły nazwisko debiutującego reżysera i scenarzysty Kevina Smitha do czołówki młodych newcomersów dekady, to już rok później — przy okazji niesławnych "Szczurów w supermarkecie" owe bajeczne perspektywy na dołączenie do hollywoodzkich elit, okazały się nie tylko płonne, ale i całkowicie i nieodwracalnie zaprzepaszczone. Smith, który opowiada o własnych filmach z rozbrajającą autoironią, posunął się nawet do powiedzenia, że zapłacił za "Mallrats" własną karierą. Choć w obliczu kilku kolejnych, jak najbardziej już udanych obrazów twórcy ("W pogoni za Amy", "Dogma"), powyższe stwierdzenie ewidentnie nie oddaje rzeczywistości, nie sposób zaprzeczyć, że w 1995 roku środowisko filmowe zaszufladkowało Smitha, jako jednorazowy fenomen, który skończył się, nim na dobre rozwinął skrzydła. Trudno byłoby podówczas nie przyznać sceptykom racji. Zwłaszcza w zderzeniu z debiutem Smitha, "Szczury z supermarketu" jawią się jako film napisany i nakręcony przez twórcę znacznie mniej dojrzałego — zarówno pod kątem treści, jaki i rozwiązań formalnych. Poruszający w istocie tę samą tematykę — a więc rytualny koszmar przejścia między okresem dojrzewania a dorosłością — drugi film reżysera ani nie może pochwalić się podobnie ciekawymi postaciami, ani równie rozbrajającym humorem, ani równie umiejętną eksploracją podjętej problematyki. Konsekwentnie, tam gdzie Dante Hicks i Randal Graves potrafili snuć długie, pop-filozoficzne dyskusje za ladą sklepu Quick Stop, a świetnie rozpisane monologi "o wszystkim i o niczym" ironicznie przebijały się z absurdalnie wulgarnymi i infantylnymi gagami, "Szczury z supermarketu" wypadają jako najpewniej nieintencjonalny pastisz swego poprzednika. Co więcej, film zawiódł również w box office — nie dość bowiem, że nie powtórzył sukcesu "Clerksów" (na koncie ponad trzy miliony dolarów, przy budżecie sięgającym nieco ponad dwadzieścia tysięcy), to zafundował wytwórni kilkumilionowe straty — koszt produkcji "Szczurów" sięgnął zupełnie niedostrzegalnych podczas seansu sześciu milionów dolarów, a przychody zwróciły zaledwie jedną trzecią inwestycji. Na skutek fiasco, nim Smithowi ponownie zaufano z wyższym budżetem, reżyser zmierzył się z ograniczeniami finansowymi, szczególnie dotkliwymi w realizacji "Chasing Amy". 

mallrats.jpg

A jednak, by nie zabrzmieć, jak zwolennicy tez w rodzaju Metallica skończyła się na "Kill 'Em All", warto przyjrzeć się "Szczurom" raz jeszcze — tym razem z perspektywy blisko ćwierci stulecia. Od czasu rozczarowującej premiery w 1995 roku, "Mallrats" zyskało bowiem nie tylko drugie życie na taśmach VHS — po dziś dzień koszmarek Smitha odkrywają miłośnicy kina i komiksów na całym świecie, ostatnio dzięki krótkiemu udziałowi w bijącej rekordy popularności "Kapitan Marvel". "Szczury" doczekały się też rozszerzonej wersji reżyserskiej na krążku Blu-ray, która alteruje niektóre ujęcia i ofiarowuje filmowi zupełnie inny wstęp, pierwotnie wycięty z uwagi na przydługi metraż. Ponad pół godziny nowych scen (choć nieszczególnie sprawnie wmontowanych w oryginalną wersję) uzupełnia historię — jeżeli można o tejże w przypadku "Szczurów" mówić — o nieco więcej dramaturgii. W ostatnich latach słyszy się też o kiełkujących powoli planach na sequel. Scenariusz w stylu "Die Hard w supermarkecie" — jak żartobliwie zapewnia Smith — jest już gotowy i zakłada udział tej samej ekipy, która wystąpiła w oryginale. 

Jak wspomniałem nieco wcześniej — fabuła "Mallrats" oscyluje niedaleko wzorca ustalonego w debiucie reżysera. Drugi bottle film Smitha bowiem, również opowiada o niedojrzałości i problemach sercowych — tym razem trapiących dwóch młodych nieudaczników — Brodiego i T.S. (Jason Lee i Jeremy London). Względem "Sprzedawców" zmienia się scenografia. Zamiast sklepu wielobranżowego, bohaterowie bezcelowo wałęsają się po korytarzach galerii handlowej, na swojej drodze spotykając zazdrosnego rywala-perwerta (Ben Affleck), byłe dziewczyny, zagubionych kolegów, Stana Lee i naturalnie Jaya i Cichego Boba — stałych bywalców smithowego uniwersum View Askew.

mallrats-1.jpg

Jako że "Szczury", ponad wszelką gatunkową przynależność, stanowią po prostu film Kevina Smitha — jest wulgarnie, komicznie i przeraźliwie głupio. A jednak, ponieważ jest to film właśnie Kevina Smitha, powinno być też głęboko emocjonalnie — reżyser nieraz bowiem zaskakiwał w swojej twórczości umiejętnością budowania nieoczywistych i złożonych relacji. Kicz — wyraźny kompas stylu i charakteru produkcji nie działa jednak na korzyść, a komiksowa hiperbolizacja charakterów postaci wypada aż nazbyt parodystycznie, uniemożliwiając odebranie filmu na jakimkolwiek innym poziomie, aniżeli właśnie tym należącym do prostej, slapstickowej komedii. Wystarczy wspomnieć tu o frustrująco przerysowanej postaci Brodiego oraz udziale Jaya i Cichego Boba. Dwaj ikoniczni dilerzy trawki z "Clerksów", w "Szczurach" wynoszą narrację do statusu pastiszu z krwi i kości (chociażby dokonując sabotażu na trwającym w supermarkecie teleturnieju, lub umykając przed strażnikami za pomocą pistoletu z kotwiczką Batmana). Nawet ujęcia składające się na dość bezpłciowy styl wizualny filmu (pojawiają się tu praktycznie wyłącznie mastershoty), zdają się traktować scenariusz jako luźno powiązany zbiór gagów, rodem z wczesnych sit-comów. 

To powiedziawszy, dochodzimy w istocie do sedna sprawy. Lubię "Szczury z supermarketu", choć uważam je za film raczej przeciętny, by nie powiedzieć — po prostu słaby. A jednak, jeżeli mielibyśmy spojrzeć na drugie dziełko Kevina Smitha we właściwy sposób — jako na swego rodzaju autoparodię, a nie nieudaną próbę powielenia sukcesu "Sprzedawców" — okaże się wtedy, że "Szczury z supermarketu" mają do zaoferowania znacznie więcej, niż widoczne na pierwszy rzut oka. "Mallrats" to przyjemna, niezobowiązująca i pławiącą się we własnej infantylności, kliszach i kiczu antyteza pretensjonalizmu — tak przecież charakterystycznego dla co poniektórych spośród szeroko pojętego grona twórców niezależnych, do którego Kevin Smith zalicza się do dziś.  

Na koniec warto wspomnieć o scenie z udziałem Stana Lee, o której Smith opowiadał niedawno przy okazji nagrywania wzruszającego podcastu poświęconego pamięci ojca Marvela. Podczas swojej krótkiej sceny, Lee przekonuje Brodiego, by nigdy nie rezygnował z prawdziwej miłości. Następnie opowiada zdziecinniałemu bohaterowi historię własnego niespełnionego związku, który poświęcił w młodości, a którego nigdy nie przestał wspominać. Smith przywołuje, że Lee skwitował swoje kwestie w scenariuszu, mówiąc, że "nigdy bym tego g*owna nie powiedział". Jak się okazało, Stan Lee grając w filmie samego siebie, nie chciał wspominać o "dziewczynie, której pozwolił odejść" skoro w rzeczywistości — jak powiedział — "moja jedyna dziewczyna nigdy nie odeszła i teraz czeka na mnie w domu. Jeżeli powiem coś takiego w filmie, to żona mnie do tego domu po prostu nie wpuści". Konsekwentnie, wyłącznie na prośbę Lee, Kevin Smith dopisał scenę, w której okazuje się, że monolog postaci był całkowicie zmyślony. 

Całość podcastu "Fatman Beyond" zawierającego całe mnóstwo wspaniałych anegdot z udziałem Stana Lee dostępna jest pod tym adresem

maxresdefault.jpg

źródło: Gramercy Pictures